Cicha miłość/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cicha miłość |
Podtytuł | Obrazek znad Wisły |
Pochodzenie | Poezje Michała Bałuckiego |
Wydawca | Wydawnictwo „Kraju” |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Drukarnia „Kraju” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały poemat Cały zbiór |
Indeks stron |
Płynie Wisła — z Wisłą płyną latka,
I nad Wisłą postarzała chatka,
I sierotka już wyrósł w chłopaka,
I Anielka już dzieweczka taka
Z jasném czołem i pogodną duszą;
Wiotka, śliczna jak ranny obłoczek,
W twarzy ciemnych pływa dwoje oczek. —
Gdy się z Staszkiem bawiała pod gruszą
Na murawie, przy swéj matce miłéj
To te oczka jak gwiazdy świeciły
Od radości i uśmiech był w twarzy.
A gdy Staszek w inną odbiegł stronę,
To te oczka jak na płacz stworzone,
I do matki tuli się i skarzy:
„Mamo droga — dla czego ten Staszek
Nie chce moich zabaw i igraszek“ —
Staszek kochał siostrunię przybraną;
Ale milsze niż śmiechy dziewczęce,
Były jemu zabawy chłopięce,
I tam leciał, gdzie bójki staczano,
Pod las chłodny, kędy chłopcy mali
W żołnierzy się i wojny bawali —
Lub gdy łodzi, wiosła dorwał mały,
To mu ręce od zapału drżały,
I pierś chłopca od radości rosła,
I przyuczał wczas ręce do wiosła,
Ku rybackiéj ciało niewygodzie,
A znał Wisłę, jak ścieżki w ogrodzie.
Kiedy wieczór senną ziemię rosi,
On pocichu z domu się wykrada
Do starego Grzegorza sąsiada,
I na nocny połów z nim się prosi.
I płynęli obaj w noc gwiaździstą,
Ciszą nocną, drożyną srebrzystą,
Z pluskiem wioseł... a Grzegorz mu gada
Kędy skała, mielizna i zdrada,
Kędy połów obfity nocami.
A gdy przyszyli w cień tynieckiéj skały,
Gdzie przez okna ruiny ponuréj
Przeglądają gwiazdy i lazury....
O powieści stare prosił mały;
Wtedy Grzegorz powieści, legendy
I o zamkach i o wojnach pocznie,
Co z ksiąg czytał, lub widział naocznie,
Lub od starych słyszał ludzi kędy.
Więc mu prawił o rybackim rodzie,
O rybakach — aniołach na wodzie,
O Tatarach, obrońcy rybaku,
Aże dusza skakała w chłopaku.
U nóg starca siedział cicho mały
I stosowne do jego powieści,
To mu oczy radością się śmiały,
To twarzyczka bladła od boleści.
Przestał Grzegórz — to on go całował,
Rączętami nogi obejmował,
I prośbami drżał głosik chłopięcy:
„Mówcież, mówcież mi Grzegorzu wiecéj!“
I za każdą taką jazdą nocną
Chłopiec bywał zamyślony mocno:
Wtedy próżno go Anielcia woła
Do bawiących się dzieciątek koła;
Wolał wtedy siadywać sam w chatce
I na świstku, lub książki okładce,
Wiecznie kreślił coś i znowu mazał,
Lecz nikomu nigdy nie pokazał.
Aż go matka zdybała przypadkiem,
Jak w olszynie na papierze gładkim
Różne jakieś rysował figury:
Niby kościół, rozwalone mury,
A z nich idzie tłum niewiast, rycerzy — —
Nad tém wszystkiem pełny księżyc świeci;
Z boku widać łódeczkę maleńką,
A w niéj starzec, oparty na sieci,
Pacholęciu, co mu u nóg leży,
Coś tłomaczy i wskazuje ręką; —
Więc zdziwiona chłopczynę zagadnie,
Kto rysować uczył go tak ładnie.
Stach jąkając się nieśmiało gada,
Że od starca Grzegorza sąsiada
Dużo ślicznych gadek się nasłuchał,
A spamiętać wszystkie było trudno,
Więc co słyszał jaką powieść cudną,
To rysował, by czas nie rozdmuchał
Mu ich w głowie, jak w jesieni liście,
Boby szkoda było oczywiście.
Matka chłopca pogłaskała rada,
I zaniosła papier do sąsiada,
Ten do kumy, kuma dała kumie,
I wnet wszędzie były o tém mowy,
Że przybrany syn ubogiéj wdowy
Tak udatne rzeczy kreślić umie.
Aż ksiądz proboszcz rzekł jednéj niedzieli
Po nieszporach do matki Anieli:
„Chłopiec talent ma, marnować szkoda,
Niech go jejmość do szkół w mieście odda;
„W domu próżno tylko będzie wadził.“
I stało się jak ksiądz proboszcz radził.
I oddano go między malarzy,
A niewiasta czém może go darzy;
A choć bieda w domu, nie narzeka,
Byle Staszek wyszedł na człowieka.
Aż gdy brakło funduszów nareszcie,
Staszek sam się utrzymywał w mieście,
A choć czasem i głód cierpiał pono,
Nikt nie wiedział, bo się nie pożalił,
Jeno w sztuce wciąż się doskonalił,
I po ludziach wielce go chwalono.
Wszędzie radzi go mieli, lubili;
Ale jemu było tam najmiléj,
Kędy domek za Wisłą się bieli.
A więc w święto i każdej niedzieli
W wolnych chwilach on tam przesiadywał
Przy mateńce (bo ją tak nazywał)
I przy swojéj siostrzyczce Anieli.
A był taki wesoły, uroczy
I duch czysty przeglądał przez oczy.
Oj wiedziała Anielcia dla czego
Tak serduszkiem przylgnęła do niego.
Ale już téż nie jednej niedzieli
Staszka tu za Wisłą nie widzieli,
A gdy przyszedł, zamyślony siedział,
Mało śmiał się, mało co powiedział.
Więc Anielka także smutnéj twarzy,
Rzadko śpiewa i rzadko się śmieje,
I jak dawniéj mateńce się skarży:
„Oj mateczko, co się z Staszkiem dzieje?“