Cmentarna lilja/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cmentarna lilja |
Wydawca | Kurjer Wileński |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Anna Stine mieszkała w głębi lasu, miała tam własną chatkę, a opuszczała ją tylko wówczas, gdy wzywano ją do pomocy przy pieczeniu chleba lub praniu. Wzywano ją też do domu pastora. Mądrą i dobrą staruszką była Anna Stine, serdeczna przyjaźń łączyła ją z sierotą, wychowanką domu pastora.
U niej postanowiła szukać przytułku Ingryda, gdy nieco oprzytomniała z żalu.
— Uważaj, rzekła rozkazująco do przekupnia, wyjdź na drogę, i skręć do lasu, pójdziesz ścieżką prosto aż do dołu piaskowego, obok niego stoi zagroda, tam mnie zanieś, tam będę ci grała.
Ostry ton, w którym Ingryda wydawała rozkazy dalejkarlijczykowi, bolał ją niezmiernie, czuła jednak, że tylko w ten sposób skłoni warjata do posłuszeństwa.
Smutne były myśli dziewczyny. Sześć lat żyła w domu pastora, a nie umiała pozyskać tyle sympatii, aby ją żałowano, gdy umarła. A kto nie jest kochany, nie ma prawa żyć, to dla Ingrydy było bezwzględną prawdą. Serce jej się ścisnęło, biedactwo ledwie oddychać się odważyło. Zatrzaśnięto przed nią brutalnie wrota życia i to w chwili, gdy obudziła się ze śmiertelnego snu.
Jak te biedne listeczki zrąbanego drzewa, drżą i nie wiedzą czemu soki przestały do nich napływać, kurczą się, schną i umrzeć muszą, tak i ją odcięto od pnia życiodajnego.
Doszli do celu drogi.
Dalekarlijczyk złożył swój ciężar na progu chaty. Drzwi były zamknięte, lecz Ingryda wysunąwszy się z worka odnalazła schowany pod gankiem klucz i drzwi odemknęła.
Nie pierwszy raz tu przychodziła szukać pociechy. Nieraz izdebka Anny Stine słyszała płacz i wyrzekania sieroty na złe obejście się z nią przybranej matki.
Ile razy wybierała się uciec z domu pastora, uciec w świat i nie wracać już nigdy, wówczas Anna Stine uspokajała rozżaloną, poiła ją kawą z palonego grochu, i dodawała odwagi do zniesienia ciężkiego losu.
Wpływ jej na dziewczynę był błogosławiony; oczy jej obsychały, żal przechodził, a po kilku godzinach dziewczyna uchodząc, wesoło śmiała się do słońca i ptasząt w lesie.
Obecnie Anny Stine nie było w domu, nie miał kto zgotować kawy, ani uspokoić płaczącej.
Anna Stine była na pogrzebie Ingrydy. Zaproszono ją, jako przyjaciółkę zmarłej.
Wielką ulgą było dla Ingrydy, gdy ujrzała znajome sobie kąty, czysto wyszorowany stół pod oknem, maszynkę do kawy na kominie. Padła na ławę i płakała, płakała, sama nie wiedząc jak długo. Przekupień siedział na progu, nie decydując się wejść do izdebki, z powodu kota siedzącego na oknie. Przygotował skrzypce, czekając na spełnienie obietnicy, a że dziewczyna nie przychodziła, zaczął sam grać.
Cicho i słodko płynął śpiew skrzypiec, ledwie dochodząc do uszu płaczącej dziewczyny.
Ogarniała ją gorączka z wyczerpania, traciła chwilami przytomność i gdy śpiew skrzypiec głośniej się odezwał, odgarnęła włosy z czoła i rzuciła pytanie:
— Kto to gra? czy to student wrócił? nakoniec zjawił się! Uspokojona jakby cudem, ułożyła się wygodniej na ławie i z zamkniętemi oczami słuchała gry.
To nie skrzypce, to mówi jej obrońca, pan student. Tak jak niegdyś do Blomgrenów, tak mówi obecnie do jej opiekunów.
„Ingryda pragnie miłości, nie czuje się kochaną, dla tego praca jej nie idzie, a dziewczyna tonie w marzeniach. Nikt nie wie, jak chętnie gotowa pracować, ale tylko dla tych, którzy ją będą kochali. Dla ukochanego zniesie ból i troskę, poniżenie i nędzę. Dla niego znajdzie siły atlety i pokorę niewolnicy. Gdyby przybrana matka ją kochała, Ingryda pracowałaby śpiewając, a poddała się apatii, zniechęcona świadomością, że nie jest kochaną.
Dalej się snuły marzenia.
Leży w trumnie, pan student przychodzi ją wyjąć. Czyż nie wiesz, że zawsze do ciebie przyjdę, gdy moja pomoc jest potrzebną? Wyniosę cię z grobu i uspokoję moją grą.
— To nie ty wyjąłeś mnie z trumny.
— Naturalnie, że to ja. Groziło ci niebezpieczeństwo, czyż jabym cię opuścił?
Uczucie niespodziewanej błogości napełniło zbolałe serce dziewczyny i sprowadziło dobroczynny sen.
Gdy się obudziła był już wieczór, muzyka umilkła. Zapewnie dalekarlijczyk już poszedł sobie. A kto ją okrył ciepłą chustką i położył obok niej na ławie kromkę czerstwego chleba?
Rzeczywistość mięszała się z marzeniami. Wizja uwielbianego przyjaciela dodawała otuchy na przyszłość.