Co ojciec czyni, jest zawsze słuszne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Co ojciec czyni, jest zawsze słuszne |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Historyjkę tę opowiadano mi często, gdym był dzieckiem, a za każdym razem wydawała mi się piękniejszą. Podobnie, jak ze staremi opowieściami bywa nieraz z ludźmi i jest to sprawa wielce miła.
W pewnej wsi żyła para małżeńska. Byli to starzy już chłopi i nie przelewało im się wcale. Mieli oni konia, który pasł się po rowach przydrożnych. Gospodarz jeździł na nim, lub wypożyczał sąsiadom do roboty. Mimo to doszli do przekonania wraz z żoną, że możnaby dostać za konia coś użyteczniejszego w gospodarstwie. Nie wiedzieli tylko co to ma być.
— Mój drogi! — rzekła gospodyni — Ty, już najlepiej to załatwisz! Właśnie jest jarmark w sąsiedztwie, jedź tedy i sprzedaj konia, lub zamień na coś innego. Co uczynisz będzie zawsze słuszne. Powiadam ci, jedź na jarmark.
Zawiązała mu chustkę na szyi, wygładziła kapelusz, pocałowała w usta, on zaś dosiadł konia i pojechał.
Słońce prażyło strasznie, nigdzie nie było śladu cienia.
Jeździec spotkał znajomego, który pędził na jarmark krowę.
— Możnaby zamienić konia na tę krowę! — pomyślał sobie. — Cóż za rozkosz mieć własne mleko, ser, śmietanę i masło.
Zbliżył się doń i rzekł:
— Kochany sąsiedzie. Koń kosztuje więcej niż krowa, ale wolę krowę, gdyż da mi to, czego właśnie potrzebuję. Zamieńmy się!
— Zgoda! — rzekł sąsiad i dokonali zaraz zamiany.
Gospodarz mógł już wracać do domu, ponieważ interes załatwił, ale postanowiwszy być na targu, chciał tam dojść i popatrzyć trochę na ludzi. Poszedł tedy dalej i spotkał chłopa pędzącego owcę. Była tłusta, okazała i miała sporo wełny.
— Chciałbym mieć taką owcę! — powiedział sobie. — Starczy jej trawy po rowach, a na zimę można ją wziąć do izby. Jest ona dla nas stosowniejsza, niż krowa!
Właściciel owcy zgodził się ochotnie na zamianę i gospodarz popędził ją na jarmark.
Niedługo potem zobaczył chłopka niosącego pod pachą tłustą gęś.
— Aj do licha! — zawołał. — To mi gąska co się zowie. Ileż na niej smalcu, ile pierza! Jakże pięknie pływałaby sobie po naszym stawku. Żona moja miałaby dla kogo zbierać łupy z kartofli. Ileż razy marzyła o gąsce! Teraz będzie ją miała! Chcesz się zamienić? — spytał właściciela gęsi, a gdy ten zgodził się, interes został zaraz załatwiony i gospodarz poszedł dalej z gęsią.
W mieście ścisk panował wielki. Pod jakimś płotem zobaczył nasz chłopek tłustą kurę, przywiązaną na sznurku, by nie uciekła. Była prześliczna, a jemu przyszło na myśl, że nawet więcej warta od kur proboszcza. Kura żywi się zresztą sama, nie przyczynia wydatków, a daje wyborne jaja. Zapytał właściciela, czy zechce się zamienić, a gdy przystał, nowy interes został zawarty niezwłocznie.
Gospodarz napracował się tyle przez drogę, że uczuł potrzebę pokrzepienia. Wstąpił tedy do karczmy. W samym progu spotkał człowieka z ogromnym worem na plecach.
— Cóż to macie? — spytał go.
— Zgniłe jabłka dla świń. Mam pełny wór.
— Mnóstwo dobrego towaru! — pomyślał gospodarz. Sam uzyskał roku zeszłego z całego sadu jedno tylko jabłko. Położył je na komodzie i trzymał aż zgniło.
— Jest to w każdym razie pewnego rodzaju dobrobyt, pomyślał sobie, bo co jedno jabłko, to nie cały wór.
— Co mi dacie gospodarzu za te jabłka? — spytał nieznajomy.
— Dam tę oto kurę! — odparł chłopek.
Pogodzili się, a nasz gospodarz wniósł wór do szynkowni i oparł o piec, nie bacząc, że w nim porządnie napalono.
W izbie pełno było handlarzy koni, i wołów. Ludzie ci mieli pełne kieszenie pieniędzy. Było tam też dwu Anglików, a Anglicy, wiadomo, lubią się zakładać.
Nagle poczuli wszyscy odór piekących się, zgniłych jabłek.
— Cóż to jest? — wykrzyknęli i niebawem dowiedziano się całej historji zamiany.
— Ano dostaniecie, panie gospodarzu, kilka porządnych szturchańców od żony! — rzekli Anglicy.
— Dostaję od żony pocałunki, a nie szturchańce! — odpowiedział.
— Załóżmy się! Damy worek dukatów jeśli wygracie.
— Zgoda! powiedział chłopek i zakład stanął.
Włożono worek na wózek karczmarza, wsiedli Anglicy, wsiadł gospodarz i niedługo dotarli na miejsce.
— Dobry wieczór, stara! — rzekł gospodarz.
— Dziękuję ci mój drogi za dobre słowo! — odparła.
— Zamieniłem naszego konia!
— Majster z ciebie, jak zawsze! — rzekła, obejmując go, niebaczna obcych ludzi i wielkiego worka.
— Dostałem za niego krowę!
— Dzięki Bogu! Będziemy mieli teraz mleko, masło, ser! Wyśmienicie zrobiłeś!
— Krowę zamieniłem potem na owcę!
— Wiesz co, to nawet lepiej! — powiedziała. — Zawsze działasz z rozwagą. Dla owcy starczy nam trawy. Przytem, obok mleka i sera będziemy mieć wełnę na ubranie. Postąpiłeś bardzo dobrze!
— Potem zamieniłem owcę na gęś!
— Co? A więc będziemy mieli na św. Marcina smaczną gąskę? Jak to dobrze! — wykrzyknęła. — A pierze też w dodatku i smalec. Bardzo jestem rada!
— Oddałem następnie gęś za kurę!
— Dobra to zamiana! Kura znosi jaja i wysiaduje kurczęta! Będziemy mieli drobiu co niemiara. Zawsze marzyłam o tem!
— Na koniec zamieniłem kurę na worek zgniłych jabłek! — oświadczył gospodarz.
— Dajże mi całusa! — zawołała radośnie — Doskonale się składa. Przed chwilą powiedziała mi sąsiadka, że nasz sad nic nie wart, bo nie daje, ni jednego nawet zgniłego jabłka! Teraz pokażę jej cały worek i zawstydzę należycie! — to rzekłszy pocałowała męża w same usta.
— Podoba mi się to! — zauważył jeden z Anglików. — Mimo strat zawsze wesoło. Warto zapłacić takim ludziom.
Dobył worka ze złotem i wręczył go gospodarzowi.
Tę historyjkę słyszałem w młodych latach, a opowiadam ją wam, byście wiedzieli, że co ojciec czyni jest zawsze słuszne i na dobre wychodzi.