Człowiek małéj wagi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Francis Bret Harte
Tytuł Człowiek małéj wagi
Pochodzenie Nowelle
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska
Tytuł orygin. The Man of no account
Źródło skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
VII.
CZŁOWIEK MAŁÉJ WAGI.
(THE MAN OF NO ACCOUNT).

Nazywał się Fagg, Dawid Fagg. Płynał do Kalifornii wraz z nami w r. 1852, na statku „Skyscraper“. Nie sądzę, aby go szczególne jakie okoliczności zmusiły do téj podróży. Nie miał zapewne gdzie się podziać. Gdy w gronie przedsiębierczych podróżnych toczyły się opowiadania o świetnéj przeszłości, o mnogich, w smutku pozostałych przyjaciołach; gdy krążyły fotografie, plecionki włosów, krzyżowały się imiona Marysi i Zuzi: on, z wyrazem smutku i jakby zakłopotania na swéj szpetnéj twarzy, słuchał i milczał... Zapewne nie miał o czém opowiadać. Nie łączyliśmy się z nim chętnie, traktowaliśmy protekcyonalnie, prawdę mówiąc, stroiliśmy z niego żarty. Przy lada-bo téż fali dostawał morskiéj choroby i zataczał się chodząc po pomoście. Nigdy nie zapomnę, jak nas rozśmieszył Rattler tą sztuką z wieprzowiną, wiecie... Bywały lepsze. Miss Fanny Twinkler znosić go nie mogła, więc wmówiliśmy mu, że jéj wpadł w oko; posyłaliśmy w jéj imieniu książki i łakocie. Wybrał się z podziękowaniem: słaby, chwiejący się, zająkliwy... Trzeba było widziéć, jak się miss Fanny porwała z miejsca zagniewana, obrażona... „jak Meduza“ zauważył Rattler, a umiał Byrona na pamięć. Trzeba było widziéć, jak się Fagg złapał... Rattler zasłabł był w Valparaiso, Fagg pielęgnował go troskliwie. Poczciwy chłopiec! ale bez energii, bez sprytu, bez wagi.....
Głuchy był na poezyę. Bywało Rattler deklamuje najpyszniejsze wiersze Byrona do morza, a on niby nic, łata starą swą odzież. Raz — co to było śmiechu! — pytał Rattlera, czy Byron podlegał morskiéj chorobie? Nie pamiętam odpowiedzi Rattlera, zabawną być musiała, gdyż pokładaliśmy się od śmiechu, a Rattler dowcipnym był burszem.
Gdy „Skyscraper“ zawinął do San-Francisko, sprawiliśmy suty bankiet, postanawiając każdego roku zjeżdżać się dla uczczenia pamiętnego wypadku wylądowania w Kalifornii. Naturalnie nie zaprosiliśmy Fagga: był on pasażerem drugiéj klasy, a na stałym lądzie wypadało zachowywać decorum pewne, nie zadawać się byle z kim. Tém niemniéj przy uczcie śmieliśmy się z niego aż do łez. Ktoś nam powiedział, że się stary — prawdę mówiąc nie miał nad dwadzieścia pięć lat — wybrał na piechotę do Sakramento. Bawiliśmy się dnia tego wybornie. Przy rozstaniu sypały się uściski i zapewnienia niezmiennéj przyjaźni. Osiem lat odtąd nie upłynęło... Hej! co tam! zwykła to koléj! ręce w uścisku splecione nienawiść zwarła w mściwe pięści... inne wsuwały się chyłkiem do cudzych kieszeni... Pamiętam, już w następnym roku zjazd umówiony nie mógł przyjść do skutku, Basker poprzysiągł bowiem nie usiąść do jednego stołu z takim jak Mixer łotrem, Nibbler zaś, ten sam, co w Valparaiso pożyczał pieniądze od młodego Stubbs'a, nie chciał zadawać się z takiemi jakiemiś — Stubbs służył jako garson w traktyerni.
Kiedy w 1854 r. nabyłem część akcyj Tunel-Coyote w Marysville, odwiedziłem tamte strony w celu naocznego przekonania się, jak rzeczy stoją. Zatrzymałem się w hotelu „Empire“. Po obiedzie kazałem sobie podać konia i objechawszy miejscowość udałem się na zwiady. Została mi właśnie w tym celu wskazana osobistość pewna, jedna z tych, których łaskawe dzienniki mianować zwykły „znakomity nasz korespondent“ i którym służy prawo udzielania wszelkich drobnych informacyj. Indywiduum to przyzwyczaiło się odpowiadać, nie przerywając pracy.
— Interes — mówił wpatrując się w szyb swój — znamienite przedstawiał widoki, lecz — tu uderzył kilofem w ziemię — lecz os-tat-ni właś-ci-ciel, — jednocześnie ważył sylaby i ziemię — był do niczego, człowiek bez wagi — nowe uderzenie kilofu — nie-do-świadczony, każdemu dał się powodować, to téż...
Koniec frazesu wpadł w głąb' kapelusza, który zdjął był dla otarcia czoła czerwoną chustką.
Spytałem o nazwisko właściciela.
Nazywa się Fagg.
Fagg! poszedłem go odszukać. Postarzał, poszpetniał, mówił, że wiele pracował, szło mu „tak jakoś“. Takim, jakim go zastałem, podobał mi się niemal. Czy nie dlatego czasem, żem zaczynał nabierać odrazy do takich ptaszków, jak Rattler i Mixer? Mniejsza ztém dlaczego.
Wiecie, jak wyszli akcyonaryusze Tunel-Coyote? Dowiedziałem się wkrótce potém, że jeden z głównych, Rattler, zbankrutował z kretesem i musiał przyjąć służbę u właściciela hotelu w Marysville, Fagg zaś przeciwnie wzbogacił się niespodziewanie, tak dalece, że nie wiedział, gdzie podziewać pieniądze. Opowiadał mi o tém Mixer, tudzież o tém, jakoby Fagg zalecał się do Nellie Robins, córki właściciela hotelu, w którym Rattler pozostawał na służbie. Listy i inne pogłoski stwierdziły tę wieść. Dowiedziałem się nadto, że się staremu Robins'owi podoba projekt wydania córki za Fagg'a, a Nellie, ładne, pulchne, trzpiotowate stworzonko zostanie zapewne powolne życzeniom ojca. Tém lepiéj, myślałem, małżeństwo nada może wagi temu człowiekowi.
Pewnego dnia wybrałem się do Marysville.
Nie bez skrytego zadowolenia patrzyłem, jak mi Rattler za kantorem nalewa napoje, ów wesoły, dowcipny, niezrównany Rattler, co przed paru laty próbował mnie zburczéć. Wszcząłem rozmowę o Fagg'u i o Nellie dlatego właśnie, iż pewny byłem, że przedmiot rozmowy nie nader mu będzie miły. Nigdy nie miał skłonności do „starego“ i sądził, że Nellie takowéj nie ma. Miałażby do kogo drugiego? Zwrócił się do lustra wiszącego nad kantorkiem i poprawił włosy. Zrozumiałem, co to znaczyć miało. Zarozumialec! Postanowiłem ostrzedz Fagg'a i namówić do przyśpieszenia ślubu. Mówiłem z nim o tém długo i szeroko, wywarło to na nim pognębiające wrażenie, wzdychał, obiecywał zdobyć się na krok stanowczy. Poczciwe to było dziewczę ta Nellie! Czuła zapewne pewien szacunek dla spokojnego, nikomu w drogę nie włażącego Fagg'a, cóż, serce nie sługa, a serce dziewczęcia lgnęło do powierzchownych zalet Rattler'a. Nie sądzę, aby przeto Nellie mniéj wartą była ode mnie lub od ciebie, czytelniku; każdego z nas pociąga pozór raczéj niż treść, łatwiéj z tém i — o tyle o ile polegać nie trzeba — na jedno wychodzi. Między kobietami, a naszą bracią cała różnica, że się kobiety prędzéj zapalają. Dla nabycia przekonania czasu trzeba. Fagg wiedziałby o tém, gdyby nie był do niczego, jak to mówią, człowiekiem bez wagi. Tém gorzéj... dla niego.
W kilka miesięcy potém, byłem właśnie w redakcyi — wchodzi Fagg. Zdziwiłem się, powitaliśmy się i, zaczęliśmy rozmawiać o tém i o owém, o rzeczach obojętnych, zwykle jak ludzie, co czują, iż mają coś ważniejszego do powiedzenia sobie i, tylko zwyczajowi ulegając, nie chcą odrazu przystąpić do rzeczy. Dopiéro po kilku chwilach Fagg począł obojętnie:
— Odjeżdżam stąd, wracam do domu.
— Odjeżdżasz!
— Tak jest... to jest myślę o małéj przejażdżce, a że posiadam tu niejakie mienie, chciałem powierzyć panu pewne papiery... sporządziłem w tym celu pełnomocnictwo... wszak pozwolisz...
— Zapewne — odrzekłem — ale cóż będzie z Nellie?
Twarz mu się zmieniła, spuścił głowę, usiłował uśmiechnąć się a skrzywił się w najzabawniejszy, jaki kiedykolwiek widziałem, sposób; po chwili zaś:
— Nie żenię się z Nellie — rzekł z niezwykłą stanowczością, a potém tak jak gdyby stanowczość chciał złagodzić:
— To jest sądzę, że lepiéj będzie, jeśli się z nią nie ożenię...
— Dawidzie Fagg! — zawołałem surowo — kapcan jesteś, człowiek bez wagi!
Ku wielkiemu memu zdziwieniu, na te słowa twarz mu zajaśniała.
— Prawda — rzekł — bez wagi, bez znaczenia! Wiem o tém od dawna! Ale bo widzisz, Rattler, tak samo jak ja, pokochał tę dziewczynę, a ona go nade mnie przekłada i... sądzę, szczęśliwszą z nim będzie... tylko widzisz, ojciec wolał mnie z powodu pieniędzy i ona gotowa była spełnić wolę rodzicielską... Pomyślałem tedy sobie: uchylę się lepiéj. Lecz — dodał pośpiesznie, gdyż przerwać mu chciałem — stary Robins gotów byłby odprawić Rattlera z niczém, więc... pożyczyłem mu coś tam... tyle, aby się mógł na własną urządzić rękę. Taki rzadki, zdolny, sprytny człowiek, jak on, potrafi pokierować się... a jeśliby nie potrafił, wybaczyć mu trzeba... Do widzenia.
To, com słyszał, nie mogło mnie wprawić w dobry humor. Chciałem nawymyślać staremu za jego głupotę, lecz, że powierzone mi interesy korzystne były, przyjąłem pełnomocnictwo.
Upłynęło tygodni kilka. Rozeszła się wieść o strasznym wypadku. Musicie pamiętać szczegóły rozbicia się tego okrętu? Ci, co mieli na pokładzie przyjaciół i znajomych, z biciem serca przeglądali spis żałobny. I ja wraz z niemi czytałem z kolei imiona znane, cenione, kochane, imiona ludzi zdolnych, nadziei pełnych, nieodżałowanych... lecz nikt zapewne, oprócz mnie, nie zwrócił uwagi na jedno imię: Fagg, Dawid Fagg. Odjechał był do domu. Człowiek bez wagi znalazł wagę... na dnie morza...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Francis Bret Harte i tłumacza: Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska.