Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tymczasem zdarzyło się, że wcześnie tego samego poniedziałku, zanim Millie została wyrzucona z barłogu na cały dzień, pan Hall i pani Hall wstali oboje i udali się cichaczem do piwnicy. Mieli oni tam czysto osobisty interes, będący w związku z ciężarem gatunkowym ich piwa.
Zaledwie weszli do piwnicy, gdy pani Hall spostrzegła, iż zapomniała przynieść ze sobą butelki z sarsaparyllą. Ponieważ pani Hall była w tej sprawie ekspertem i głównym działaczem, przeto małżonek jej udał się po butelkę na górę.
W korytarzu spostrzegł ze zdziwieniem, że drzwi od pokoju gościa były uchylone. Udał się atoli do swego własnego pokoju i znalazł potrzebną butelkę.
Ale, wracając z flaszką, zauważył, że rygle u drzwi frontowych były odsunięte, że więc drzwi były zamknięte ledwie na zaczepkę. W błysku natchnienia, fakt ten połączył z osobą gościa i z teoryami pana Teddy Henfreya; pamiętał doskonale, że trzymał świecę wtedy, kiedy pani Hall zasuwała rygle na noc. Na ten widok stanął jak wryty i zagapił się; potem z butelką w ręce udał się znowu na górę, Zapukał w drzwi gościa. Żadnej odpowiedzi. Zapukał po raz drugi, potem otworzył drzwi naoścież i wszedł do środka.
Znalazł wszystko tak, jak się spodziewał. I łóżko i pokój były puste. A najdziwniejsza to, że na krześle i na poręczach łóżka leżało rozrzucone ubranie, jedyne, jakie, według jego wiadomości, gość posiadał, nadto bandaże owego pana. Nawet jego kapelusz o wielkich kresach zwisał niedbale z poręczy łóżka.
W tej chwili Hall usłyszał głos żony, wychodzący z głębi piwnicy i zdradzający w tonie okropną niecierpliwość.
— No i co, czy masz to, czego mi potrzeba?
Na krzyk żony, zawrócił na miejscu i pospieszył ku niej.
— Janka — zawołał z po za baryery schodów piwnicznych — to prawda, co mówił Henfrey. Niema go w naszym pokoju. A drzwi frontowe odryglowane.
Z początku pani Hall nic nie rozumiała, lecz skoro tylko pojęła całą sprawę, postanowiła obejrzeć na własne oczy pusty pokój. Hall ciągle jeszcze trzymający butelkę, poszedł naprzód.
— Jeżeli jego niema — powiedział — jest za to jego ubranie. A ciekawy jestem, co on może robić bez ubrania? To niezmiernie dziwna historya.
Później stwierdzono, że idąc po schodach piwnicznych, państwo Hall doznali takiego wrażenia, jak gdyby drzwi frontowe otwarły się i zamknęły; widząc je zamknięte i nikogo w pokoju, nie zamienili w tej materyi ze sobą ani jednego słowa. Pani Hall wyminęła męża w korytarzu i pierwsza wbiegła na górę. Ktoś kichnął w klatce schodowej. Hall, idąc za żoną o sześć stopni, myślał, że to ona kichnęła; ona zaś, idąc naprzód, sądziła, że to mąż kichnął. Otworzyła drzwi naoścież i spojrzała na pokój.
— A to osobliwe! — zawołała.
Usłyszała pociągnięcie nosem tuż po za uchem, tak się jej przynajmniej zdawało, a obróciwszy się, spostrzegła ze zdumieniem, iż mąż jej stoi przynajmniej o dwadzieścia stóp po za nią na najwyższym stopniu. W tej chwili znalazł się obok niej. Pochyliła się naprzód, położyła rękę na poduszce, a potem pod kołdrę.
— Zimne — zauważyła — musiał wstać od godziny albo więcej.
Nagle zdarzyła się niezmiernie osobliwa rzecz. Pościel z łóżka ścisnęła się razem sama, uniosła się w górę, a potem przeskoczyła przez brzeg łóżka. Wyglądało to zupełnie tak, jak gdyby ręka ujęła pościel, a następnie cisnęła ją w bok. Bezpośrednio potem kapelusz skoczył z pręta, opisał łuk w powietrzu, a wreszcie spoczął na twarzy pani Hall. Potem z równą szybkością poleciała gąbka z umywalni. Wreszcie krzesło, odrzucając niedbale na ziemię ubranie gościa i śmiejąc się oschle głosem, niesłychanie podobnym do głosu gościa, zwróciło się wszystkiemi czterema nogami w stronę pani Hall, poczem zamierzając się na nią przez chwilę, przypuściło do niej atak. Pani Hall pisnęła, pierzchła i odwróciła się, a wtedy nogi stołka oparły się delikatnie, ale mocno, o jej plecy i wypchnęły ją razem z mężem z pokoju. Drzwi zatrzasnęły się gwałtownie, zamknęły na klucz. Stołek i łóżko zdawały się wykonywać przez chwilę tryumfalny taniec, potem nagle wszystko ucichło.
Pani Hall upadła, niemal zemdlona, w ramiona swego męża. Hall i Millie, zbudzona jej piskiem, pełnym trwogi, zdołali z największą trudnością znieść ją na dół, gdzie zastosowali zwyczajne w takich razach środki cucące.
— Duchy! — odezwała się pani Hall. — Wiem, że to duchy. Czytałam o nich w gazetach. Krzesła i stoły skaczą i tańczą...
— Weź jeszcze kropelkę, Janka — rzekł Hall — to cię wzmocni.
— Zamknijcie przed nim drzwi — rzekła pani Hall. — Nie pozwólcie mu wchodzić ponownie. Domyślałam się tego napoły. Powinnam o tem wiedzieć. Takie brzydko patrzące oczy, zabandażowana głowa i nigdy nie chodzi do kościoła. A te wszystkie butelki... więcej, niż ktokolwiek powinien posiadać. On to wpędził duchy w meble... Moje dobre, stare meble! Na tem samem krześle moja stara matka siadywała, kiedy ja byłam jeszcze małą dziewczynką. Pomyśleć sobie, że teraz podniosło się samo na mnie...
— Zażyj jeszcze kropelkę, Janka — rzekł Hall. — Nerwy twoje bardzo wzburzone.
Posłali Millie na drugą stronę drogi przez złote promienie rannego słońca, aby obudziła pana Sandy Wadgers, kowala.
— Pani Hall kłania się pięknie, a meble zachowują się w najosobliwszy sposób. Czy pan Wadgers zechce przyjść?
Był to ogromnie światły człowiek i pełen pomysłów. Zapatrywał się na sprawę bardzo poważnie.
— Niech mnie licho porwie, jeżeli to nie są czary — oświadczył pan Sandy Wadgers. — Nie wam było się wdawać z takiemi, jak on, figurami.
Przybiegł bardzo zafrasowany. Chcieli, aby poszedł z nimi na górę, ale jemu się jakoś wcale nie spieszyło. Wolał rozprawiać w korytarzu. Z przeciwka nadszedł terminator Huxtera i zaczął zdejmować okienice z wystawy sklepu z tytuniem. Przywołano go do wzięcia udziału w dyskusyi. Oczywiście, że w przeciągu kilku minut zjawił się i sam Huxter. Natychmiast ujawnił się anglo-saski geniusz życia parlamentarnego; gadano dużo, ale nie czyniono nic.
— Naprzód fakty — nastawał Sandy Wadgers. — Upewnijmy się wpierw, czy postąpimy słusznie, wysadzając drzwi?
Tymczasem nagle i w sposób zdumiewający drzwi pokoju na górze otwarły się same, a gdy wszyscy zwrócili oczy w górę, ujrzeli ze zdumieniem schodzącą ze schodów, otuloną postać przybysza, wytrzeszczającego więcej niż zwykle te swoje wielkie, szklane oczy. Szedł sztywnym i powolnym krokiem, wpatrując się w obecnych, przeszedł wpoprzek korytarz i zatrzymał się przez chwilę.
— Patrzcie tam! — rzekł, a gdy wzrok ich poszedł za jego palcem, odzianym w rękawiczkę, ujrzeli butelkę sarsaparylli tuż przy drzwiach piwnicy. Potem wszedł do salonu i nagle, szybko, złośliwie, trzasnął im drzwiami przed nosem.
Nikt nie odezwał się słowem, póki nie ucichło ostatnie echo trzaśnięcia drzwiami. Wszyscy gapili się jeden na drugiego.
— No, jeżeli to nie przechodzi wszelkiego pojęcia! — rzekł Wadgers i nie odpowiedział na pytanie.
— Wejdź do środka i rozpytaj się go o wszystko — rzekł potem Wadgers do Halla. — Zażądaj wyjaśnienia.
Upłynęło sporo czasu, zanim mąż gospodyni
zdobył się na tę odwagę. W końcu zapukał, otworzył drzwi i zaczął:
— Przepraszam pana...
— Idź do dyabła! — zawołał gość strasznym głosem — i zamknij drzwi za sobą.
W ten sposób skończyła się ta krótka rozmowa.