Czarna róża (spowiedź morzu)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarna róża |
Podtytuł | (spowiedź morzu) |
Pochodzenie | Nowe poezye |
Wydawca | Księgarnia Seyfartha i Czajkowskiego |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Zakład nar. im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tomik |
Indeks stron |
Białą ty byłaś różo mojej duszy
Dziś czarną miotam w otchłań Oceanu,
U stóp mych fala dziką falę głuszy
Wspomina tony znane życia ranu,
Uczucia drogie, razem, i przeklęte!...
Które się palą wulkanem serdecznym
I grzmią w pamięci jak wyrocznie święte
W świątyni wspomnień płoną zniczem wiecznym!
Dokąd na czole przez nas uwielbianem
Płonie ta gwiazda, której święte lśnienie
Tęczą łez naszych!... Co wraca natchnienie,
Której blask co dnia z radością witanym,
Zgina kolana, życiu przewodniczy!
Dla niej się ofiar — mąk — ni łez — nie liczy — —
Lecz kiedy gaśnie ta gwiazda na czole
I poczujemy, że była odbiciem
Tych ideałów co stwarzamy życiem
Drugich w nie strojąc jako w aureolę
By móc uklęknąć przed ich bóstwa chwałą...,
A! gdy czujemy, że świętością całą
Był ten ideał, cośmy dali tylko
Co na dnie serca tam nie spoczął chwilką,
O! wtedy pęka słoneczne sklepienie
Którem okryło ich nasze natchnienie
I z bolem, którym Tytany konały
Czujem, że wprost się wali gmach wspaniały
I dusza wdowia a kamieniejąca,
Jak czarna róża na grobach kwitnąca
Tak smutna — że się od doby do doby
Od niej już nawet, zasmucają... groby!
Od nich smętnieje i lutnia wisząca
W warkoczach wierzby o jutrzni łkająca
Czując, że uczuć tych smutne istnienie
Jest jak fal morskich znikome pierścienie
Co od przeciwnych rozpędzone brzegów
Ku sobie pędzą pełne utęsknienia,
Pełne zachwytu — szału — upojenia! —
A gdy w uścisku szalonym wezbrane
W górę się wzniosą, jak góry, z pod śniegów
Piętrzące czoła, łunami odziane
Ha! wtedy widzę w piorunowym błysku
Że się spotkały by się tu zjednoczyć
I razem skonać!.. w niebieskim uścisku! —
A potem wieki po morzach się włóczyć
O każdą skałę pękać milion razy,
Płakać gwiazdami, uśmiechać się słońcu
Kołysząc w głębi swojej — same płazy!...
I pytać tęczy, co po końców końcu?
O! wtedy życie mi otchłanią puszczy
Samotny błądzę śród szkieletów tłuszczy
A wspomnień róże czarne, smutnej doby
Kwitnieniem nawet — zasmucają groby...
I twarz ukryłem w drżące pracą dłonie
Czemuż i duszy z łzami nie wyronię! —
I czemu w końcu sucha już źrenica,
Bez łzy, choć nieraz łzę im, dłoń otarła!
Czy przeto żmija kwiat bujny przeżarła
Że łuna piekieł, miłości przyświeca? —
Piekłem miłości! byłoś serce młode!
Dziś — pęknij lutnią strzaskaną o skały
Niechaj Cię morza wspominają wały
Lecz żaden z ludzi!.., Wróć orlą swobodę....
Ty! coś mnie orłem stworzył — na męczarnie,
Niech zapomnienia ramię mnie przygarnie!...
(Parteuope 1870).[1]