<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Czarny adept
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Świt”
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
ZAKOŃCZENIE.

Jest maj i odurzająco pachną fijołkowe bzy. Ustawione w dużym blado niebieskim wazonie, w buduarze Reny Łomnickiej, sycą pokój swym aromatem wesela i wiosny.
Przez otwarte okna płynie daleki pogwar miasta. Ryki syren fabrycznych znajmią o ciżbach niewiadomych, wyzyskiwanych i spotniałych w wielkiej obręczy Molocha-kapitału, ostre trąbki samochodów płoszą przechodni. Pędzą w wozach ludzie zgorączkowani dokądciś, zapewne wydzierać sobie wzajem ochłapy tak zwanych dobrych interesów. Przez ulice przewala się chwilami szary, bezbarwny, chwilami pstry i strojny tłum — jedną zwartą lawiną. Tłum bezmyślny i ciekawy, który z zachwytem przystanie obserwować bójkę uliczników a później pójdzie dalej, obojętnie uchyliwszy przed żałobnym konduktem kapelusza, pogrążyć się w ziejące zaduchem otchłanie szynkowni i barów. To jest ten potok życia, nieczuły na wszystko, bezmyślna psychologja wielkiego miasta, równie kamienna na dole i niedole, jak te martwe domy, które symetrycznie wzdłuż ulic się ciągną.
Le roi est mort — vive le roi! Takiem jest życie... i dążymy naprzód!
Odurzająco pachną lila bzy w buduarze Reny! Siedzimy na wprost siebie w zadumie. Od straszliwych wspólnie przeżytych wypadków, tyle czasu upłynęło... czasu równie obojętnego na nieszczęścia i troski, co kamienice i ludzie, czasu niby balsam ukojenia leczącego rany...
Świadomie unikamy poruszania bolesnego tematu. Po tragicznej scenie śmierci czarnego adepta, opuściliśmy, niezatrzymywani przez nikogo, drewniane na Starem Mieście domostwo, pozostawiając nad zmarłym kobietę, którą nazywano Hanną.
Od tej pory nigdy nic więcej nie usłyszeliśmy ani o niej, ani o tajemniczej sekcie. Również nie odnaleźliśmy w pismach najmniejszej wzmianki o samowolnym zakończeniu porachunków z życiem przez człowieka, który nosił nazwisko barona de Loves, czy Jana Owerskiego.
Spłynęło na fatalne wypadki wielkie, mroczne peplum zapomnienia a snać zainteresowani przyłożyli ręce, by sprawę zlikwidować jaknajrychlej. Nie wiemy nawet, gdzie pochowano czarnego adepta i kto szedł za jego konduktem. Najbliższych towarzyszy nie udało mi się przez szereg miesięcy spotkać, może wyjechali, przerażeni konsekwencjami swej lekkomyślnej przynależności do związku.
Tego wszystkiego nie wiemy; nie pragniemy wiedzieć.
Chwilami, zdawałoby się otrząsnęliśmy się ze straszliwego koszmaru, który nie miał w sobie nic ze spraw realnych... Łatwo by tak sądzić można, gdyby nie grób na Powązkach Mary Łomnickiej, grób, na którym dziś również kwitną kwiaty, symbol wiecznego odrodzenia przyrody i ciągłości życia.
A jednak tylokrotnie cisnęło się nam na usta jedno pytanie, które formułuje Rena, patrząc mi w oczy.
— Kim był naprawdę ten człowiek?
— Chodzi pani zapewne — odpowiadam — o skrystalizowanie, czy to szaleniec, czy zwykły zbrodniarz?
— Tak!
— W obu wypadkach..... człowiek dla społeczeństwa niebezpieczny, aczkolwiek społeczeństwo każdego niepodporządkowanego indywidualistę za niebezpiecznego uważa. Zdaniem mojem, nie był w zwykłem słowa znaczeniu zbrodniarzem, aczkolwiek był potworem. Posiadał, jak bardzo wielu, nieprzeciętne zdolności, lecz wypaczone i zdegenerowane przez niepohamowaną ambicję. Dlatego, jak bardzo wielu, nie doszedł do niczego, a w swem rozgoryczeniu, przez zemstę względem ludzi, którzy go odtrącili, czynił zło dla przyjemności zła. Był z gatunku tych, co gdy są uznawani stają się apostołami — sponiewierani zamieniają się w czartów... Tak samo Lucyfer — skoro nie może być Bogiem — stał się królem piekieł.
— Wydaje mi się, że pan ma rację!
— Trudno czarnego adepta określić inaczej. Jestto skrystalizowany typ genialnego wykolejeńca, który w swej walce nie przebiera w środkach... Mieliśmy poetów, artystów, rzeźbiarzy, popełniających przestępstwa, byle urzeczywistnić przewrotne ideje. Tu mienię wytwornego poetę angielskiego Thomasa Wanewrigta, jednocześnie truciciela i fałszerza... Czarny adept chciał czynić wszystko na wielką skalę i ku sobie nagiąć świat...
— A ofiary, jakie pod jego stopami padały?
— Niestety, każda z tych ofiar, mówi pani o kobietach, poczęści sama była sobie winna. Mężczyzna jest wytworem, ulepkiem gliny, ukształtowanym przez niewiasty, które znał!
Skrzywdzony, mimowolnie mści się na innych, bo je uważa za takie same i kochać nie może... sentymentalne i szczere panie... ofiarą padną! Bezwzględnie ohydne i wstrętne orgje bractwa napawać mogą obrzydzeniem i grozą... tak, lecz czy nie jest to signum temporis?
— Jakto?
— Skoro kobiety chcą żyć po męsku, muszą ponieść konsekwencje takiego światopoglądu. Gdy propaguje się jawnie insposibilitas amandi, niemożność kochania — muszą się pojawić równie paradoksalnie — potworne teorje o zaniku uczucia i zazdrości u mężczyzny...
Jest to równe zdegenerowanie, jak i poprzednie twierdzenia, lecz na całe szczęście — sentymentu — żadne „bractwa miłości“, ani chłopczyce nie potrafią wykorzenić!
— Czemu?
— Bo miłość jest najwyższem i najdoskonalszem pięknem istniejącem na świecie... Gdyby ją wyrwano, niby zbyteczną kartę, upadłby zapewne sens, radość i cel życia...
Zapadło milczenie.
Że ręce nasze, Reny i moje, zbliżyły mimowolnie do siebie i pozostały w uścisku, do tego już nic absolutnie czytelnikowi. Surowo mu zabraniam, i wymawiam sobie, wkraczania w tak intymne sprawy...


KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.