Czarny orzeł (Dubrowski)/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny orzeł |
Podtytuł | (Dubrowski) |
Wydawca | Tow. Wydawnicze "Rój" i Księg. E. Wende S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Graf. E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O dziesiątej godzinie rano goście, którzy nocowali w Pokrowskiem, schodzili się jeden za drugim do izby stołowej, gdzie kipiał już samowar i siedziała Marja Cyrylówna w porannym stroju, a Cyryl Piotrowicz w bajowym surducie, w pantoflach, pił ze swej obszernej filiżanki, podobnej do miednicy. Ostatni ukazał się Anton Pafnucewicz; był tak blady i wyglądał na tak rozdrażnionego, że widok jego wszystkich uderzył, zaś Cyryl Piotrowicz zapytał go o zdrowie, Spicyn odpowiadał bez żadnego sensu i z przerażeniem spoglądał na nauczyciela, który siedział obok, jakby nic się nie stało. Po pewnej chwili wszedł służący i doniósł Spicynowi, że kolaska jego gotowa. Antoni Pafnucewicz pospiesznie pożegnał się i, nie bacząc na prośby gospodarza, szybko wyszedł z izby i zaraz odjechał. (Gospodarz i goście) nie pojmowali, co się z nim stało, a Cyryl Piotrowicz orzekł, że napewno się objadł. Po herbacie i pożegnalnem śniadaniu inni goście zaczęli się też rozjeżdżać. Wkrótce Pokrowskoje opustoszało i całkowicie weszło w zwyczajny tryb życia.
Przeszło kilka dni i nic się nie zdarzyło godnego uwagi. Życie mieszkańców Pokrowskoje było monotonne. Cyryl Piotrowicz codzień jeździł na polowanie; czytanie, przechadzki, lekcje muzyki zapełniały czas Marji Cyrylównie, szczególnie lekcje muzyki. Zaczęła rozumieć głos swego serca i przyznawała się z mimowolną przykrością, że nie było ono obojętne na zalety młodego francuza. Ów zaś ze swej strony nie przekraczał granic szacunku i ścisłej przyzwoitości, czem łagodził jej dumę i trwożliwe wahania. Z coraz większem zaufaniem oddawała się ona czarującemu przyzwyczajeniu. Nudziła się bez Leforża, w jego obecności zajęta była nim ciągle, chciała wiedzieć o wszystkiem i zawsze się z nim zgadzała. Możliwe, iż nie była jeszcze zakochana, lecz przy pierwszej przypadkowej trudności lub nagłem ciosie losu płomień namiętności mógł wybuchnąć w jej sercu.
Pewnego razu, zeszedłszy do salonu, gdzie czekał[1] szanie na jego pobladłej twarzy. Otworzyła fortepian, zaśpiewała kilka nut, lecz Dubrowski pod pozorem bólu głowy wymówił się, przerwał lekcję i, zamykając nuty, podał jej ukradkiem karteczkę. Marja Cyrylówna, nie zdążywszy się opamiętać, przyjęła ją i w tejże chwili, uczuła swą winę, ale Dubrowskiego już nie było w salonie. Marja Cyrylówna poszła do swojego pokoju i przeczytała, co następuje:
„Proszę być dzisiaj o siódmej godzinie w altanie nad strumykiem; muszę z panią koniecznie pomówić“.
Ciekawość jej była silnie rozbudzona. Oddawna oczekiwała wyznania, pragnąc i bojąc się go. Byłoby jej miło usłyszeć potwierdzenie tego, czego się domyślała i czuła, że nieprzystojnem byłoby dla niej wysłuchiwanie zwierzeń takich od człowieka, który ze względu na stan swój nie mógł mieć nadziei na otrzymanie jej ręki. Postanowiła pójść na spotkanie, lecz wahała się, czy przyjąć wyznanie nauczyciela z arystokratycznym niesmakiem, czy z zapewnieniem przyjaźni, czy wesołym żartem, czy też z milczącem pobłażaniem. Tymczasem co chwila spoglądała na zegar. Zapadł zmierzch; wniesiono świece; Cyryl Piotrowicz zasiadł do gry w bostona z przejezdnymi sąsiadami; zegar w stołowym wybił trzy kwadranse na siódmą, a Marja Cyrylówna cichutko wyszła na ganek, obejrzała się naokół i pobiegła do ogrodu.
Noc była ciemna, niebo pokryte chmurami, nie było nic widać o dwa kroki, lecz Marja Cyrylówna szła po ciemku znanemi ścieżkami i po chwili znalazła się przy altanie; tutaj zatrzymała się, aby odetchnąć i zjawić się przed Leforżem z miną obojętną i beztroską. Lecz Leforż stał już przed nią.
— Dziękuję pani, — rzekł cichym i bolesnym głosem, że pani nie odmówiła mojej prośbie. Byłbym w rozpaczy, gdyby się pani nie zgodziła.
Marja Cyrylówna odpowiedziała przygotowanem zdaniem: „Mam nadzieję, że pan nie zmusi mnie, abym żałowała mojej pobłażliwości... On milczał i, zdawało się, zbierał siły. Okoliczności wymagają... powinienem panią opuścić, rzekł nakoniec; może pani wkrótce usłyszy... lecz przed rozstaniem powinienem się wytłómaczyć“. Marja Cyrylówna nic nie odpowiadała. W słowach tych widziała wstęp do oczekiwanego wyznania.
— Nie jestem tym, za kogo mnie pani uważa, — mówił dalej, opuściwszy głowę, nie jestem francuzem Leforż — jestem Dubrowski.
Marja Cyrylówna krzyknęła.
— Proszę się nie bać, na miłość boską; pani nie powinna bać się mojego nazwiska. Tak, ja ów nieszczęsny, którego ojciec pani wygnał z ojcowskiego domu, pozbawił kęsa chleba i zmusił do grabieży na szerokich drogach. Lecz pani nie powinna obawiać się mnie ani sama, ani ze względu na niego. Wszystko skończone... przebaczyłem mu: pani go uratowała. Pierwszy mój czyn krwawy miał się dokonać na nim. Chodziłem koło jego domu, oznaczając miejsce wybuchu pożaru, wejście do jego sypialni i sposób, w jaki poprzecinać mu wszystkie drogi ucieczki; wtedy przeszła pani obok mnie, niby niebiańskie zjawisko i serce moje złagodniało. Zrozumiałem, że dom, w którym mieszka pani, jest święty, że żadna istota, związana z panią węzłem krwi, nie może podlegać mojemu przekleństwu. Wyrzekłem się zemsty, jako szaleństwa. Całemi dniami krążyłem wokół ogrodów Pokrowskich w nadzieji ujrzenia zdaleka białej sukni pani. Podczas nieostrożnych przechadzek szedłem za panią, przekradając się od krzaka do krzaka, szczęśliwy myślą, że nie ma dla pani niebezpieczeństwa tam, gdzie ja jestem w ukryciu. W końcu nadarzyła się sposobność... osiedliłem się w waszym domu. Te trzy tygodnie były dla mnie dniami szczęścia; wspomnienie o nich będzie osłodą mojego bolesnego życia... Dziś otrzymałem wiadomość, po której nie mogę już tutaj pozostać. Rozstaję się z panią dziś, zaraz... Lecz przedtem powinienem był się zdemaskować, aby pani mnie nie przeklinała i nie pogardzała mną. Proszę myśleć czasem o Dubrowskim i być przekonaną, że urodził się on dla innych przeznaczeń, że dusza jego umiała panią kochać, że nigdy... Naraz rozległ się silny gwizd i Dubrowski zamilkł. Chwycił jej rękę i przycisnął do gorejących ust. Gwizd powtórzył się. „Przebacz pani, rzekł Dubrowski, wołają mnie, jedna minuta może mnie zgubić.“ Odszedł... Marja Cyrylówna stała nieruchomo. Dubrowski wrócił i znowu wziął ją za rękę. „Jeżeli dosięgnie panią kiedy nieszczęście i nie będzie pani od nikogo oczekiwała pomocy i opieki, czy obiecuje mi pani w takim wypadku zwrócić się do mnie, żądać odemnie wszelkich środków do wybawienia pani? Czy może mi pani przyrzec, że nie odtrąci mojego oddania?“
Marja Cyrylówna płakała w milczeniu. Gwizd rozległ się po raz trzeci.
— Pani mnie gubi! krzyknął Dubrowski, nie odejdę, dopóki nie odpowie mi pani: czy przyrzeka pani czy nie?
— Przyrzekam! wyszeptała nieszczęsna piękność.
Marja Cyrylówna wracała z ogrodu poruszona widzeniem z Dubrowskim. Wydawało się jej, że na dziedzińcu znajdowało się dużo ludzi, przy ganku stała trójka, ludzie biegali, dom był na nogach; zdaleka słyszała głos Cyryla Piotrowicza i pośpiesznie zdążała do swego pokoju, bojąc się, żeby nie zauważono jej nieobecności. W salonie spotkała się z Cyrylem Piotrowiczem; goście otoczyli isprawnika, naszego znajomego, i zasypywali go pytaniami. Isprawnik w podróżnym stroju, uzbrojony od stóp do głowy, odpowiadał im z miną tajemniczą i zakłopotaną. „Gdzieś ty była Maszo? zapytał Cyryl Piotrowicz — czyś nie spotkała pana Leforża?“ Masza z przymusem tylko mogła zaprzeczyć. „Wyobraź sobie, mówił dalej Cyryl Piotrowicz, isprawnik przyjechał go aresztować i zapewnia mnie, że to sam Dubrowski“.
— Wszystkie oznaki wasza wielmożność, rzekł z uszanowaniem isprawnik. — „Och, bracie, przerwał Cyryl Piotrowicz, wynoś się dokąd chcesz ze swojemi oznakami. Ja ci mojego francuza nie wydam, dopóki sam nie zbadam sprawy. Jak można wierzyć słowom Antona Pafnucewicza, tchórza i chama; przyśniło mu się, że nauczyciel chciał go ograbić. Dlaczegoż nie powiedział mi o tem ani słowa tego samego ranka...“
— Francuz go zastraszył, wasza wielmożność, odparł isprawnik i zaprzysiągł go, że będzie milczał. — „Bzdury, zdecydował Cyryl Piotrowicz, zaraz ja to wywiodę wszystko na czystą wodę. Gdzież nauczyciel?“ zapytał wchodzącego sługę. — „Nie znaleziono go nigdzie, odrzekł sługa. „A więc odszukać go! — krzyknął Trojekurow, zaczynając się wahać. Pokaż mi ten twój rysopis zachwalany, rzekł do isprawnika, który mu natychmiast podał papier. Hm! hm! dwadzieści trzy lata i t. d. To tak, lecz to jeszcze niczego nie dowodzi. Cóż nauczyciel?“ Nie znaleziono, brzmiała powtórna odpowiedź. Cyryl Piotrowicz zaczynał się niepokoić; Marja Cyrylówna była napół żywa. „Zbladłaś Maszo, zauważył ojciec, czy cię przestraszono?“
— Nie, ojczulku, odrzekła Masza, boli mnie głowa. — Idź Maszo do swego pokoju i bądź spokojna“. Masza pocałowała go w rękę i czemprędzej poszła do swego pokoju, rzuciła się na łóżko i zaniosła się histerycznem łkaniem. Zbiegły się służące rozebrały ją i ledwie z trudem zdołały ją uspokoić za pomocą zimnej wody i wszelkich możliwych spirytusów; położono ją; zapadła w sen.
Tymczasem francuza nie znajdowano. Cyryl Piotrowicz chodził tam i nazad po pokoju głośno pogwizdując „Grom zwycięstwa niech rozebrzmi.“ Goście poszeptywali między sobą; isprawnik zdawało się ogłupiał; francuza nie znaleziono. Prawdopodobnie zdążył ukryć się i był uprzedzony. Lecz przez kogo i jak? — to było tajemnicą.
Wybiła godzina jedenasta i nikt nie myślał o spaniu. W końcu Cyryl Piotrowicz rzekł gniewnie do isprawnika: „No co? przecież nie zostaniesz tu do świtu, mój dom to nie zajazd. Nie twego sprytu bracie trzeba, aby schwytać Dubrowskiego, jeżeli to Dubrowski nawet. Zabieraj się do domu, a na przyszłość bądź roztropniejszy. A i państwu czas do domu mówił dalej zwróciwszy się do gości. Każcie zaprzęgać, chce mi się spać“.
Tak niełaskawie rozstał się Trojekurow ze swoimi gośćmi.