Czarny orzeł (Dubrowski)/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Puszkin
Tytuł Czarny orzeł
Podtytuł (Dubrowski)
Wydawca Tow. Wydawnicze "Rój" i Księg. E. Wende S-ka
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Graf. E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII.

Cyryl Piotrowicz kroczył tam i nazad po sali, głośniej niż zwykle pogwizdując swoją piosenkę. Cały dom był w ruchu; służba biegała, dziewki krzątały się. Na dworze tłoczyli się chłopi. W garderobie panny, przed zwierciadłem, otoczoną pokojówkami dama przybierała bladą, bierną Marję Cyrylównę; głowa jej kłoniła się pod ciężarem brylantów; bezmyślnie patrząc w lustro zlekka wstrząsnęła się pod ukłuciami nieostrożnej ręki, lecz milczała. „Czy prędko?“ rozległ się w drzwiach głos Cyryla Piotrowicza. „W tej chwili! odpowiedziała dama, Marjo Cyrylówno proszę wstać przyjrzeć się, czy dobrze?“ — Marja Cyrylówna wstała bez odpowiedzi. Drzwi się otworzyły. Narzeczona gotowa, rzekła dama do Cyryla Piotrowicza, proszę kazać zajechać karecie.“ „Z Bogiem! odrzekł Cyryl Piotrowicz i — wziąwszy ze stołu obraz — „podejdź do mnie Maszo, rzekł do niej wzruszonym głosem, błogosławię cię...“ Biedne dziewczę upadło mu do nóg i załkało. „Tatuniu... tatuniu...“ mówiła ze łzami i głos jej zamierał. Cyryl Piotrowicz pośpiesznie ją błogosławił; podniesiono ją i prawie że zaniesiono do karety. Wsiadła z nią przybrana matka i jedna służąca. Pojechali do cerkwi. Tam czekał już na nich narzeczony. Wyszedł on naprzeciw narzeczonej i uderzyła go jej bladość i dziwny wygląd. Weszli razem do chłodnej, pustej cerkwi; zamknięto za nimi drzwi. Kapłan wyszedł z ołtarza i zaraz rozpoczął się obrzęd. Marja Cyrylówna nic nie widziała, nic nie słyszała, myślała tylko o jednem od samego rana: czekała na Dubrowskiego; nie traciła ani przez chwilę nadzieji. Lecz kiedy kapłan zwrócił się do niej ze zwykłem pytaniem, wzdrygnęła się i zamarła, ale jeszcze ociągała się, jeszcze czekała. Kapłan, nie doczekawszy się odpowiedzi, wygłosił niezatarte słowa.
Obrzęd był skończony. Poczuła chłodny pocałunek niekochanego męża; słyszała pochlebne życzenia obecnych i wciąż jeszcze nie mogła wierzyć, iż życie jej było na wieki skute, że Dubrowski nie przybiegł jej uwolnić. Młodzi siedli razem do karety i pojechali do xxx, dokąd Cyryl Piotrowicz wybrał się wcześniej aby ich przywitać. Sam na sam z młodą żoną książę wcale się nie kłopotał jej chłodną miną. Nie dokuczał jej zalotnemi wyznaniami i śmiesznemi zachwytami; słowa jego były proste i nie wymagały odpowiedzi. W ten sposób przejechali około dziesięciu wiorst; konie biegły szybko po wybojach wiejskiej drogi a kareta prawie że nie trzęsła na angielskich resorach. Nagle rozległ się krzyk pogoni; kareta zatrzymała się i okrążyła ją gromada uzbrojonych ludzi. Człowiek w masce otworzył drzwiczki od strony, z której siedziała młoda księżna i rzekł do niej: „jest pani wolna! proszę wyjść.“ — Co to znaczy? zawołał książę: kto pan jest?... — „To Dubrowski,“ odparła księżna. Książę, nie tracąc przytomności wyjął z bocznej kieszeni podróżny pistolet i wystrzelił do zamaskowanego zbójcy. Księżna krzyknęła i z przerażeniem zakryła twarz rękami. Dubrowski był ranny w piersi; polała się krew. Książę, nie tracąc czasu ni sekundy, wyjął drugi pistolet. Lecz nie dano mu czasu na wystrzał: drzwi otworzyły się i kilka silnych rąk wyciągnęło go z karety i wyrwało mu pistolet. Zabłysły nad nim noże. „Nie ruszać go!“ krzyknął Dubrowski i ponurzy jego wspólnicy cofnęli się. „Jest pani wolna“ mówił dalej Dubrowski, zwracając się do księżnej. „Nie! odrzekła, zapóźno! jestem poślubiona, jestem żoną księcia Werejskiego.“ — „Co pani mówi! zawołał z rozpaczą Dubrowski, nie! nie jest pani jego żoną, została pani zniewolona, pani nigdy nie mogła się zgodzić... — „Zgodziłam się, złożyłam przysięgę, odparła stanowczo. Książę jest moim mężem, proszę kazać go uwolnić i zostawić mnie z nim. Nie oszukiwałam, czekałam na pana do ostatniej chwili... lecz teraz, mówię panu, że teraz zapóźno. Proszę nas puścić.“ Ale Dubrowski już nie słyszał; ból rany i silne wzruszenie duchowe pozbawiły go sił. Upadł przy kołach; rozbójnicy okrążyli go. Zdążył jeszcze rzec im kilka słów; posadzono go na koniu i dwu ludzi podtrzymywało go, trzeci zaś wziął konia za uzdę i wszyscy odjechali, zostawiając karetę pośród drogi, ludzi związanych, konie odprzęgnięte, lecz nie zagrabiwszy nic i nie przelawszy ani jednej kropli krwi dla pomszczenia swego dowódcy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Puszkin i tłumacza: Antoni Lange.