Czarny tulipan/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Wydawca | Skarbiec Powieści |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Druk. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Korneljusz de Witt jak nadmieniany odwiedził swego chrzestnego syna w miesiącu styczniu 1672 roku.
Było to wieczorem. Konrneljusz pomimo, że nie był miłośnikiem ogrodnictwa zwiedził cały dom: cieplarnie, suszarnie, galerję obrazów. Dziękował mu za nadanie nazwy jego pięknemu tulipanowi i wtedy, gdy spędzali rozkoszne chwile jak ojciec z synem, gromadziło się pospólstwo przed domem van Baerla, powodowane podówczas poszanowaniem i ciekawością dla Ruarta z Pulten.
Ten zgiełk niezwykły przebudził Bokstela ze zwykłej odrętwiałości.
Dowiedziawszy się o przyczynie, pospieszył z dalekowidzem na swoje stanowisko, pomimo dokuczającego zimna.
Dalekowidz jego od jesieni 1671 roku nie był czynnym. Tulipany, te córy wschodu nie hodują się w zimie. W tej porze potrzebują być w starannem zachowaniu i mieć przyzwoite ciepło. Korneljusz van Baerle całą zimę przepędził w bibljotece lub w pracowni malarskiej. Rzadko kiedy bywał w suszami cebul, chyba dla wpuszczenia rzadko pojawiającego się w porze zimowej słońca.
Wieczorem, dnia o którym na początku wspomnieliśmy, po zwiedzeniu domu, Korneljusz de Witt mówi po cicho do swego chrzestnego syna:
— Mój synu, oddal twych ludzi, pragnę z tobą pomówić na osobności.
Korneliusz skłoniwszy się mówi głośno:
— Czy raczysz pan teraz zwiedzić moją suszarnię tulipanów?
Suszarnia było to Pandemonium tulipanisty, sanetas sanetorum podobnie jak Delfy, miejscem wzbronionem dla ogółu.
Nigdy żaden sługa nie poważył się tam postawić stopy, jak się wyrażał Racine kwitnący w tej epoce. Korneljusz wpuszczał tam tylko podeszłą fryzyjską swoją mamkę, która tam robiła porządek i miała takie poważanie dla swego pana, że od czasu jak poświęcił się hodowli tulipanów, nie kładła do potraw cebul z obawy, ażeby nie zniszczyła jakiego nasiennika.
Na wspomnienie suszarni, służący niosący świece cofnęli się z uszanowaniem. Korneljusz wziąwszy lichtarz od jednego z nich, poprzedził swego chrzestnego ojca. Dodajmy do tego, że Bokstel zwykle na tę suszarnię kierował swój daleko widz.
Tego wieczora był na swoim stanowisku.
Naprzód dostrzegł oświecające się ściany i okna.
Poczem ukazały się cienie dwóch ludzi.
Jeden z nich wysoki, poważny, surowy, usiadł przed stołem, na którym Korneljusz postawił lichtarz.
Bokstel poznał w nim oblicze blade Korneljusza de Witt, którego długie czarne włosy rozdzielane na czole spadały na ramiona.
Ruart z Pulten powiedziawszy kilka słów, jak można wnosić było z poruszeń ust jego, wyjął z za piersi pakiet opieczętowany papierów, które według wniosku Bokstela musiały być bardzo ważnemi, gdyż van Baerle przyjął je z postacią pełną godności i umieścił starannie w szufladzie. Sądził z początku, że ten pakiet zawierał w sobie nasienniki nowoprzybyłe z Bengalu lub Ceylonu, lecz wkrótce pomiarkował się, że Korneljusz de Witt nie zajmował się bynajmniej tulipanami, lecz ludźmi, gatunkiem roślin mniej powabnym dla wzroku, szczególniej zaś trudnym do zakwitnięcia.
Bokstel wyprowadził więc wniosek, że ten pakiet, zawiera w sobie papiery odnoszące się do polityki.
Lecz dlaczego przyjmował te papiery Korneljusz, który zdawał się być obcym zupełnie polityce i szczycił się nawet z tego.
Byt to zapewne depozyt, który powierzał chrzestnemu synowi de Witt w owej epoce tracący już na wziętości u narodu; ze strony Ruarta był to zręczny postępek, albowiem Korneljusz, jako obcy wszelkim intrygom, nie mógł być posądzanym o jakiebądź uczestnictwo w polityce.
Przytem, gdyby pakiet mieścił w sobie nasienniki, Bokstel znający swego sąsiada nie wątpił, iż ten natychmiast otworzyłby go, gdy przeciwnie Korneljusz przyjąwszy z uszanowaniem papiery, złożył je w głębi szuflady, w której były zachowane najkosztowniejsze cebule.
Po schowaniu papierów, Korneljusz de Witt powstał, ścisnął za rękę syna chrzestnego i zbliżył się do drzwi.
Van Baerle wziąwszy lichtarz do ręki, wyprzedził swego gościa.
Wtedy światło znikało z suszarni i ukazało się następnie na schodach potem w przedsionku, a nakoniec na ulicy napełnionej ciekawemi ludźmi, aby widzieć odjeżdżającego Ruarta.
Bokstel nie omylił się w swojem przypuszczeniu. Papiery złożone przez Ruarta stanowiły korespondencję Jana de Witt z p. Louvois, o czem jednakże van Baerle nie wiedział jak to nadmienił Korneljusz bratu swemu. Zalecił mu jedynie, ażeby nikomu nie wydawał tych papierów, oprócz jemu lub osobie mającej od niego pismo upoważniające.
Korneljusz schował ten depozyt pomiędzy najkosztowniejszemi cebulami.
Po odjeździe Ruarta, van Baerle zapomniał o depozycie, gdy tymczasem Bokstel okoliczność tę zachował w pamięci, który podobnie jak zręczny sternik, dostrzegał w niej daleką i niedostrzeżoną chmurę, która z czasem powiększa się i sprowadza burzę.
Z tem wszystkiem van Baerle szybko postępował na drodze do zamierzonego celu, uzyskał już bowiem odmiany barw tulipanów, i tak z ciemno brunatnego doczekał się koloru palonej kawy; i tego dnia, gdy zaszły opisane wypadki w Hadze, zasłaniany go około pierwszej z południa wykopującego z planty pierwotne cebule, z nasienia tulipanów barwy palonej kawy, których kwitnięcie nastąpić miało na wiosnę 1673 i wydać wielki czarny tulipan wymagany przez towarzystwo Harlemskie.
Dnia 20 sierpnia 1672 r. o godzinie pierwszej z południa, Korneljusz zasiadłszy w swej suszarni podparty łokciem, przypatrywał się z rozkoszą trzem nasiennikom, które oddzielił od cebul; nasienniki te udały się najwyborniej.
— Wynajdę czarny tulipan, mówił do siebie Korneljusz i dostanę sto tysięcy nagrody.
— Te pieniądze rozdam ubogim Dordrechtu; tak więc nienawiść, którą bogaci obudzają w czasie wojen domowych, nie będzie mnie ścigać i będę mógł swobodnie utrzymywać swoje zakłady; nie będę się obawiać oranżystów ani republikanów, równie jak marynarzy i pospólstwa Dordrechtu w dniach zaburzeń, którzy dziś mi zagrażają zniszczeniem moich cebul, dla nakarmienia swoich rodzin, ile razy dowiedzą się, że kupiłem którą za dwieście lub trzysta złotych. Tak jest, te sto tysięcy oddam ubogim lub...
I przy tem lub, Korneljusz zatrzymał się i westchnął.
— Lub — mówi dalej, te sto tysięcy mogłyby być użyte na rozszerzenie moich ogrodów, albo też poświęcone na podróż do Indji, ojczyzny pięknych kwiatów.
— Lecz, niestety! ani myśleć o tem: muszkiety, chorągwie, bębny i proklamacje, oto panujące godła teraźniejszości.
Van Baerle wzniósł oczy do nieba i westchnął.
Poczem zwracając wzrok na cebule:
— Co za prześliczne nasienniki — mówi — jakie są gładkie, kształtne, a zarazem melancholijne, obiecujące nadać czarności hebanu mojemu tulipanowi. Na ich skórze nie można dostrzec nawet żyły gołem okiem. Oh! nie masz wątpliwości, żadna skaza nie ukaże się na sukni żałobnej kwiatu, który będzie mi winien istnienie... Jak nazwać to dziecie moich myśli pracy, owoc bezsennych nocy.
Tulipan nigra Barlaensis.
— Tak, Barlaensis, piękne imię! Tulipaniści Europy, to są wszyscy ludzie z rozsądkiem, zachwyceni zostaną wiadomością: wielki, czarny tulipan odkryty został. Jakże nazywają go? zapytują amatorowie. — Tulipa nigra Barlaensis. Dlaczego Barlaensis? — Od nazwiska jego wynalazcy, odpowiedzą. — Co to za jeden? Jest to ten sam, który odkrył już pięć innych gatunków: Joannę, Jana de Witt, it.d. Otóż cała moja ambicja, nie wyciśnie łez nikomu. I pewny jestem, że będą jeszcze mówić o Tulipa nigra Barlaensis, gdy mój chrzestny ojciec, ten wielki polityk będzie tylko znamy z tulipanu, którego ochrzciłem jego nazwiskiem.
— Gdy mój tulipan zakwitnie, dam tylko pięćdziesiąt tysięcy ubogim, jeżeli spokojność przywróconą będzie w Holandji; zdaje mi się, że to dosyć jak na człowieka, który nikomu nie jest nic winien; drugie zaś pięćdziesiąt tysięcy poświęcę na doświadczenia. Tak, przy pomocy tych pięćdziesięciu tysięcy, spodziewam się, że nadam woń tulipanowi. Oh! gdyby mi się udało nadać mu woń gwoździka lub róży, albo zupełnie oddzielną coby było lepiej; gdyby mi się też udało przywrócić właściwy zapach temu kwiatu, który utracił opuszczając swój tron wschodni; zapach, który mieć można na półwyspie Indyjskim, w Goa, w Bombaj lub Madras, a nadewszystko na tej wyspie, która miała być rajem ziemskim, którą zowią Ceylon. Co za sława, wolałbym wtedy być Korneljuszem van Baerle jak Aleksandrem lub Cezarem.
„Co za przepyszne nasienniki!"
Korneljusz był zachwycany.
Wtem dał się słyszeć dzwonek u drzwi gabinetu.
Korneljusz wzdrygnął się i odwrócił, zasłaniając ręką nasienniki.
— Kto tam?
— W tej chwili przybył posłaniec z Hagi.
— Czegóż żąda?
— Jest to Kracke.
— Kracke zaufany sługa Jana de Witt, niech zaczeka.
— Nie mogę czekać — odpowiada głos na korytarzu.
I w tej chwili ukazał się Kracke.
To ukazanie się niespodziane w tym miejscu tak zmieszało van Baerla, iż ten spostrzegłszy Krackiego zrobił poruszenie konwulsyjne ręką, którą zakrywał nasienniki i wskutek czego dwie cebulki spadły mu ze stołu, jedna potoczyła się ku kominkowi.
— Do djabła! — zawołał Korneljusz wstając szybko, aby szukać nasienników — cóż się stało Kracke.
— Oto nie tracąc czasu, masz pan natychmiast ten papier przeczytać i to mówiąc złożył papier na stole.
I Kracke, który uważał przechodząc przez ulice Dordrechtu, że zanosi się na podobne zaburzenia, jak w Hadze, uciekł nie obróciwszy się nawet.
— To dobrze, dobrze — mój Kracke — mówi Korneljusz wyciągając rękę pod stołem dla pochwycenia cebulki.
Poczem przypatrując się jej mówi:
— Otóż jedna nieuszkodzona. Ten czart Kracke! wchodzić tak niespodzianie do mojej szuszarni, lecz gdzież druga?
I trzymając w ręku znalezioną, van Baerle zaczołgał się klęczący do kominka, gdzie końcem palcy zaczął macać popiół, który na szczęście był zimny.
Po chwili zawoła:
— Otóż i druga nieuszkodzona!
Jednocześnie, gdy Korneljusz klęcząc jeszcze przypatrywał się cebulce, drzwi suszarni otworzyły się tak gwałtownie, że Korneljusz uczuł w policzkach i uszach płomień złego doradcy zwanego gniewem.
— Cóż to znowu? — zapytuje — czy poszaleli?
— Panie, panie! — zawołał służący wpadając do suszarni blady i bardziej wzruszony od Krackego.
— I cóż? — zapytuje Korneljusz przewidując nieszczęście, z powodu podwójnego pogwałcenia zaprowadzonego porządku.
— Ah panie! uciekaj coprędzej.
— Ja ma uciekać, z powodu?
— Dom jest otoczony przez straż miejską.
— Czegóż chcą?
— Szukają pana.
— Poco?
— Ażeby go uwięzić.
— Mnie?
— Tak: z nimi przybył także urzędnik.
— Co to ma znaczyć? — mówi van Baerle ściskając w ręku nasienniki.
— Już nadchodzą...
— Oh moje dziecię! — woła mamka wpadając. Zabiera złoto, kosztowności i uciekaj.
— Lecz którędy mam uciekać?
— Wyskocz oknem.
— Jest tak wysoko... dwadzieścia pięć stóp.
— Spadniesz na pulchną ziemię na sześć stóp.
Korneljusz wziąwszy ze stołu trzeci nasiennik, zbliżył się do okna, otworzył je, lecz na widok zniszczenia jaki?
mógł zrządzić nasiennikom, nie zaś wskutek obawy wyskoczenia, zawołał:
— Nigdy tego nie uczynię.
I cofnął się o parę kroków.
W tej chwili dały się widzieć na schodach halabardy żołnierzy.
Mamka wzniosła ręce do nieba.
Co się tyczy Korneljusza, należy przyznać nie na pochwałę jego jako człowieka, lecz tulipanisty, że zajęty był wyłącznie swojemi nieocenianemi nasiennikami.
Szukał wzrokiem papieru, w którym mógłby je zawinąć i spostrzegłszy ćwiartkę biblji złożoną przez Krackego na stole, wziął ją i nie przypominając sobie skąd się wzięła, tak dalece był zmieszanym, że złożył z niej trąbkę i wpuścił w nią nasienniki, poczem schował za piersi.
Niebawem ukazał się urzędnik, a za nim żołnierze.
— Czy pan jesteś Korneliuszem van Baerle? — zapytuje go pomimo, że znał go bardzo dobrze, lecz w tym wypadku stosował się ściśle do przepisów prawa.
— Ja nim jestem — odpowiada Korneljusz, kłaniając się — zresztą wiesz pan o tem dobrze.
— A więc wydaj mi pan buntownicze papiery, które masz u siebie.
— Papiery buntownicze! — zawołał Korneljusz zdziwiony.
— Oh! nie udawaj zdziwionego.
— Przysięgam panie van Spennen — odpowiada Korneljusz, że zupełnie nie wiem o co rzecz idzie.
— A więc naprowadzę pana na drogę — mówi sędzia — wydaj nam papiery, które zdrajca Korneljusz de Witt złożył u ciebie.
Korneljusz przypomniał sobie tę okoliczność.
— Oh! oh! zdaje mi się, że teraz zrozumiałeś o co rzecz idzie.
— Tak jest, lecz pan mówisz o buntowniczych papierach, a ja nie mam podobnych.
— Więc zaprzeczasz?
— Bezwątpienia.
Urzędnik sądowy obejrzał się, chcąc objąć wzrokiem całą szuszarnię.
— Jaka część domu pańskiego zowie się suszarnią?
— Test to właśnie ta, gdzie jesteśmy
Urzędnik spojrzał na papier, który trzymał w ręku.
— Tak, to prawda: poczem mówi — i jak, czy zechcesz oddać mi te papiery?
— Nie mogę panie van Spennen. Te papiery nie są moje; oddano mi je jako depozyt, a ten jest świętym.
— Doktorze Korneljuszu — w imieniu Najjaśniejszych Stanów, rozkazuję ci otworzyć szufladę, w której zachowane są papiery.
I palcem wskazał ma trzecią szufladę kantorka stojącego obok kominka.
Rzeczywiście w tej szufladzie były te papiery.
— A więc się wzbraniasz? — mówi sędzia, widząc, ze Korneljusz stoi niewzruszenie — muszę widzę sam otworzyć.
I wyciągając szufladę w całej długości ujrzał naprzód z dwadzieścia cebul ułożonych starannie z etykietą, dalej za niemi plik papierów, które tam spoczywały w tym stanie w jakim złożył je nieszczęśliwy Korneljusz de Witt.
Urzędnik odpieczętował je, zdarł kopertę, pochłaniając chciwym wzrokiem pierwszą stronicę przez jakiś czas, następnie zawołał:
— Byliśmy więc dobrze poinformowani.
— Jakto? — zapytuje Korneljusz.
— Nie udawaj napróżno p. van Baerle i chodź z nami.
— Ja mam iść z wami?
— Tak, gdyż w imieniu Stanów aresztuję ciebie.
— Mnie aresztować! — zawołał Kornelijusz; lecz jakaż moja wina?
— To do mnie nie należy; usprawiedliwisz się przed twymi sędziami.
— Gdzie?
— W Hadze.
Korneljusz zdumiony, pocałował swoją mamkę, która straciła przytomność, pożegnał łkających służących i udał się za urzędnikiem, który odesłał go pojazdem do Hagi, jako więźnia stanu.