Czarny tulipan/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Wydawca Skarbiec Powieści
Data wyd. 1932
Druk Druk. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII.
KOCHANEK RÓŻY

Gdy to mówiła, usłyszano głos, zapytujacy Gryfusa co się stać mogło.
— Mój ojcze... — mówi Róża.
— Co takiego?
— Pan Jakób pyta się o ciebie, widać, że jest niespokojny.
— W istocie, taki hałas niezwykły w więzieniu mógł go naprowadzić na wniosek, że wielki jest kłopot z tymi uczonymi.
Poczem, wskazując ręką na schody, mówi do Róży:
— Idź naprzód, mościa panno... poczekaj na mnie, panie Jakóbie.
Gryfus odszedł w towarzystwie córki, pozostawiając Korneljusza przygniecionego brzemieniem rozpaczy, który mówi:
— Oh! to ty mnie zamordowałeś, stary oprawco! Nie przeżyję tego!
Rzeczywiście biedny więzień byłby może ciężko zachorował, gdyby Opatrzność nie była mu zesłała pociechy w osobie Róży.
Wieczorem dziewica przyszła do niego, jak zwykle.
Oświadczyła mu na wstępie, że odtąd jej ojciec dozwoli mu hodować kwiaty.
— Skądże wiesz o tem?
— Może to był podstęp z jego strony?
— Nie, gdyż żałuje swego postępku.
— Oh! to już zapóźno.
— Jednakże ten żal nie pochodzi z jego strony.
— Z czyjejże przecie?
— Gdybyś pan słyszał, jak na niego powstał pan Jakób, gdy się o tem dowiedział.
— Ah! pan Jakób?... on więc jest jego nieodstępnym towarzyszem.
— W istocie, on prawie ciągle u nas przesiaduje.
I uśmiechnęła się tak powabnie, że ślad zazdrości, ukazujący się na obliczu Korneljusza, rozproszył się.
— Opowiedzże mi, jak to było?
— Rzecz tak się miała: Ojciec przy wieczerzy opowiadał mu o tem, co dziś zrana zaszło między wami i chlubił się zniszczeniem cebulki tulipanu.
Korneljusz westchnął.
— Oh! gdybyś pan był widział w tej chwili pana Jakóba! Zdawało się, że postradał zmysły, oczy mu się zaiskrzyły, włosy najeżyły, ściskał pięście, przez chwilę obawiałam się, ażeby nie udusił ojca mego. „Jakto? czyż dobrze słyszałem — mówił — zgniotłeś nasienniki?" „Nie inaczej" — odpowiada ojciec. „To jest nikczemne! podłe! okrutne! popełniłeś zbrodnię" — wołał Jakób. Mój ojciec milczał, osłupiał z zadziwienia. „Czyś oszalał?" — zapytał swego towarzysza.
— Oh! jakiż to zacny człowiek, ten pan Jakób! — mówi Korneljusz — poczciwe serce i dusza wybrańca Bożego.
— Bądź co bądź, pan Jakób obszedł się z moim ojcem jak najgorzej, lżył go, złorzeczył, rozpacz jego dorównywała twojej prawie, powtarzał tylko te słowa: „Zgnieciony na miazgę! nasiennik stracony! oh! mój Boże! mój Boże! na miazgę go zgniotłeś, mówisz?“ Poczem, zwracając się do mnie: „Lecz zapewne miał ich więcej" — zapytuje.
— On ciebie o to zapytał? — mówi Korneljusz, z zajęciem słuchając Róży.
— „Sądzisz więc, że miał ich więcej" — odzywa się mój ojciec — dobrze, to ich poszukamy. „Jakto! chcesz ich szukać, ażeby podeptać?" — zawołał Jakób, chwytając ojca mego za kołnierz, lecz wkrótce go puściwszy znów się do mnie odzywa! „Cóż ten biedny człowiek mówił przecie, gdy ujrzał swoją szkodę?" Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć; przypomniałam sobie, żeś mi ściśle zalecił nie wspominać przed nikim, jaką ważność przywiązujesz do tych nasienników. Szczęściem mój ojciec wyprowadził mnie z kłopotu. „Co mówił" — odzywa się ojciec — „pienił się ze złości". Przerwałam ojcu, mówiąc: „Mój ojcze! okazałeś się dla niego tak niesprawiedliwy i postąpiłeś po grubjańsku". „Czyście wszyscy poszaleli, czy co?" — zawołał mój ojciec — „wielkie nieszczęście się stało, żem zgniótł cebulkę tulipanu. Za złoty można ich dostać kopę". „Lecz może tego pana była droższa" — na nieszczęście się odezwałam.
— I cóż na to Jakób? — zapytuje Korneljusz.
— Wtedy zdawało mi się, że z oczu jego wytryskują iskry.
— I cóż dalej?
— „Więc piękna Roża — mówił miodowym głosem — „sądzi, że ta cebula była kosztowna?" Poznałam wtedy mój błąd i odpowiedziałam obojętnie: „Skądże o tem mogę wiedzieć, czyliż się znam na tulipanach? domyślam się tylko, ponieważ, niestety, zmuszeni jesteśmy żyć z więźniami, że każde zajęcie ma wielką cenę u więźnia. Ten biedny Van Baerle bawił się swoją cebulką; podług mnie zatem, pozbawiać go tej przyjemności było okrucieństwem. „Co mnie najmocniej zastanawia" — odzywa się mój ojciec — „jakim sposobem dostał tę cebulkę? Trzebaby się starać to wyśledzić".
Odwróciłam wzrok od ojca, lecz natomiast spotkałam spojrzenie Jakóba. Zdawało się, że pragnął przeniknąć myśl moją, w głębi serca ukrytą. Poruszenie niezadowolenia oszczędza nam często odpowiedzi. Wzruszywszy ramionami chciałam się oddalić. Zatrzymałam się jednakże, dosłyszawszy kilka słów, lubo pocichu wymówionych. Jakób mówił do ojca: „Jakim sposobem?" „Zrewidować go, gdyż zwykle cebula wydaje trzy nasienniki".
— Więc on się zna na tem — zawołał Korneljusz. — Mówił, że mam trzy nasienniki.
— Pojmujesz pan, te słowa mocno mnie zajęły. Odwróciłam się przeto. Obaj byli tak zajęci, że nie spostrzegli mojego zbliżenia. „Lecz" — mówi mój ojciec — „być może, iż ich nie ma przy sobie". „Jeżeli tak, to sprowadzi go pod jakim pozorem do siebie, a ja przez ten czas zrewiduję jego celę.„
— Oh! oh! — mówi Korneljusz — ten pan JakÓb jest łotrem wierutnym?
— Być może.
— Powiedz mi, Różo... — mówi Korneljusz zamyślony.
— Co takiego?
— Tak, przypominam sobie, żeś mi to mówiła pewnego dnia, gdyś grabiła zagon w ogrodzie, ten człowiek śledził ciebie?
— Tak, to prawda.
— Że się ukrywa! za wierzbami?
— Bez wątpienia.
— Że się przypatrywał z zajęciem twej robocie?
— Nie spuścił ze mnie oka.
— Różo! — zawołał blednąc Korneljusz.
— I cóż?
— On nie ciebie śledził?
— Kogóż więc?
— On nie jest w tobie zakochany.
— W kimże przecie?
— On śledził mój nasiennik, on jest zamiłowany w moim tulipanie.
— To bardzo być może.
— Czy chcesz się o tem przekonać?
— Jakim sposobem?
— Bardzo łatwym.
— Jakim?
— Idź jutro do ogrodu, lecz staraj się, ażeby Jakób ciebie widział wychodzącą, bezwątpienia pójdzie za tobą; wtedy udaj, jakbyś sadzała nasiennik, potem zkolei ty go będziesz śledzić.
— Rozumiem, lecz potem?
— Potem zobaczymy, jak postąpi, tak i my postąpimy.
— Ach! mówi Róża westchnąwszy — jak widzę, pan jesteś bardzo zamiłowany w swoich cebulach.
— Rzeczywiście — odpowiada więzień, podobnież westchnąwszy — że od czasu, jak twój ojciec zgniótł mój nasiennik, zdaje mi się, że część życia mi odjęto.
— Czy chcesz pan usłuchać mojej rady?
— Jakiej?
— Czy chcesz zgodzić się na przełożenie ojca mego?
— Jakie?
— Ofiarował ci przecie dać tyle nasienników, ile zechcesz.
— Tak, to prawda.
— Weź ich kilka od niego i pomiędzy temi zasadź twój tulipan.
— Tak, toby był niezły pomysł, gdyby twój ojciec był sam, lecz ten pan Jakób, który nas śledzi...
— Masz słuszność, jednakże zastanów się, gdyż, jak uważam, pozbawiłbyś się jedynej przyjemności, której byś mógł doznawać w tem więzieniu.
I to mówiąc uśmiechnęła się nawpół szyderczo.
Koraeljusz zastanowił się przez chwilę; widoczne było, że walczył przeciw gwałtownej żądzy.
— Nie — zawołał nakoniec, ze stoicyzmem godnym starożytnego filozofa — nie, byłoby to słabością, szaleństwem, podłością. Nigdybym sobie nie przebaczył, gdybym narażał na wszelkie wypadki gniewu i zawiści ostatnią nadzieję, która nam pozostaje. Nie, Różo, nie, jutro naradzimy się, jak postąpić mamy względem zasadzenia twego tulipanu; będziesz go pielęgnowała według moich zleceń, a co się tyczy trzeciego nasiennika, — to mówiąc, westchnął — zachowaj go starannie w twojej szafie, strzeż go, jak skąpiec strzeże swą pierwszą tub ostatnią sztukę złota, jak ranny ostatnią kroplę krwi; Różo, zaklinam ciebie, pilnuj go! Mam niewątpliwe przeczucie, że on nas uszczęśliwi, zbogaci! oh! tak, strzeż go i, jeżeli piorun uderzy w Löwenstein, przysięgnij mi, Różo, że zamiast twoich pierścieni, koronek, kosztowności, uniesiesz z sobą ten ostatni nasiennik, który wyda czarny tulipan.
— Bądź spokojny, panie Korneljuszu — mówi Róża z łagodnością, połączoną z pewnym smutkiem — tak... bądź spokojny, twoje życzenia są dla mnie rozkazem.
— A nawet — mówi dalej młodzieniec, unosząc się stopniowo, — jeżeli dostrzeżesz, że ciebie śledzą, że twoja mowa obudziła podejrzenie w twym ojcu lub w tym niegodziwcu Jakóbie, którego nienawidzę, a więc, Różo, poświęć mnie, który żyję tylko przez ciebie, którego jesteś jedynym skarbem, poświęcić mnie, mówię, i nie bywaj u mnie.
Róża uczula ściśnięcie serca; łzy błysnęły w jej oczach.
— Niestety — mówi.
— Cóż takiego? — zapytuje Korneljusz.
— Gdyż przekonywam się o tem, czegom się dawniej domyślała.
— O czem?
— Że pan zamiłowany jesteś do tego stopnia w tulipanach — mówi dziewica z łkaniem — i wszelkie inne uczucie obce jest w pana sercu.
Poczem uciekła.
Korneljusz spędził resztę wieczoru i noc całą w najdolegliwszych udręczeniach.
Róża rozgniewała się na niego i słusznie. Nie przyjdzie może więcej do niego i on się nie dowie nic o swoich tulipanach.
Teraz, jak wytłumaczyć ten dziwaczny charakter wielbicielom tulipanów dzisiejszej epoki?
Wyznamy wszakże ku zawstydzeniu naszego bohatera i ogrodnictwa, że Korneljusz, walcząc pomiędzy dwiema skłonnościami, oddal pierwszeństwo przywiązaniu do dziewicy i, gdy nakoniec zasnął nad ranem znużony, pełen niespokojności, dręczony wyrzutami, wielki czarny tulipan ustąpił w jego marzeniach niebieskim oczom blondynki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.