Czarownik i Uczeń (Wóycicki, 1876)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Czarownik i Uczeń
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czarownik i Uczeń.



Szła uboga niewiasta przez bór ciemny, prowadząc małego syna za rękę. Idąc płakała, bo wiele miała dzieci, nie mogąc dać im sposobu do życia. Aż z pod dębu podnosi się człowiek; a widząc łzy rzewne biednéj niewiasty, począł o przyczynę pytać. Gdy mu opowiedziała powód troski i zmartwienia, uspokoił ją ów człowiek, powiedział, że jest krawcem, a powiedział nieprawdę, bo był to wielki czarownik.
I wziął za rękę młode pacholę, poprowadził do jaskini, przyrzekając matce, że za lat trzy już je wyzwoli. Odeszła uradowana niewiasta, a mały Jonek zaczął się uczyć sztuki czarnoksięzkiéj, i wkrótce ów żaczek przeszedł swego bakałarza. Gdy już koniec trzeciego lata nadchodził, wydostał się z jaskini czarodzieja Jonek, i spotkał matkę na zielonéj dąbrowie.
Uradowana, zapłakała z radości, widząc jak podrósł i zmężniał. — Moja matulu, trzeci rok za tydzień się skończy; trzeba, żebyś’ta przyszli do czarownika i żądali by mnie uwolnili. On wtedy pokaże ci stado gołębi, nasypie im grochu i każe wam pomiędzy nimi, byś’ta syna poznali.
Ale nie będą to gołębie, ale wszystko młode chłopięta, które wziął na wychowanie. Wtedy matulu uważajta, który gołąbek nie będzie jadł grochu, ale skakał i bił z radością skrzydełkami, to będę ja.
Za tydzień matka poszła do czarodzieja i żądała oddania syna. Ten wziął miedziana trąbę, zatrąbił na cztery strony świata, a zewsząd zleciało się mnóstwo gołębi. Nasypał im grochu, gdy wszystkie jadły skwapliwie, kazał jéj trafić na syna. Niewiasta upatrzyła jednego, co nic nic jadł, jeno skakał, a bił skrzydełkami z radości. W skazała nań, a czarownik oddał jéj syna.
Ojciec Jonka, szewc z rzemiosła, obarczony liczną rodzina, żył w nędzy. Jonek świadom wszystkich sztuk czarodzieja, rzekł raz do ojca:
— Żebyś’ta w biedzie nie byli, ja się przedzierzgnę w wołu, krowę i owcę; zaprowadzicie mnie na targ, a z przedaży będzie’ta mieli pieniądze. Pamiętajcie jeno, byście mnie w konia nie zaklinali, ani uzdy i postronka z któremi na kiermasz poprowadzi’ta, nie sprzedawali, bo dla was zginie już zarobek, a mnie złe spotka.
Szewc zaklął raz syna w wołu, drugi raz w krowę, trzeci w barana, i dobrze zawsze sprzedał, a z pieniędzy nową chatę wystawił i głodu nie miał. Wszakoż łakomy, pomimo przestrogi syna, zaklął go w konia, i powiódł na jarmark. Czekał już tam czarownik, i kupił konia, i tyle zapłacił, że mu i uzdę sprzedał. Tak złapał w swoje sidła rozumnego Jonka, poprowadził do swojéj stajni, gdzie na łańcuchu trzymał a głodził, a bił srodze.
Stękał on biedny konik głosem bolesnym, aż służebnica czarownika ulitowała się nad nim. Wchodzi do stajni a koń znędzony, zaczął rzewliwie płakać, i opowiadać swoją niedolę. Skruszył jéj serce, odcięła łańcuch. Jonek przedzierzgnął się w dorodnego chłopca, podziękował czule dziewczynie, a obawiając się mistrza, wróblem wyleciał na dach, i począł wesoło z radości świergotać.
Dostrzegł czarodziéj ucieczkę Jonka i poznał go w postaci wróbla, zamienił się sam w czarną wronę, ścigając biedną ptaszynę. Uciekał co siły wróblik, a wrona zażarta nie dawała mu spoczynku; aż wreszcie umęczony, upadł w królewskim ogrodzie, a tuż za nim zdyszała wrona z rozwartym dziobem.
Jonek się zrobił mysim królikiem, a czarownik wróblem, i do koła jałowcowego krzaka pędził za nim.
Chodziła w on czas po ogrodzie królewna, a widząc tę walkę, pomyślała sobie: — Mój Boże! jakaż zajadłość pomiędzy tak małymi ptaszętami.
Jonek wyczerpawszy wszystkie siły życia, nie mogąc uniknąć zajadłego wróbla, zrobił się pięknym pierścieniem i wskoczył na palec królewnie.
Wróbel na próżno go szukał, ale domyślił się sztuki swego ucznia i postanowił go wszelakimi sposobami dostać w moc swoję. Królewna zaledwie do komnaty zamkowéj weszła, zdziwiona patrzy na piękny pierścień, aż tu z pierścienia zrobił się dorodny Jonek, opowiedział jéj swą niedolę, i ostrzegł, że jutro przyjedzie czarownik, strojny jak książę, z licznym orszakiem dworzan, że będzie usilnie prosił o pokazanie pierścienia.
— Jakby go schwycił, już byłoby po mnie, ale jeżeli będzie mocno się napierał, rzuć go królewno o ziemię.
Co powiedział, tak się stało. Nazajutrz z liczną drużyną strojnie przybranych dworzan, zajechał czarownik pod nazwą księcia. Przyszedł na pokoje, a zalecając się królewnie, prosił o pierścień. Ale królewna pokochawszy Jonka, nie chciała mu téj ręki dać do pocałowania, na któréj był pierścień! Lecz kiedy zaczął nalegać, rzuciła go na ziemię. Aż z niego pełno w komnacie grochu; czarownik zatrąbił w miedzianą trąbę na cztery strony świata i zleciało się mnóstwo gołębi, które ten groch pożarły; ale jedno ziarnko wsunęło się w białą dłoń królewnéj. Ta go rzuciła o ziemię, i z ziarnka grochu, pełno w komnacie maku!
Wtedy czarownik zatrąbił w miedziana trąbę na cztery strony świata i zleciało się mnóstwo wróbli. By prędzej mak wyjadły, sam czarownik zamienił się w wróbla.
Czekał téj chwili Jonek, zrobił się wroną, zagryzł wróbla czarownika, i ciało jego rozniósł po kawałku na wszystkie cztery strony świata, żeby się nigdy nie zrósł.
Królewna wzięła go sobie za męża. Wyprawiono sutą ucztę; tam jedli i pili. Byłem i ja, aż po brodzie kapało, a w gębie nic nie pozostało.





Rysował F. Kostrzewski. Rytował W. Berg.
Czarownik i uczeń.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.