Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I. MAŁE MIASTECZKO

Put thousands together
Less bad
But the cage less gay.
Hobbes.

Miasteczko Verrières może uchodzić ze jedno z najładniejszych we Franche-Comté. Białe domy, spadziste dachy z czerwonych dachówek rozsiadły się na zboczu porosłem kępami rozłożystych kasztanów. Rzeka Doubs płynie o kilkaset stóp poniżej fortyfikacyj, zbudowanych niegdyś przez Hiszpanów a obecnie zrujnowanych.
Od północy, zasłania Verrières duża góra, łącząca się z pasmem jurajskiem. Okrzesane wierzchołki Verra pokrywają się śniegiem z nastaniem pierwszych październikowych chłodów. Strumień spadający z gór przerzyna Verrières nim utonie w Doubs, i porusza mnogość tartaków; prosty ten przemysł zapewnia niejaki dobrobyt większej części mieszkańców, raczej wieśniaków niż mieszczan. Nie tartaki wszelako wzbogaciły to miasteczko. Fabryka perkalików stworzyła powszechną zamożność, dzięki której, od upadku Napoleona, przebudowano prawie wszystkie domy w Verrières.
Już wchodzącego do miasta ogłusza turkot hałaśliwej i straszliwej na pozór machiny. Dwadzieścia ciężkich młotów, spadając z hukiem od którego drży ulica, podnosi się zapomocą koła, obracanego wodą. Każdy młot wyrabia codzień fantastyczną ilość gwoździ. Młode dziewczęta, ładne i świeże, podsuwają pod ciosy tych olbrzymich młotów kawałki żelaza, które w jednej chwili zmieniają się w gwoździe. Ta praca, tak gruba napozór, zdumiewa podróżnego, który zapuszcza się po raz pierwszy w góry dzielące Francję od Szwajcarji. Kiedy, wjeżdżając do Verrières, spytacie do kogo należy owa piękna fabryka ogłuszająca przechodniów, odpowiedzą wam, przeciągając zlekka: „Tać do pana burmistrza“.
O ile podróżny bodaj parę chwil zatrzyma się na głównej ulicy, która prowadzi od Doubs pod sam szczyt pagórka, można trzymać sto przeciw jednemu, że spotka tam wysokiego mężczyznę z ważną i poważną miną.
Na jego widok, odkrywają się wszystkie głowy. Włosy ma szpakowate, ubrany jest szaro. Jest kawalerem licznych orderów, ma wydatne czoło, orli nos, rysy naogół dosyć regularne: na pierwsze wrażenie, twarz ta jednoczy nawet godność prowincjonalnego mera ze śladami urody jakie może jeszcze zachować fizjognomja między czterdziestym ósmym a pięćdziesiątym rokiem. Ale niebawem przykro uderzy paryżanina wyraz zadowolenia z siebie i tępej zarozumiałości. Czuje się, koniec końców, że talenty tego człowieka sprowadzają się do punktualnego ściągania cudzych należytości a płacenia możliwie najpóźniej własnych.
Taki jest burmistrz Verrières, pan de Rênal. Przeszedłszy poważnym krokiem ulicę, wchodzi do merostwa i ginie oczom podróżnego. Ale, jeśli ów pójdzie cokolwiek dalej, widzi, o sto kroków wyżej, dość okazały dom i, poprzez żelazne sztachety, wspaniale ogrody. Dalej widnokrąg zamknięty pagórkami Burgundji, jakby stworzony dla rozkoszy oka. Widok ten pozwala podróżnemu odetchnąć po atmosferze zapowietrzonej drobnemi pieniężnemi interesami, które zaczynały go już dławić.
Dowiaduje się, że ta siedziba należy do pana de Rênal. Piękny ten dom zbudowany z ciosu, jeszcze niezupełnie skończony, zawdzięcza pan burmistrz zyskom, jakie mu daje fabryka gwoździ. Rodzina jego, powiadają, jest starożytnego hiszpańskiego pochodzenia, osiadła w okolicy o wiele przed podbojem Ludwika XIV.
Od 1815, pan de Rênal rumieni się że jest przemysłowcem: rok 1815 zrobił go merem Verrières. Murowane terasy tego wspaniałego ogrodu, który piętrami opada aż do Doubs, są również nagrodą inteligencji pana de Rênal w przemyśle żelaznym.
Nie spodziewajcie się znaleźć we Francji malowniczych ogrodów, które otaczają przemysłowe miasta Niemiec: Lipsk, Frankfurt, Norymbergę, etc. We Franche-Comté, im więcej wznosi ktoś murów, im więcej jeży swą posiadłość spiętrzonemi kamieniami, tem więcej nabywa praw do szacunku sąsiadów. Ogrody pana de Rênal, zapełnione murami, budzą podziw i przez to, że kupił na wagę złota niektóre partje gruntu. Naprzykład tartak, który uderzył was przy wjeździe do Verrières swem oryginalnem położeniem i na którym widnieje nad dachem olbrzymiemi literami nazwisko SOREL, otóż ten tartak zajmował, sześć lat temu, przestrzeń, gdzie wznosi się dzisiaj czwarta terasa ogrodów pana de Rênal.
Mimo swej dumy, pan mer musiał się sporo nachodzić koło starego Sorela, twardego wieśniaka; musiał mu wyliczyć sporo pięknych ludwików, aby go skłonić do przeniesienia gdzieindziej fabryczki. Co do publicznego strumienia który poruszał piłę, pan de Rênal, dzięki wpływom jakich zażywał w Paryżu, uzyskał że go odwrócono. Uprzejmość ta spadła nań po wyborach w 182*.
Dał Sorelowi cztery morgi za jeden, o pięćset kroków niżej, nad Doubs. I, mimo że to położenie było o wiele korzystniejsze dla handlu, Sorel znalazł sposób, aby, z niecierpliwości i manji posiadania rozpierającej jego sąsiada, wycisnąć sumę 6000 fr.
Prawda że miejscowi luminarze krytykowali tę transakcję. Jednego razu — było to w niedzielę, cztery lata temu — pan de Rênal, wychodząc z kościoła w uniformie mera, ujrzał zdaleka starego Sorela, w otoczeniu trzech synów: stary, patrząc nań, uśmiechał się. Uśmiech ten zaszczepił złowrogie podejrzenie w duszy pana mera; myśli od tego czasu, że mógł był dobić targu tańszym kosztem.
Aby dojść w Verrières do publicznego szacunku, główna rzecz jest, aby, wznosząc wiele murów, nie przejąć wszelako jakiegoś pomysłu przywiezionego z Włoch przez murarzy którzy na wiosnę ciągną przez Jura do Paryża. Takie nowatorstwo ściągnęłoby na nieopatrznego budownika wiekuistą reputacją pomylonej głowy: byłby na zawsze zgubiony w oczach roztropnych i umiarkowanych ludzi, którzy rozstrzygają o poważaniu we Franche-Comté.
W gruncie, owi roztropni ludzie wykonują tam najnudniejszy w świecie despotyzm; toteż, z przyczyny tego brzydkiego słowa, pobyt w małem miasteczku nieznośny jest dla kogoś, kto żył w wielkiej republice nazwanej Paryżem. Tyranja opinji — i co za opinji! — jest równie głupia w małych miasteczkach Franche-Comté co w Stanach Zjednoczonych Ameryki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.