Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/Od tłumacza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Od tłumacza |
Pochodzenie | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Na przełomie wieku XVIII i XIX, widzimy dwie postacie, będące zupełnym niemal przeciwieństwem: Chateaubriand i Stendhal. Jeden czerpie w dawnej Francji idee hierarchji, dyscypliny społecznej, powagi królewskiej, ale odświeża je tchem religijnego odrodzenia; drugi sięga w wiek XVIII swą bezreligijnością, materjalizmem filozoficznym, radykalizmem społecznym: ale i on spłaca swój dług romantyzmowi epoki: staje się piewcą energji, namiętności, wcielonej w rapsod napoleoński. I w kolejach sławy tych dwóch ludzi cóż za różnica. Chateaubriand, bożyszcze za życia, dziś jakże opuszczony! Stendhal nieznany, może nawet z imienia, większości współczesnych, doczekał się, w pół wieku po śmierci, kapliczki skupiającej wybrane umysły.
Henryk Beyle (Stendhal) urodził się w Grenobli (w Delfinacie), w r. 1783, z rodziny urzędniczej ocierającej się o szlachectwo; matka jego miała nieco krwi włoskiej. Dzieciństwo chłopca było smutne. W siódmym roku, traci ukochaną matkę; ojciec, odstręczający dla niego fizycznie i moralnie, nie umiał w dziecku obudzić miłości. Chłopiec chował się u dziadka, lekarza, epikurejczyka-filozofa w typie XVIII w. Był to w domu jedyny człowiek, o którym Beyle zachował dobre wspomnienie. Malec wzrasta samotnie, z rówieśnikami nie wolno mu się bawić: od otoczenia czuje się zupełnie odmienny; żyje sam i tylko sobą. To uczucie odosobnienia, różności od innych, będzie mu towarzyszyło całe życie. Było to w epoce Terroru, niezbyt srogiego zresztą w Grenobli; rodzina Beyle żywiła tajemne sympatje monarchiczne, dzieciak był całą duszą rewolucjonistą. Sam pisze[1], iż chwila, w której przyszła wiadomość o straceniu króla, dała mu „jedną z najżywszych radości w życiu“. Rodzina pokładała nadzieje w armji emigrantów, on patrzał z zazdrością na piękne pułki dragonów ciągnące do Włoch.
Wyrwać się z Grenobli — której pamięć będzie mu zawsze nienawistna — to jedyne marzenie Henryka. Sława, a przez tę sławę miłość, oto jego ideał od wczesnej młodości. W tym celu studjuje żarliwie matematykę, w której karjera Bonapartego ukazała młodzieży francuskiej drogę do wielkości i sławy. Jakoż, uzyskuje to, iż, w 1799, rodzina wysyła go do Paryża dla dalszych studjów.
Przybywa, opatrzony listem polecającym do krewnych Daru. Pan Daru był to surowy i suchy starzec, którego młody Beyle obchodził zdaleka i z uszanowaniem. Starszy jego syn, Piotr Daru, był generalnym sekretarzem w ministerjum wojny; później, jako hrabia Daru, miał się stać jednym z najczynniejszych pomocników Napoleona. Pierwsze wrażenie Paryża było nieszczególne: rozczarowany iż owe piękne chimery które sobie roił nie wyciągają doń ramion, chłopiec błąka się smutny i bezczynny. (Dodajmy tu, iż Beyle był krępy, brzydki, jakkolwiek brzydotę jego okupywała żywość i oryginalność fizjognomji; był przytem, w stosunku do kobiet, bardzo nieśmiały, mimo donżuańskich teoryj które tworzył sobie całe życie). Wreszcie, rozchorowuje się. Rodzina Daru bierze go do siebie, a Piotr umieszcza go w swoim biurze.
Naraz, w r. 1800, radosny zwrot: bracia Daru, powołani do Włoch do armji Bonapartego, polecają krewniakowi aby pospieszył za nimi. Siedmnastoletni chłopak, uszczęśliwiony, dosiada konia jak umie, i przebywa przełęcz św. Bernarda w dwa dni po Bonapartem. Na domiar wrażenia, po drodze pierwszy raz znalazł się w ogniu. Wieczorem, układając się do snu, szeptał sam do siebie słowa, które tak często miały mu wracać na usta: To tylko tyle?
Wejście do Medjolanu i pobyt w tem mieście wywarły na młodym Henryku wrażenie, pod którem miał zostać całe życie i które znalazło wyraz nawet na jego grobowym kamieniu. Miasto, żyjące pod jarzmem Austrji w martwocie i nudzie, z radością powitało w r. 1796 młodą armję francuską, której dwudziestosześcioletni generał był najstarszym żołnierzem! Beyle, nieśmiały i skrępowany w Paryżu, tu, w tem życiu włoskiem, gwarnem, naturalnem, namiętnem, czuje się w swoim żywiole. Kosztuje nieco bitwy pod Marengo, rychło zostaje podporucznikiem, pierwszy pojedynek, pierwsza miłość (nieśmiała zresztą i platoniczna), słowem — pełnia życia.
Ale niedługo. Rychło znudzony obyczajami garnizonu, towarzystwem nieokrzesanych chwatów, Beyle zbyt często jak na młodego rycerzyka szuka pociechy w książkach. Wreszcie, korzystając z jakiejś niegroźnej choroby, bierze urlop, śpieszy do Paryża, i zostaje tam. Od r. 1801 do 1806, pochłania go literatura: marzy o sławie, o „pisaniu komedyj jak Molier“, czyta, pracuje nad sobą, płodzi w pocie czoła liche wiersze. Wśród tego, prawie aż do końca życia, stale serce jego wypełnia miłość; przedmiot jej tylko zmienia się często. W tej epoce, miłość do młodej aktorki, Melanji Guilbert, rzuciła go aż do Marsylji, gdzie spędził rok jako subjekt czy buchalter w sklepie kolonjalnym!
Wróciwszy po tej eskapadzie do Paryża, Beyle, wciąż dzięki poparciu rodziny Daru, wstępuje do intendentury (było to w przededniu kampanji pruskiej) i odtąd pozostaje w służbie aż do odwrotu z Rosji. W karjerze tej doszedł do wcale znacznych godności (był audytorem w Radzie Stanu etc.), a przytem nawłóczył się sporo po świecie. Jako intendent wojskowy, okazał w trudnych okolicznościach wiele energji, odznaczył się w tak ważnem zadaniu zaopatrywania armji w odwrocie z pod Moskwy, w czasie którego zjawiał się u swego szefa, hr. Daru, starannie ubrany i ogolony[2]. Ale w pełni tej heroicznej epoki, Beyle znów czuje się sam i obcy; duch jego buja gdzieś daleko. W Smoleńsku marzy o Medjolanie; w Moskwie rzuca się na znaleziony angielski egzemplarz Pawła i Wirginji... Znów daje mu się we znaki towarzystwo bohaterów, powabniejszych pono dla artysty w historji, w poezji, niż w życiu. „Wszystko tu jest grube, brudne, cuchnące fizycznie i moralnie, pisze do siostry ze Smoleńska. Jedyna moja przyjemność, to słuchać trochy muzyki na rozstrojonem pianinie“... Ożywia go nieco pożar Moskwy. Ale, pisze, „aby się tem rozkoszować, trzebaby być samemu, albo w towarzystwie ludzi cywilizowanych. Dla mnie, kampanję rosyjską zepsuło to, że ją odbyłem z ludźmi, którzy potrafiliby pomniejszyć Colosseum i zatokę Neapolitańską“...
Odwrót z pod Moskwy podkopał mocno zdrowie Beyle’a; w 1813 bierze urlop i spieszy do Włoch. Już w czasie urlopu w 1811, Beyle odnalazł swój medjolański ideał z przed lat jedenastu (Angela Pietragrua) i nawiązał wątek przerwanej miłości, tym razem śmielej i skuteczniej. Znalazłszy łaskawe przyjęcie, nasycony na długo heroizmem, nie chce słyszeć o niczem co nie jest szczęściem i miłością. W miesiącu bitwy pod Lipskiem, dziennik, który prowadził Stendhal, notuje jedynie drobne fakty, tyczące stosunku z Angelą!
I powrót cesarza z Elby nie zdołał wyrwać Beyle’a z jego wywczasów. Uważał snadź losy Napoleona za spełnione. Ostateczny upadek cesarstwa pogrzebał i wszystkie pomyślności Stendhala; dość wesoło przyjmując tę odmianę fortuny, osiada we Włoszech, w kraju, w którym — jak gdzieś pisze — można bez hańby być biednym. W gruncie rzeczy, w tym człowieku czynu zawsze tkwił kawał dyletanta, smakosza wrażeń, który, tłukąc się z Wielką Armją, obnosił po Europie swą żywą i inteligentną ciekawość. Obecnie, rozkoszuje się włoską muzyką, zwiedza miasta, kościoły, galerje, obraca się w towarzystwie włoskich patrjotów, a przedewszystkiem — kocha się. Po Angeli Pietragrua, która w końcu okazała się „niegodną“, posiadła jego serce Metylda Dembowska (z domu Viscontini), żona wiernego generała napoleońskiego. Miłość ta, bez wzajemności, bez nadziei, odpłacana najgorszą monetą bo monetą „przyjaźni“, stanowiła przez kilka lat szczęście i udrękę Beyle’a; gwałtownie przerwana w r. 1821, stała się później natchnieniem książki O miłości.
W r. 1814, przypada pierwszy debiut w literaturze Stendhala, a raczej Aleksandra Cezara Bombet, jako że pod takim ukrył się pseudonimem. I dobrze zrobił, że się ukrył, książka jego bowiem O Haydnie okazała się zaczerpnięta, częściowo wręcz przełożona, z Haydinów Carpaniego. Zrabowany autor podniósł krzyk, co dało powód do polemiki, dość przykrej dla tajemniczego Bombeta. W 1817, wydaje Beyle dwie książki: jedna, to Rzym, Neapol i Florencja (pierwszy raz podpisana godłem de Stendhal, oficer kawalerji); druga, to Historja malarstwa we Włoszech. Pierwszy utwór, to opis podróży, przeplatający drobiazgowe opisy uwagami i anegdotami, w których autor wciąż snuje paralelę między Włochami a Francją, na niekorzyść swej ojczyzny. Historja malarstwa ujawnia niezwykłą na owe czasy znajomość i odczucie włoskiego Odrodzenia; najbardziej jednak zajmującym rysem jest tu dedykacja, ofiarująca to dzieło J. Ces. Mości Napoleonowi Wielkiemu, a zakończona tak:
„Wówczas, potomność, odzyskawszy bezstronność spojrzenia, będzie się wahała jedynie, czy ma pomieścić twoje imię obok czy ponad imieniem Aleksandra, a twoi nędzni wrogowie będą znani światu jedynie dzięki temu, iż mieli szczęście być twymi wrogami.
„Pozostaję, Najjaśniejszy Panie,
z najgłębszem uszanowaniem
Waszej Cesarskiej i Królewskiej Mości
bardzo uniżonym i powolnym sługą
i poddanym, w swojem sercu,
Dedykacja ta, w 1817, w zaraniu Restauracji, kiedy nazwiska Buonapartego nie wymawiało się niemal bez akompanjamentu zniewag, była niewątpliwie aktem odwagi i charakteru. Zresztą, obie książki przeszły dość niepostrzeżenie.
W r. 1821, Beyle traci ojca; śmierć ta zostawia go dość obojętnym; łączy się z nią zawód majątkowy: ojciec, który uchodził za zamożnego człowieka, okazał się niemal zrujnowany. Równocześnie, spotyka pisarza drugi cios: policja austryjacka, nierada jego stosunkom z patrjotami włoskimi, wyprasza go z Medjolanu. Zostawiając serce i duszę we Włoszech, przy ukochanej Metyldzie, Stendhal wraca do Paryża, którego nie lubił i gdzie nie znał prawie nikogo. W Paryżu zostanie aż do rewolucji lipcowej (1830), przerywając ten pobyt jedynie paru wycieczkami do Anglji.
Stendhal, jak większość rozbitków napoleońskich, zbliża się z liberałami; wchodzi w dom Destutta de Tracy, filozofa i pisarza, którego zdawna uwielbiał; poznaje Lafayette‘a, Benjamina Constant i in. Mięsza się w pierwsze utarczki romantyków i klasyków, i, w broszurze swojej Racine a Szekspir (1823), rzuca głośną definicję: „Literatura klasyczna, to ta, która dawała największą sumę przyjemności naszym pradziadom; literatura romantyczna, to ta, która daje największą sumę przyjemności nam“. Mimo to, Stendhal niewiele miał powinowactwa z budzącym się ruchem romantycznym we Francji; i tu, jak całe życie, pozostaje on odosobniony: a odrębność ta, która nie pozwoliła mu kosztować pełni uznania za życia, uczyniła go tem cenniejszym okazem dla potomnych.
Trudno o dosadniejszy przykład, jak niebezpiecznie jest, w czasie masowych ruchów myśli, chodzić oddzielnemi drogami. Aby zwyciężyć, trzebaby mieć wytrwałość i upór Balzaka, a tych Stendhal, traktujący literaturę niejako na marginesie życia, nie posiadał. W 1822, wydaje książkę swoją O miłości: od 1822 do 1833, czyli przez jedenaście lat, sprzedano siedmnaście egzemplarzy! Stendhal czuje to odosobnienie, i tembardziej zasklepia się w niechęci do epoki. W r. 1824 wydaje Życie Rossiniego, w 1829 Przechadzki po Rzymie, oraz Armance czyli sceny paryskie z 1827.
Rewolucja lipcowa. Stendhal wita ją z sympatją, ale nie biorąc czynnego udziału; noc 29 lipca spędza u kochanki „aby czuwać nad jej bezpieczeństwem“. Zwycięstwo Orleanów jest zarazem odwetem bonapartystów. Odczuwa to Stendhal, gdyż otrzymuje zaraz stanowisko konsula w Trjeście, gdzie się nudzi, marznie, i gdzie, na szczęście, Austrja go sobie nie życzy, pomawiając go o karbonaryzm. Przed wyjazdem z Paryża, zostawia pod prasą rękopis powieści Czerwone i Czarne, która wychodzi z druku podczas jego nieobecności, bez powodzenia, jak zwykle.
Odwołany z Trjestu, obejmuje stanowisko konsula w Civita Vecchia, miejscowości, która, gdyby nie bliskość Rzymu, byłaby dlań prawdziwem wygnaniem. Ale i tak, niewesoły jest ten schyłek życia Stendhala. Samotny, starzejący się, silący się tu i owdzie wskrzesić wzruszenia których czas minął, stara się stworzyć w sobie filozoficzną równowagę, kreśląc wspomnienia młodości. Pozatem, wydaje Pamiętniki turysty, oraz powieść Pustelnię parmeńską (1839), która daje mu poznać smak tryumfu literackiego, w postaci entuzjastycznego artykułu Balzaka w Revue de Paris. Umiera w r. 1832, licząc lat pięćdziesiąt dziewięć, rażony apopleksją; spoczywa na Montmartre. W ostatnich latach, oburzony pokojem za każdą cenę który był dążeniem Ludwika Filipa, oświadczył iż nie chce mienić się Francuzem; gorzki ten nastrój, jak niemniej pamięć szczęśliwych chwil przeżytych w Medjolanie, wyraziły się w nagrobku, który sobie sam ułożył:
Oto życie Stendhala. A charakter? Niełatwy do określenia. Postać Juljana (Czerwone i Czarne) niejedno objaśni, byle jej, oczywiście, nie utożsamiać z autorem. Zdaje się, że wrażenia dziecinne duży miały wpływ na dalszy rozwój. Natura wrażliwa, czuła, gorąca, zdławiona nieprzyjazną atmosferą, przyuczyła się wkładać maskę, kryć swoje najlepsze strony; toteż, wciąż spotykamy u niego nieśmiałość pod ironją i brutalnością, sentymentalizm pod pozorami don Juana. Przytem nieufność, podejrzliwość, ostrożność, które rozwiną się w manję[4]. Wzrosły w epoce porewolucyjnego zdziczenia moralnego, Stendhal ma w pojęciach swoich zupełną prawie amoralność i niespołeczność; podobny, w sferze myśli, do tych kondotjerów napoleońskich których maluje Balzac, zachowa jako jedyną busolę punkt honoru, i ten kult energji, który tamci mieli instynktownie, a który on ma świadomie. Ów kult energji znajdzie wyraz w uwielbieniu dla Napoleona oraz w rozkoszowaniu się historją Włoch z epoki Odrodzenia. Tę stronę natury Stendhala łagodzi — nie sprzeciwiając się jej zresztą — szczera wrażliwość artystyczna, dająca mu, w muzyce zwłaszcza, łatwej muzyce włoskiej, kosztować słodyczy niemal zmysłowych; natomiast w ciągłej wojnie z żywiołowością charakteru jest rozwinięty zmysł analizy, zdolność i nawyk kontrolowania, uświadamiania sobie uczuć. Stąd, naturę Stendhala wypełnia raczej apostolstwo namiętności, jako stanu dającego pełnię życia, niżeli sama namiętność, którą poraża jasnowidzenie inteligencji. Gra tych sprzeczności daje Stendhalowi ciekawą i złożoną fizjognomję.
Jako umysłowość, Stendhal tkwi korzeniami głęboko w XVIII wieku: racjonalizm Woltera i Encyklopedystów, ateizm lubujący się w konceptach à la Chamfort na temat Boga, nienawiść do prawdziwych i mitycznych jezuitów dochodząca manji, oto cechy Stendhala, w których również dałoby się odnaleźć wpływy działające nań — pozytywnie lub negatywnie — w dzieciństwie. Celem człowieka jest szczęście, t. zn. możliwie największa suma rozkoszy, wrażeń: oto zasada filozofji, którą on sam nazywał beylizmem. Ale, poprzez te racjonalistyczne koncepcje, czuć wiew romantycznego szaleństwa na zimno, które Stendhala broni od oschłości. Cóż, wedle beylizmu, może dać największą sumę wrażeń? Namiętność, choćby przyszło dla niej zaważyć życie; choćby bezcelowa, niedorzeczna. Ta apologja namiętności, tak oddalająca Stendhala od ośmnastowiecznych filozofów, z którymi ma tak bliski punkt wyjścia, świadczy iż, między XVIII wiekiem a nim, był — Napoleon.
Ciekawy jest stosunek Stendhala do Napoleona. Zrazu, po 18 brumaire, jak przystało na młodego republikanina, widzi w nim tyrana, który „skradł ludowi wolność“. Nie przeszkadza mu to zresztą iść za gwiazdą napoleońską; zachowanie się jego jednak w latach próby, w r. 1813, 14, 15, nie świadczyłoby o fanatyzmie... Nie było w nim materjału na jednego z Heinowskich „dwóch grenadjerów“. Ten inteligentny amator wrażeń oglądał epopeję napoleońską zanadto z bliska, od strony kulis[5]. Dopiero później, obraz Napoleona i jego dzieje, oglądane z dalszej perspektywy, opromienione wspomnieniem własnej młodości Stendhala, staną się dlań przedmiotem trwałego uwielbienia.
Stendhal był, jak powiedzieliśmy, zjawiskiem odosobnionem. W epoce przełomu i potężnych prądów duchowych, nie mięszał się z nikim, nie należał do żadnego obozu, był sobą. I nie mogło być inaczej; wszak i jego bieg życia odległy był, jak widzieliśmy, od utartych dróg literackich. Nie jest pisarzem-zawodowcem; patrzy na życie bezpośrednio, nie przez pryzmat kałamarza. Przytem, znaczną część życia spędza poza Francją; jak na francuskiego literata, dla którego często świat zamyka się w Paryżu[6], to zjawisko niezwykłe. Gdy Romantycy opiewają Andaluzyjki i odalisy siedząc u Tortoniego na bulwarach, on żyje bujnem życiem cyganerji wojskowej, albo leniwem życiem Włoch, wypełnionem wrażeniami: wrażeniami oczu, uszu i serca. I przez niego przepływa romantyczny prąd epoki, ale jakiś przetworzony. Stendhal, który we wszystkiem jest przeciwnym biegunem Chauteaubrianda, pod tym względem spotyka się z nim: każdy z nich, na inny sposób, przyczynił się do rozszerzenia horyzontu; obaj są wielkimi globetrotterami, wybiegającymi myślą i uczuciem poza horyzont Francji. I zarazem, przy całej duchowej antypatji Stendhala do Chateaubrianda, możemy wszakże połączyć ich jednem nazwiskiem, aby zrozumieć jak kręte drogi żłobi sobie bieg Romantyzmu. Nazwisko to, to Byron, który tyle czerpie z Chateaubrianda, a dla którego znowuż Stendhal ma tak gorące uwielbienie[7].
Interesujące są pośmiertne dzieje glorji Stendhala. Za życia utwory jego przechodziły dość niepostrzeżenie; nietylko w kołach literackich, w których miał swoją reputację oryginała i żonglera paradoksów, ile wśród publiczności. Drugą część broszury Racine a Szekspir, która jest pamfletem wymierzonym w pana Auger, prezesa Akademji, zaczyna Stendhal od słów: „I ja, i pan Auger jesteśmy zupełnie nieznani...“ Można sobie wyobrazić minę Akademika! Istotnie, około r. 1830, tyle świetnych nazwisk weszło na horyzoncie literatury, iż Stendhal, idący niedbale swoją koleją, poza wielkimi gościńcami, musiał pozostać nieznany.
Kiedy, w 1854, Sainte-Beuve omawia jego zbiorowe dzieła, wydane staraniem wiernego przyjaciela Colomba, notuje budzące się zainteresowanie Stendhalem; mimo to, sam książę krytyki odnosi się doń w sposób nader umiarkowany. Chwila Stendhala dopiero miała nadejść; i co ciekawsze, miała nadejść ściśle według daty, którą on sam przepowiedział: niejednokrotnie w zapiskach swoich powiada, iż będą go czytać w r. 1880. Istotnie w tej epoce, sława Stendhala, zapoczątkowana uwielbieniem Taine’a, urasta do niesłychanych rozmiarów, zwłaszcza wśród „śmietanki“ intelektualnej. Richepin podaje — a potwierdza to i Bourget[8] — iż, w jego pokoleniu, było kółko młodych pisarzy, umiejących dosłownie całe Czerwone i Czarne na pamięć; gdyby nawet było w tem nieco przesady, kult Stendhala pozostaje faktem. Najsprzeczniejsze szkoły literackie powołują się na jego ojcostwo, przeciągają go do swego obozu, często z osobliwem skrzywieniem wizerunku Stendhala: Zola czyni go ojcem naturalizmu, Bourget widzi w nim pierwowzór wytwornego dyletanta, kosmopolity duchowego, gdy młoda szkoła francuska wywodzi zeń swój kult woli! Powstaje, około lat dziewięćdziesiątych, „klub Stendhalistów“, a pierwszym jego prezesem był rodak nasz, Kazimierz Stryjeński, wydawca (bardzo dziś krytykowany) i komentator pośmiertnych pism Beyle’a[9]. I dziś ten kult nie wygasł bynajmniej; jako dokument jego wystarczy wymienić rozpoczęte tuż przed wojną[10] wspaniałe i rychło wyczerpane wydanie pism Stendhala oraz stendhalianów: mało który z francuskich pisarzy doczekał się podobnego. A mimo to, oficjalna historja literatury nie jest zgodna co do stanowiska Stendhala: jedni pomijają go prawie zupełnie[11], inni stawiają obok lub nawet powyżej Balzaka.
Przyjrzyjmy się powieści Czerwone i Czarne. A trzeba się w niej nieco rozpatrzyć, gdyż książka ta, z pewnością jedna z niepospolitszych swego wieku, dziwnie jest skomplikowana; łatwiej się poddać jej wrażeniu, niż je uświadomić i zanalizować.
Pomiędzy Rewolucją a upadkiem Napoleona upłynęło lat dwadzieścia pięć. Przez ten czas, lud zdobył ziemię, zdobył świadomość samego siebie, zdobył przedewszystkiem, dzięki swemu Cesarzowi — godność. Niejeden syn ludu został marszałkiem Francji, nie było wsi, gdzieby, na piersiach robotnika, chłopa, nie czerwieniła się wstążeczka Legji. W epopei napoleońskiej, lud francuski, w czarodziejskim skrócie, przebył wieki bohaterskiej historji Francji; w siedmiomilowych butach dognał swoich starszych braci. Odebrawszy już poprzednio szlachcie wszystkie przywileje, wydarł jej ten ostatni, bez którego zrównanie nie byłoby nigdy istotnem: przywilej bohaterstwa, przywilej umierania za ojczyznę, za chimerę sławy — szlachetniejszej jeszcze, ofiarniejszej, bo bezimiennej! — umierania pięknie, z chwałą; wydarł jej poezję heroizmu i przewyższył o tyle, o ile Napoleon przewyższył wszystkich dawnych wodzów. Z tą chwilą, supremacja urodzenia pogrzebana była bez powrotu; z tą chwilą dopiero dzieło Rewolucji dokonało się w całej pełni.
I oto nagle, przy pomocy obcych bagnetów, wraca miniony porządek rzeczy; złagodzony, to prawda, ale silący się odzyskać dawne prerogatywy; oto nagle zatrzaśnięto młodzieży francuskiej wrota do sławy, do czynu, które uchyliła Rewolucja, które otworzył na oścież Napoleon. I znowu, jak przed wielką Rewolucją, lud szarpie niecierpliwie swe pęta i szemrze; ale to już inny lud: ani śladu w nim dawnego niewolnika; lud górujący nad tymi, którzy chcą mu się narzucić za panów, wszystkiem: inteligencją, polotem, wolą, odwagą. Między Ludwikiem XVI a Ludwikiem XVIII był — Napoleon. I niedługo da się utrzymać tamy: przyjdzie r. 1830, i lud zerwie się jeszcze raz, i zmiecie — prawie bez krwi rozlewu, tak słaby napotka opór — swoich niepowołanych opiekunów.
Wspomniałem, iż, na schyłku życia, Stendhal podjął zadanie spisania historji swego Cesarza. Nie dokończył tej historji, która objęła ledwie kilka lat i pozostała w postaci bruljonu; ale są w niej ustępy, należące do pięknych kart francuskiego piśmiennictwa. Daleko tu jesteśmy od sceptycznych refleksyj, które spotykaliśmy w listach kreślonych na gorąco z biwaków. Rzeczywistość szlachetnieje, przetwarza się w poezję; małe prawdy codzienności roztopiły się w wielkiej prawdzie dziejów.
...We wszystkich sercach władało wówczas głębokie uczucie, którego nie widzę już śladów. Niechaj czytelnik, o ile ma mniej niż pięćdziesiąt lat, zechce sobie wyobrazić, wedle książek, iż w 1794 nie mieliśmy ani cienia religji; nasze wewnętrzne i pełne powagi uczucie skupiało się całe w tej myśli: być użytecznym ojczyźnie.
Wszystko inne, odzież, żywność, stopnie, było w naszych oczach jedynie nędznym i znikomym szczegółem...
Z tego kultu, z tej religji, wyrósł młody Juljan Sorel, któremu przyjaciel jego, stary felczer armji napoleońskiej, zostawił, za cały legat, Pamiętnik z wyspy św. Heleny i swój krzyż Legji honorowej.
Powieść Stendhala Czerwone i Czarne, pisana tuż przed 1830, cudownie oddaje ton nowej Francji. Zestawmy trzy typy, w których ujawnia się lud w literaturze francuskiej: Kubuś[12], zacny, dobroduszny, pobłażliwy, przywiązany jeszcze do pana, którego przerasta inteligencją i charakterem; Figaro, zniecierpliwiony, gorzki i niebezpieczny już pod swą niefrasobliwą wesołością; wreszcie ten Juljan Sorel, posępny, groźny, wcielenie napiętej ambicji, woli i myśli; co więcej fanatyk honoru, mimo iż pojętego nieraz dość osobliwie.
Honor! to także przywilej, który lud wydarł szlachcie, i który dziecko tego ludu, Juljan Sorel, pielęgnuje z żarliwością neofity. Postawmy obok siebie te dwa wcielenia ludu: Figara, zwiastuna Wielkiej Rewolucji, i Juljana Sorel, zwiastuna dni lipcowych. Cóż za przepaść! Już to samo, że figury wyrażającej bunt ludu, figury w którą włożył tak wiele z siebie, Beaumarchais nie wahał się zrobić lokajem, jest wymowne. Figaro ma wszystko: energję, inteligencję, talent, prawość, serce; ale brak mu jednego: — godności. Ta zostaje jeszcze dziedziną hrabiego Almaviva, i najbardziej rewolucyjnemu pisarzowi nie przyszło na myśl mu jej wydzierać. Figaro jest jeszcze krewniakiem owego vilain z dawnej komedji: schowa do kieszeni policzek, byle osłodzony sakiewką.
Cóż za skok do Juljana! ten cierpi na istny przerost godności osobistej, obolałej, podejrzliwej, zdolnej do wszelkiego szaleństwa, do zbrodni! Co mu ją dało? Owa wstążeczka Legji, przekazana mu w spadku przez starego felczera. Ta ewolucja, ta głęboka przemiana duchowa, znajduje w powieści Stendhala dobitny wyraz.
To jeden motyw książki; a teraz drugi. Wspomnieliśmy w biografji Stendhala, iż wielkim zatrudnieniem jego życia była miłość. Jej oddał najlepsze siły, o niej napisał całe dzieło, ona wciska się we wszystkie jego pisma. I oto drugi element utworu: Powieść miłosna, wcielenie marzeń o miłości, jakie Stendhal snuł całe życie. Zawdzięczamy temu głęboką analizę serca ludzkiego, zawdzięczamy wiele niezapomnianych scen, wreszcie dwa urocze i wspaniałe prawdą typy kobiece; ale także i niejedną rysę w tem dziele. Juljan, owo dziecko ludu, wcielenie jego upokorzeń, krzywd i odwetu, jest równocześnie „dzieckiem rozkoszy“, rodzajem belami, którego ubóstwiają na kolanach wielkie damy, ku któremu wyciągają się wszystkie ramiona kobiece. Ba, nietylko kobiece: w rezultacie, począwszy od wiernego Fouqué aż do margrabiego de la Mole, wszyscy, których Juljan spotyka na drodze życia, licytują się formalnie o niego, spieszą z ofiarą pieniędzy, gotowością stworzenia mu losu, etc. I to przeszkadza nieco: kiedy ten Juljan, który, w rezultacie, poza przykrościami krótkiego pobytu w seminarjum, pędzi życie arcywygodne i przed którym ściele się ono różami, wciąż występuje z pretensjami do społeczeństwa i uważa się za srodze pokrzywdzonego, ponieważ nie ma... renty, mimowoli wzruszamy ramionami.
Ten rozdźwięk wynika może z pewnych niedostatków techniki. Stendhal bystro widzi i silnie ujmuje jej linję społeczną, ale, w przeprowadzeniu, nie umie może zespolić problemów społecznych z problemami miłosnemi książki. Balzac wie, że miłość plebejusza, człowieka pracy (Córka Ewy!), inne przybierze formy niż miłość człowieka dla którego jest ona jedynem zajęciem; Stendhal osadza ją jeszcze w ramie trącącej abstrakcją XVIII w. Pałac de la Mole niedaleko leży od zamku w Niebezpiecznych związkach; Juljan prowadzi tam istne życie jakiegoś Valmonta: w nocy odwiedza damskie sypialnie, w dzień harcuje na koniu, „albo pędzi dni przy małem okienku na poddaszu“, śledząc postać Matyldy w ogrodzie. O tem, iż rzecz toczy się w Paryżu, wiemy jedynie teoretycznie; nie widzimy ani śladu reakcji tego Paryża w Juljanie. Porównajmy, pod tym względem, powieść Stendhala z Ojcem Goriot albo ze Straconemi Złudzeniami.
Fakt tedy, iż Czerwone i czarne jest powieścią przed-balzakowską, z jednej strony pomnaża nasz podziw dla intuicji i talentu Stendhala, z drugiej tłumaczy nam wiele szczegółów utworu. Stendhal ma dość fantastyczne pojęcie o mechanizmie społecznym. I gdzie go miał poznać? Nie w biwakach armji, ani na operze w Medjolanie. Sposób, w jaki Juljan, ten kmiotek okrzesany przez panią de Rênal i świeżo przybyły z seminarjum doprowadza do porządku interesy pana de la Mole, właściciela jednej z największych fortun we Francji, jest rozbrajający! Czuć, że jeszcze nie przyszedł Balzac i nie wprowadził do literatury swojej armji adwokatów, rejentów, giełdziary... Juljan Stendhala jest tu raczej faworytem, dworzaninem dawnych czasów...
Jedna jest jeszcze rzecz, którą różni się Stendhal od Balzaka. Balzac ma, w odniesieniu do społeczeństwa, bezstronność przyrodnika. Wiemy, że wyznawał on, może nawpół przez snobizm, zasady rojalistyczne, ale dzieło jego nic o tem nie wie. Oko artysty, myśliciela jest ponad Francją rojalistyczną, rewolucyjną, napoleońską: widzi całokształt społeczeństwa, jego przekroje, funkcjonowanie jego motorów, trybów, transmisji. Inaczej u Stendhala: książka jego jest pamfletem. Zapatrzony w epokę napoleońską, której czas bezpowrotnie minął i do której sam Stendhal inaczej się odnosił póki trwała, nie chce rozumieć nowego społeczeństwa, będącego amalgamatem dawnych i nowych idej. Podobny owym rozbitkom napoleońskim, których maluje Balzac, dąsa się na Burbonów, widzi wszędzie jezuitów i jezuickie intrygi[13]. Ex-żołnierz, gardzi w gruncie cywilami; w pracy ich, budującej nową Francję, widzi jedynie zabiegi materjalne kramarzy.
Tak jak Stendhal nie rozumie społeczeństwa które go otacza, tak samo niebardzo rozumie ludzi, poza sobą i kobietą którą kocha. Każda z jego postaci, to marjonetka poruszana jednym sznurkiem: Przypomnijmy sobie to wspaniałe studjum entomologiczne, jakim jest pan de la Baudraye w Muzie z Zaścianka Balzaka; widzimy go w jego małostkach, śmiesznościach, charakterystycznych rysach, i równocześnie widzimy w jego osobie tworzącą się nową Francję. A pan de Rênal, a Valenod? dla Stendhala, to tylko płaskie łajdaki. Zabiegi materjalne, wypełniające znaczną część społecznego życia, są mu wstrętne. Jego Juljan reprezentuje lud, ale brzydzi się wszystkiem co stanowi życie tego ludu; bić się, albo mieć rentę, to dla niego jedyne godne zajęcie. W tych rysach ujawnia się zupełna prawie niespołeczność Stendhala, wychowanego w wojnach napoleońskich; jakby brak solidarności z ludźmi i brak życzliwości dla nich. Ten Juljan jest kondotjerem, jak Filip Bridau lub Maksencjusz Gilet w Kawalerskim Gospodarstwie. I, jako taki, jest bardzo znamiennym produktem epoki, osadem napoleonizmu.
Niedostatek w malowaniu ludzi występuje tu na każdym kroku. Przypomnijmy sobie pierwszą rozmowę księdza Pirard z Juljanem o hrabi Norbercie, i patrzmy jak ta figura młodego de la Mole rozłazi się autorowi w palcach. Kogóż nie zniecierpliwi ciągłe wyliczanie, niby w uprzykrzonym refrenie, tej wiecznej trójcy pp. de Croisenois, de Caylus i de Luz?
Dość chyba się nazrzędziłem na książkę, którą serdecznie lubię. I tu staję wobec trudniejszego zadania. Powiedzieć, co w niej jest nielogiczne, nieprawdziwe, to dość łatwo; wytłumaczyć na czem polega jej urok, jej niezatarte wrażenie, o wiele trudniej. Wnosi ona dwie rzeczy raczej rzadkie w literaturze francuskiej: jedna, to jakaś zasadniczo tragiczna koncepcja życia; druga, to — mimo że to dziwnie brzmi kiedy się mówi o tym pozytywiście nawpół ośmnastowiecznym — jakiś mistyczny dech wiejący z tego utworu. Może to wiew namiętności, której istota zawsze się gubi w mrokach tajemnicy? Część książki, począwszy od zamachu na panią de Rênal aż do śmierci Juljana, jest czemś odrobinę niedorzecznem, a zarazem głęboko pięknem, porywającem, wprawiającem w dziwną zadumę... Piękną również jest transpozycja miłostek Bonifacego de la Mole z królową Małgorzatą, na jego prawnuczkę i na tego hardego plebejusza. I, mimo owej rysy którą zaznaczyłem w koncepcji Juljana, krytykujemy go raczej rozumowo; gdy chodzi o wrażenie, przeważnie ulegamy autorowi: dzielimy jego wiarę w niepospolitość tego bladego i ponurego chłopca, którego fizjognomja ma coś z fizjognomji młodego Bonapartego, zanim jeszcze wstąpił na drogę chwały...
I, po całej owej paraleli na korzyść Balzaka którą przeprowadziłem poprzednio, muszę wyznać: równocześnie z korektą tej książki, prowadziłem korektę paru przedruków Balzaka; otóż, bezpośrednio po Stendhalu, Balzak wydaje się — niemal płaski. Wiem, że jest w tem uczuciu wiele niesprawiedliwości! łatwiej jest być poetycznym, kiedy się każe swemu bohaterowi wspinać w nocy po drabinie[14] do okien kochanki, niż kiedy się, jak Balzac, zawinie rękawy aby się paprać w kuchni społecznej i demonstrować nam jej procedery; dlatego notuję to nie jako swój sąd, ale jako swoje, przelotne zresztą, wrażenie.
W jednem jest Stendhal nawskroś oryginalny i nowy, mianowicie w przesunięciu punktu ciężkości powieści na analizę psychologiczną. Ma on w tem poprzednika, na którego się sam powołuje[15], ale doprowadził tę sztukę daleko. Balzac dał powieści nowoczesnej silną więź społeczną i analizę psychologiczną w czynach; Stendhal głównem swem zadaniem uczynił analizę myśli, uczuć. Powieść ta jest przeważnie wewnętrznem monologiem, chwilami niemal snem na jawie; niedostrzegalnym drgnieniom duszy poświęca Stendhal całe rozdziały, gdy najważniejsze fakty zbywa w paru słowach. Stendhal daleko zaszedł w odkonwencjonalizowaniu uczuć; stwarza ich chemję: uczucie nawet pozornie elementarne, jak miłość, staje się u niego skomplikowanym mechanizmem. I tu wskazał mu drogę Marivaux: miłość Juljana i panny de la Mole, to marivaudage na tragiczno.
Jak na urodzonego człowieka miłości przystało, dla Stendhala istnieje naprawdę jedynie on sam i kobieta. Na tle nikłych cieni ludzkich, prymitywnych marjonetek któremi zaludnił swoją powieść, odcinają się dwa pełne typy kobiece, typy których niepodobna zapomnieć skoro się raz czytało tę książkę: pani de Rênal i Matylda, te dwie oddychające prawdą, poetyczne postacie.
Jedną z przyczyn, dla której lekceważono Stendhala w epoce Romantyzmu, a uwielbiano pod koniec XIX wieku, jest jego styl. Styl ten, w istocie, szczególnie odbija od szumnej poetyckiej prozy Chateaubrianda, Wiktora Hugo, Gautiera, Musseta. Te krótkie rzeczowe zdańka silą się ściśle notować fakty, uczucia; unikają — aż do przesady — ornamentu, wielkich słów. Zauważmy: wszystkie najważniejsze zdarzenia, oddanie się pani de Rênal a potem Matyldy, pojedynek Juljana, ciąża Matyldy[16], zabójstwo pani de Rênal, wreszcie sama śmierć Juljana, zaznaczone są krótkiemi zdaniami jakby mimochodem. Stendhal mawiał, iż, pisząc powieść, odczytuje po parę stron kodeksu cywilnego dla nabrania tonu[17]. Bądź co bądź, i on nie uniknął nieraz konwencjonalnej przesady, a przesada ta, przy pozorach oschłości, tem bardziej uderza[18]. I stylem tym styka się Stendhal z wiekiem XVIII; może najbliżej z powiastkami Woltera? Jednakże, od czasu do czasu, gdy zechce, — Stendhal umie, zapamocą paru słów, dać wizję, głębiej zapadającą w duszę od wielu bogatych opisów.
Czerwone i czarne było przekładane na język polski w r. 1889 piórem kobiecem; na innem miejscu miałem sposobność wyrazić sąd o tym przekładzie, i poprzeć go cytatami[19], oraz ogólniejszemi refleksjami na ten temat. Obecnie, nie mogę sobie odmówić przyjemności, aby nie przytoczyć zeń jeszcze jednego kwiatka: „Automatyczny mąż szkodzi jej więcej niż pomaga“ (cet automate[20] de mari...). I jeszcze jedno godne jest uwagi: nagłówek przedmowy zawiera nawias: „podług Brandesa“. Jakżeby się zdumiał biskup Krasicki i inni uczestnicy „obiadów czwartkowych“, gdyby im powiedział, że tak rychło przyjdzie czas, w którym myśl francuska będzie wędrować do nas z nad Sekwany Przez — Kopenhagę!!
- ↑ Życie Henryka Brulard (Bibl. Boy‘a).
- ↑ Zaznaczyć tu jednak trzeba, iż anegdotyczne rysy tworzące „legendę stendhalowską“ są nieraz dość wątpliwe, mimo iż pochodzą w znacznej części od niego samego. W obfitym materjale autobiograficznym, krytyka notuje co krok mniejsze lub większe, mówiąc łagodnie, nieścisłości. Jestto ciekawy objaw, iż pisarze, którzy biorą pióro do ręki z potrzeby szczerości, blagują zwykle jak najęci. Ale bo też nie koloryzować w swojej autobiografji, jestto, zdaje się, zadanie nad siły ludzkie.
- ↑ „Henryk Beyle, Medjolańczyk, żył, pisał i kochał takiem sercem jakiem ubóstwiał Cimarozę, Mozarta i Szekspira“.
- ↑ W najniewinniejszych listach, Stendhal nieustannie posługuje się kryptonimami.
- ↑ Przeglądając „Niewydane listy Stendhala“ (Souvenirs d‘egotisme et lettres inédites) natrafiłem na taki ustęp, bardzo znamienny w zestawieniu z militarno-heroicznemi marzeniami młodego Juljana Sorel. W r. 1801, Beyle pisze do przyjaciela: „Wyrzekłem się sławy wojskowej, ponieważ zanadto trzeba się płaszczyć aby się docisnąć do pierwszych miejsc, a jedynie tam czyny są na widoku“.
- ↑ E. Goncourt, najczystszej krwi literat, powiada gdzieś, że tematem dla literatury może być tylko paryżanin; reszta, to historja naturalna.
- ↑ Kiedy Stendhal poznaje Byrona w Medjolanie, jest tak wzruszony, iż ledwie może się wstrzymać aby go nie pocałować w rękę.
- ↑ Essais de psychologie contemporaine.
- ↑ Kroniki włoskie, Życie Napoleona, Nowele, Korespondencja, Pamiętnik egotysty, Lamiel, Życie Henryka Brulard.
- ↑ Paris, E. Champion.
- ↑ Faguet, XIX Siêcle.
- ↑ Diderot, Kubuś fatalista i jego pan.
- ↑ Niewątpliwie ujawnia się tu owa dochodząca do manji podejrzliwość, której tyle rysów odbija się w korespondencji Stendhala.
- ↑ Epizod, w którym pani de Rênal przechowuje przez całą dobę Juljana w swoim pokoju, ma analogję w życiu miłosnem autora, który (już czterdziestoletni z górą), nie mogąc się inaczej widywać z kochanką, dostał się po drabinie do piwnicy w jej domu, i tam pozostał trzy dni, w ciągu których ona zaopatrywała go w żywność, oraz dopełniała innych mniej poetycznych a koniecznych wszakże posług. Gdy mowa o źródłach do tej powieści, interesujące może będzie zaznaczyć, iż proces o usiłowane morderstwo w dość podobnych okolicznościach miał miejsce w rzeczywistości, i że podsądny, ex-seminarzysta Berthet, został w Grenobli skazany na śmierć i stracony. (Stryjeński, Soirées du Stendhal-Club).
- ↑ „Przygotowując się co rano odczytaniem kilkunastu stronic Marjanny Marivaux, zrozumiesz zdobycze tkwiące w tem, aby trafnie opisywać drgnienie ludzkiego serca“.
- ↑ Nawiasem mówiąc, chronologja tej ciąży nie wytrzymałaby, jak sądzę, krytyki ginekologa.
- ↑ Nie trzeba może tego zwierzania brać zbyt dosłownie. W każdym razie, zwrócono uwagę, iż mniej pilnie wczytywał się w kodeks karny, gdyż art. 1342, który cytuje Juljan, nie istnieje.
- ↑ Np. kiedy, z okazji jakichś dokuczliwych zwierzeń Matyldy, Stendhal powiada, iż „Juljan cierpiał bardziej niż gdyby mu lano w piersi roztopiony ołów“ (XLVIII).
- ↑ Murger, Cyganerja (Bibl. Boya), od tłumacza.
- ↑ Automate używa się po francusku w znaczeniu bałwan, głupiec. W tym samym tomie znajduje się przekład powieści La Chartreuse de Parme: rzucam okiem na pierwsze zdanie. Po francusku brzmi: „W 1796 generał Bonaparte wszedł do Medjolanu“. Polska tłumaczka: „W r. 1796 Napoleon I wszedł do Medjolanu“... Zatem, poto przeinacza tekst, i fałszuje obraz (generał Bonaparte a Napoleon I, to daje wprost wzrokowo zupełnie inny obraz!) aby zdradzić ignorancję historyczną. A to znowu z opisu bitwy pod Waterloo. W tekście, markietanka poucza rekruta: jeśli ujrzysz nieprzyjaciela, pchnij go sztychem, nie baw się w rąbaninę (si tu vois un soldat ennemi, pique le avec ton sabre, ne va pas t’amuser a le sabrer). A nasza tłumaczka: „Jeżeli spotkasz nieprzyjacielskiego żołnierza, możesz go podrażnić szablą, ale nie zabijaj dla zabawki“!! Wiemy przynajmniej, dzięki tłumaczce, jakie obyczaje panowały w bitwie pod Waterloo...