Długonogi Iks/List 38
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi Tatuńciu-Pająku.
Dmie wicher marcowy i niebo pokryte jest czarnemi, ciężko sunącemi chmurami. Wrony na sosnach wciąż odbywają hałaśliwe wiece. Słychać nieustannie donośne ich krakanie. Upajające, wesołe, nie dające spokoju krakanie! Chciałoby się rzucić do djabła wszystkie książki i biec daleko w pole w zawody z wiatrem.
Urządziłyśmy w zeszłą sobotę łowy z rzucaniem papierków na pięciowiorstowej przestrzeni rozmiękłego gruntu, śród łąk i pagórków. Lis (którego uosabiała grupa, złożona z trzech dziewcząt i z jakiegoś korca confetti) wyruszył na pół godziny przed dwudziestoma siedmioma łowczyniami. Ja byłam jedną z tych dwudziestu siedmiu; osiem pozostało w tyle na drodze, tak, że skończyłyśmy zaledwie w dziewiętnaście. Ślad prowadził przez pagórek, potem przez pole zbożowe, wreszcie przez moczary i bagna, w których musiałyśmy przeskakiwać lekko z występu na występ, z kamienia na kamień. Rozumie się, że dobra połowa nas unurzała się w błocie po kostki. Ślad nikł nam wciąż z oczu; zmarnowałyśmy z dwadzieścia pięć minut na przebrnięcie przez moczary; potem pędzić wypadło na stromy pagórek, przedzierać się przez gąszcz leśny, aż wreszcie ślad zaginął wyraźnie przy oknie stodoły! Wrota do niej były zawarte, a okno maleńkie i wysoko osadzone. Powiedz pan sam, czy to uczciwie? Prawda, że nie?
Nie próbowałyśmy wcale przedostać się do wnętrza; okrążyłyśmy stodołę i odnalazłyśmy nieco dalej ślad, prowadzący po niskim dachu szopy aż na wierzchołek żerdzi w płocie. Lis myślał, że złapie nas w ten sposób w sidła, nie dałyśmy mu się jednak. Przesadziłyśmy najspokojniej płot i dalej przeszło dwie mile angielskie po łąkach, na których zrzadka rozsiane były papierki.. Według zasad gry, rzucane one być winny co najwyżej w odległości sześciu stóp między jednym a drugim; były to jednak najdłuższe stopy, jakie istniały kiedykolwiek.
Wreszcie, po dwóch godzinach nieustannego kłusowania, dopędziłyśmy lisa po śladzie w kuchni Kryształowego Zdroju (jest to stały cel naszych zimowych wycieczek saneczkami i letnich — na wozie z sianem, na pieczone kurczęta i wafle). Znalazłyśmy tam nasze trzy lisy, zapijające najspokojniej mleko i przegryzające je biszkoptami. Ani przypuszczały, że zapędzimy się tak daleko; były przekonane, że utkniemy przy oknie stodoły.
Obie strony dowodzą, że wygrały. Ja jestem zdania, że my; a pan jak myśli? Bo przecież schwytałyśmy lisy, zanim powróciły do domu. Tak, czy owak, wszystkie dziewiętnaście opadłyśmy kuchnię, jak szarańcza, domagając się miodu. Nie było go dość, aby obdzielić wszystkich, ale pani Kryształowo-Zdrojowa (tak ją przezwałyśmy; na prawdę nazywa się pani Johnson), przyniosła słój świeżo usmażonej galarety truskawkowej, dzban syropu klonowego i trzy bochny czarnego chleba.
Wróciłyśmy do kolegjum dopiero o pół do siódmej — spóźnione o pół godziny na obiad — i wpadłyśmy wprost do jadalni, nie przebierając się, z niezrównanemi apetytami. Oczywiście, wobec wyglądu naszego obuwia, stanowiącego aż nadto wystarczającą wymówkę, udało nam się wykręcić od wieczornej kaplicy.
Ale, ale, nic panu nie pisałam o egzaminach. Zdałam wszystkie śpiewająco. Znam już teraz sekret i nigdy się już nie zetnę. Nie dostanę jednak cum eximia z powodu tej przeklętej łaciny i geometrji na pierwszym kursie. Kpię sobie z tego. Mniejsza o wszystko, byleby było zadowolenie. (To cytata. Czytam teraz klasyków).
A propos klasyków, przypomina mi się coś. Czy wpadł panu kiedy w ręce „Hamlet“? Jeśli nie, niech go pan przeczyta koniecznie. Mówię panu — pierwsza klasa! Przez całe życie słyszałam o Szekspirze, ale nie miałam pojęcia, że naprawdę tak dobrze pisał. Podejrzewałam zawsze, że dużo jest przesady w tem, co o nim mówią.
Mam świetną zabawę, którą wymyśliłam sobie dawno już, odkąd wzięłam się porządnie do czytania. Wieczorem, po położeniu się do łóżka, wyobrażam sobie, że jestem główną bohaterką, albo głównym bohaterem książki, którą mam w danej chwili w czytaniu.
Obecnie jestem Ofelją — ale jaką rozsądną Ofelją! Staram się zabawiać Hamleta, pieszczę go, łaję i każę mu owiązywać szyję, jak ma katar. Zupełnie wyleczyłam go z melancholji. Król i królowa pomarli oboje — wypadek na morzu, zaoszczędza to kłopotu z pogrzebem — więc ja i Hamlet rządzimy Danją bez żadnych przeszkód. Wszystko idzie nam, jak z płatka. On zajmuje się rządzeniem, a ja filantropją. Założyłam właśnie kilka pierwszorzędnych sierocińców. Gdyby pan lub który z Opiekunów mieli ochotę zwiedzić je, chętnie panów oprowadzę. Myślę, że znajdziecie niejedną pożyteczną wskazówkę i gotowy wzór do naśladowania.