Dama kameliowa/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dama kameliowa |
Wydawca | Księgarnia K. Fiszlera |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame aux camélias |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Licytacya była naznaczona na 16 marca.
Zrobiono dzień przerwy między zwiedzaniem a sprzedażą, a to dla tego, by można było zdjąć obicia firanki, zasłony i t. d.
Podówczas dopiero co powróciłem z podróży. Było to bardzo naturalne, że niezawiadomiono mię o śmierci Małgorzaty. Była ona piękną, lecz o ile szczególne jej życie robiło wiele wrzawy, o tyle śmierć przeszła niepostrzeżoną. Są to słońca, które zachodzą podobnie jak wschodzą — bez blasku. Śmierć ich, jeśli umierają młode, przebiega przez Paryż w jednej chwili, dowiadują się o niej zaraz jej kochankowie, gdyż w naszej stolicy wszyscy kochankowie jakiejś dziewczyny żyją ze sobą w przyjaźni, zamieniają kilka wspomnień i życie ich płynie dalej, wypadku zaś nie zroszą nawet łzą jedną...
Dzisiaj, mając lat dwadzieścia pięć, nie płacze się nad byle czem. Do tego mają prawo tylko krewni, jeśli płacą za łzy...
Co do mnie, jakkolwiek moja cyfra nie znajdowała się na żadnym z kosztownych drobiazgów Małgorzaty, to instyktowne współczucie, ta litość naturalna, do której przed chwilą się przyznałem, kazała mi dumać nad jej śmiercią dłużej, niż może na to zasłużyła.
Przypomniałem sobie, że spotykałem bardzo często Małgorzatę na Polach Elizejskich, gdzie prawie codzień jeździła w niebieskiem coupé, zaprzeżonem w dwa przepyszne konie; zauważyłem w niej dystynkcyę, którą podnosiła jeszcze wyjątkowa jej piękność.
Nieszczęśliwe te osobistości są zawsze w towarzystwie czyjemś.
Ponieważ żaden mężczyzna nie zgodzi się na to, by afiszował publicznie miłość swoją dla niej, ponieważ one nienawidzą samotności, włóczą więc zawsze za sobą, albo takie, które, mniej szczęśliwe, nie mają powozu, albo którąkolwiek ze starych elegantek, nieumiejących ukazać źródła swej elegancyi, a do których bez wahania można się udać, jeśli chcemy zaczerpnąć jakichkolwiek wiadomości o kobiecie, której towarzyszą.
Z Małgorzatą atoli inaczej się rzeczy miały. Przybywała ona na Pola Elizejskie zawsze sama w swoim powozie, w którym kryła się jak mogła, w zimie owinięta wielkim kaszmirowym szalem, w lecie ubrana w bardzo skromną suknię — a jeśli spotkała na swym ulubionym spacerze, jakiego mężczyznę znajomego jej dobrze, uśmiechała się do niego w ten sposób, że i księżna mogłaby się tak uśmiechać.
Nie jeździła ciągle, jak to zwykły robić jej koleżanki, po Elizejskich Polach, lecz konie unosiły ją szybko do Lasku. Tam wysiadała z powozu, spacerowała przez godzinę, poczem wszedłszy znów do swego coupé, wracała pędem do siebie.
Wszystkie te okoliczności, których nieraz byłem świadkiem, przypomniały mi się i żałowałem tej dziewczyny, jak się żałuje całkowitego zniszczenia dzieła piękna.
Przytem nie zdarzyło mi się widzieć bardziej zachwycającej piękności jak u Małgorzaty.
Wysoka a drobna aż do przesady, posiadała w najwyższym stopniu sztukę ukrywania wad naturalnych, pod skromnym strojem, jaki przywdziewała na siebie. Jej szal kaszmirowy, którego końce dotykały ziemi, pozwalał z obu stron widzieć ogoniastą, jedwabną suknię, a mufka, w którą chowała ręce, miała tak estetycznie ułożone frendzle, że najwybredniejszy smak zadowolnić mogłyby.
Głowa, istny cud, była przedmiotem szczególnej kokieteryi. Była ona mała, a natura, jakby powiedział Musset, utworzyła ją z całą starannością.
Włóż w owal nieopisanego wdzięku dwoje ócz czarnych, przykrytych powiekami tak czystego rysunku, że zdawały się być dziełem artysty; przysłoń te oczy długiemi rzęsami, które, spuszczając się, rzucały cień na różową barwę policzków; nakreśl nos delikatny, prosty a szlachetny o nozdrzach nieco otwartych, pod wpływem gorącego oddechu zmysłowego życia; narysuj usta regularne, których wargi rozkosznie się unosiły nad zębami białemi jak mleko i zabarw skórę kryjącą te wdzięki odrobiną karminu — a będziesz miał całość tej główki czarownej.
Włosy hebanowej czarności błyszczące z natury — lub nie, jeśli chcecie — dzieliły się nad czołem w dwa bogate zwoje i gubiły się na tyle głowy, dozwalając widzieć koniec ucha, u którego błyszczały dwa brylanty, wartości od czterech do pięciu tysięcy franków każdy.
Jakim sposobem ten żywot palący pozostawił na twarzy Małgorzaty wyraz dziewiczości, dzieciństwa nawet, będący jej charakterystycznem znamieniem — tego, przyznaję, nie rozumiem.
Małgorzata miała swój portret, robiony przez Vidala, jedynego człowieka, którego ołówek mógł ją oddać. Po jej śmierci miałem portret przez kilka dni w swojem ręku, a był on tak zadziwiająco podobnym, że mi dopomógł do skreślenia jej obrazu, do czego pamięć mi nie wystarczała.
Między szczegółami tego rozdziału, niektóre doszły mojej wiadomości dopiero później, lecz spisałem je natychmiast, by nie wracać już do nich w chwili, kiedy się rozpocznie opowieść jej życia.
Małgorzata bywała obecną na wszystkich pierwszych przedstawieniach teatralnych i przepędzała swoje wieczory na widowskach lub balach. Każdą razą, kiedy grano nową sztukę, można było być pewnym, że się ją obaczy wraz z trzema rzeczami, które jej nigdy nie opuszczały i które zajmowały zawsze przednią poręcz loży: lornetka, pudełko cukierków i bukiet kamelij.
Przez dwadzieścia pięć dni miesiąca kamelie były białe, a przez pięć ostatnich — czerwone; nikt nie znał przyczyny tej rozmaitości barw, którą zaznaczam i nie mógł jej wytłumaczyć, którą wszakże zauważyli wszyscy uczęszczający do teatrów.
Nie widziano nigdy u Małgorzaty innych kwiatów jak tylko kamelie. Z tego też względu, zwano ją u pani Barion, jej kwiaciarki — „Damą kameliową” i ten przydomek jej został.
Tymczasem od trzech lat blizko, od czasu podróży do Bagnères, żyła tylko ze starym księciem cudzoziemskim, nadzwyczaj bogatym, który usiłował wyciągnąć ją z brudów przeszłości, na co ona chętnie przystawała.
Oto, co mi o tem mówiono:
Na wiosnę, r. 1842 Małgorzata była tak słabą, tak zmienioną, że lekarze nakazali jej wody i wyjazd do Bagnères.
Tam, wpośród chorych, znajdowała się córka księcia, która chorowała nietylko na tę samą słabość, ale miała nawet taką samą twarz jak Małgorzata, tak dalece, że możnaby je wziąść za dwie siostry. Tylko, że młoda księżna była w trzecim stopniu suchot i w kilka dni po przybyciu Małgorzaty — umarła.
Pewnego dnia, książę, pozostały w Bagnères, jak ten, któremu pochowano w ziemi część serca, spostrzegł Małgorzatę na zakręcie jednej alei.
Zdawało mu się, że widzi cień swego dziecięcia, i idąc ku niej wziął ją za rękę, uścisnął ze łzami i nie pytając się, kto ona, prosił o pozwolenie odwiedzenia jej i kochania w niej żywego obrazu swej zmarłej córki.
Małgorzata, będąc sama jedna w Bagnères, tylko ze swą pokojową, a zresztą nie obawiając się kompromitacyi, przyzwoliła na to, czego żądał książę.
W Bagnères znajdowali się ludzie, którzy ją znali — ci więc ostrzegli księcia o prawdziwem stanowisku panny Gautier. Był to cios dla starca, gdyż tutaj kończyło się podobieństwo do jego córki, lecz już było za późno! Młoda ta kobieta stała się potrzebą jego serca i jedynym powodem, jedyną przyczyną życia.
Nie czynił jej żadnych wyrzutów, nie miał do tego prawa, lecz zapytał jej, czy się czuje zdolną do zmiany życia, ofiarując za to poświęcenie wszelkie wynagrodzenia, jakich tylko pragnie. Ona przyrzekła.
Trzeba tu zaznaczyć, że natura Małgorzaty, pełna entuzyazmu, była podówczas chora. Przeszłość wydawała jej się główną przyczyną choroby, a pewien rodzaj przesądu kazał się spodziewać, że Bóg jej zostawi zdrowie i piękność, w zamian za pokutę i nawrócenie.
Jakoż w rzeczy samej, wody, przechadzki, naturalne zmęczenie, sen — przywróciły jej powoli zdrowie, kiedy lato miało się już ku końcowi.
Książę towarzyszył Małgorzacie do Paryża, gdzie ją odwiedzał podobnie jak w Bagnères.
Związek ten, którego ani istotnego początku, ani powodów nie znano, spowodował wielkie zdumienie, gdyż książę, znany ze swego wielkiego majątku, począł być rozrzutnym.
Szukano przyczyn tego zbliżenia się starego księcia do młodej kobiety w rozpuście, zbliżenia tak częstego między bogatymi starcami. Przypuszczano wszystko, prócz tego co było.
A przecież uczucia tego nowego ojca Małgorzaty były tak czyste, że wszelki związek niebędący związkiem serca, wydawał mu się zbrodnią i nigdy nie wyrzekł do niej słowa, któregoby jego córka nie mogła słyszeć.
Daleką jest od nas myśl idealizowania naszej bohaterki. Przyznajemy więc, że dopóki była w Bagnères, przyrzeczenie dane księciu łatwem było do dotrzymania, lecz kiedy powróciła do Paryża, zdawało się tej dziewczynie przywykłej do życia gorączkowego, do balów, do orgij, że samotność, przerywana tylko peryodycznemi odwiedzinami księcia, zabije ją z nudów a palący oddech dawniejszego życia ciążył na jej głowie i sercu.
Dodajcie, że Małgorzata wróciła ze swej podróży piękniejszą niż przedtem była, że miała lat dwadzieścia i że uśpiona tylko, bo nie zwyciężona, choroba budziła w niej febryczne żądze, będące zawsze rezultatem chorób piersiowych.
Z wielką więc boleścią książę dowiedział się od swych przyjaciół, szpiegujących postępowanie młodej kobiety, że ta, w chwili, w której nie spodziewa się jego przybycia, przyjmuje wizyty, i że te wizyty przedłużają się nieraz bardzo...
Zapytana, Małgorzata wyznała wszystko księciu, radząc mu bez żadnej wstecznej myśli, by przestał nią się zajmować, gdyż nie czuje w sobie siły do dotrzymania przyrzeczenia i że nie chce dłużej przyjmować dobrodziejstw człowieka, którego zdradza.
Książę przez ośm dni nie pokazał się; było to wszystko, co mógł zrobić, a ósmego dnia przyszedł błagać Małgorzaty, by go przyjęła, obiecując jej, że ją weźmie taką jak jest, byle tylko mógł ją widzieć i przysiągł jej, że nigdy żadnego wyrzutu jej nie uczyni.