[83]KASYDA Isza.
PALMY.
Nabega beu Moawija Dobijani, niech łaska boża obwinie grób jego! powiedział:
„Wieczorem zatrzymałem się przy miejscu jéj pobytu; pytałem go, nieumiało mi odpowiedzieć. Nikt już tam nie mieszkał!”
RZEKŁEM:
Stój, stój, o Hadi[1]! rozsiodłaj wielbłąda,
Znajdziesz tu trochę wody na dnie studni,
I kilka chwastów s pod piasku wygląda,
Jedyna pasza w stronie tak bezludnéj.
Dzielny twój wielbłąd! choć go trud wysuszył
Na lekki szkielét, choć pękł pod racicą
Ostatni rzemyk, ledwieś wodzów ruszył,
Prędszy od strusia, goni błyskawicą
W przegony s chmurą piasku co nad wami
Lecąc nakryła pustyń połą cieniu.
Pozwól mu wytchnąć. I my pod palmami,
O tam, wypoczniem o powiewów tchnieniu....
Tu. — O Allahu! gdzie te dni kochane,
Co lały w duszę słodycz i ochłodę,
[84]
Jak noc roskoszna. Gdy s tych’ palm zerwane
Daktyle, mleko z jednych wymion, wodę
S téj saméj studni brały nasze dłonie;
Gdy duszy własnéj nie skąpił swój swemu,
I w blasku, szczęściu, krążyłem w ich gronie,
Jak paw edeński w kwietnikach Iremu[2].
Dziś, patrz, wiatr zamiótł ślady koczowiska,
I nasuł kurhan żwiru. Gdy strumienie
Deszczu rozryją kurhan, tu, tam błyska
Reszta namiotów — bolesne wspomnienie!
I widne zgliszcze, gdzieśmy tyle razy
Piekli nasz kiebab i baśnie prawili[3].
Ah! był kto krasząc te wszystkie obrazy
Szczęścia do każdéj mi dolewał chwili.
Czyi się dziś jeszcze obraz w duszy kryśli,
A kto już moich dziękczynień nie przyjmie!
Azza! jedyna Azza! ah! to imie,
Ust mych pieszczota, wiecznie po méj myśli,
Mi by perełka po śliskim jedwabiu[4],
[85]
Kręci się, biega i stami barw pionie;
Niby pawilon w Noego korabiu,
Gdy wstęgą tęczy grał na wiatrów łonie.
Nie, ty nie pojmiesz, Hadi, jakie życie,
Urok lał we mnie ten anioł w kobiécie.
Na samą wzmiankę chwieję się na strony,
Niby roskoszném winem odurzony.
Tak mi mdło, lubo, jak jasno w pamięci,
Tak złudzonemu o szczęściu się marzy!
Allah ją dla mnie stworzył, nasze chęci,
Gust, myśli, wszystko aż do rysów twarzy,
Były podobne, bliskie; gdy zdaleka
Czasem wybiegły, znów w jedno ogniwo
Zbiegały skoro. Ah! lecz ręce człeka
Zerwały złote boskich rąk przędziwo!....
Ja jéj nie skarżę, nie, ona nie winna,
Ona go, jestem pewny, nie kochała.
Co może w domu rodziców dziewczyna,
Tyle jak ona młoda i nieśmiała?
Wmówią lub każą. Gdy opiekun sknéra,
Gdy się uprzykrzy złośliwa macocha,
[86]
Idzie, choć męża serce nie wybiéra.
— I on nie winien. — Któż cnoty nie kocha,
Cnoty w tak młodéj, w tak pięknéj dziewczynie,
Któż niechce spocząć w objęciu anioła?
O, nie! — ja tylko kląłem i klnę ninie
Złą gwiazdę moję, głupie serce moje,
Co się uczepi jak pająk do zioła,
I z najmilszego kwiatu w życia łące,
Z miłości, zamiast ssać miody pachnące,
Gorzkie i mętne wysysa napoje.
I całe życie przędąc s téj osnowy,
We własnych sieciach wikła się i dręczy.
Ah! tak mię dręczy myśl ma, córka głowy,
Ah! tak ją smutek oplata pajęczy!
Widziałem tego szczęśliwca — i z razu
Gniew mój i boleść, jako dwa tygrysy,
Zamknąłem w piersi; przybrałem twarz głazu,
Lecz wzrok mój świécił blaskiem ostrza spisy
W boju, więc z oczu jad w serce przelałem;
I choć głos jego nad miedź rostopioną
Boleśniéj przez słuch przechodził mi w łono,
Ja żyłem, tchnąłem, patrzyłem, słuchałem,
I, na mój chandżar! dotrwałbym do końca,
Jak z razu niemy, zimny, niewzruszony.
Przeklęte wino! jedna o niéj wzmianka,
Jéj imię w jego ustach, imie żony,
Krew mi wzburzyło, zaćmiło blask słońca,
І tyłkom widział ją i jéj kochanka,
I chandżar i mą przyszłość długą, ciemną,
Nieznośną — jak noc jesienna. Nie pomnę
Już daléj, pomnę tylko że podemną
Blady, drżąc, jąkał słowa nieprzytomne,
Przekrzywiał usta i wywracał oczy.
[87]
Już wzniosłem chandżar. Lecz mnie rozbroili,
Jego unieśli — ah! i od téj chwili
Dzień losów moich mgła niedoli mroczy.
Jam zbrodzień, Hadi! on chléb zemną łamał
Za spolnym stołem, pił nasze napoje,
A jam zwyczajóm pokolenia skłamał,
Nie uczcił gościa. Odtąd lata moje
Nie warte ziarna poziomego piasku.
Prócz jednéj nocy, tej ostatniéj nocy!
Pamiętam — cichość. Księżyc mrugał w blasku
S póśrodka niebios. Spojrzę od północy,
Snuły się chmury, jak z zapalonego
Miasta dymy, gdy się kłębami wznoszą
Modre i białe, i na wiatrach biegą.
A od południa, wiodłem wzrok z roskoszą
Po czystém, ciemno-błękitném przestworzu,
I po nad morzem. Tłum wałów na morzu,
To szły do brzegu, to z brzegu wracały.
I brzeg był Szahem w posłuchalnéj sali,[5]
Księżyc usrébrzył jego płaszcz bogaty,
Noc jego salą, poddanymi wały,
Szli po jednemu całować kraj szaty,
I ręce Szaha, i szczęśni wracali. —
W tak błogiéj nocy! duszę mą najkrwawsze
Myśli mąciły. Porzuciłem łoże,
Biegłem ją ujrzéć, pożegnać na zawsze.
[88]
Wchodzę — już północ — spali psy i stróże,
Spali głęboko, bo nazajutrz z brzaskiem
Miano odjechać. Staję, wlepiam oczy,
Księżyc w jéj namiot lał się pełnym blaskiem,
I, a!i o Mekko! widzę ją w uboczy.
Pamiętam. Dotąd ileż szczęścia, ile
Radości, gdy wiatr uchylił zasłony,
Lub gdy ukradkiem w nieostróżną chwilę
Ujrzałem twarz jej; a tu nie broniony
Duszą, oczyma, pożeram te wdzięki
Swiéże, kwitnące, jak dziś s Twórcy ręki.
Wstrzymuję oddech; ciszéj od westchnienia,[6]
Ah! od snu ciszéj zbliżyłem się do niéj.
Klękam, schylam się — i ciepło jéj tchnienia
Oblało mi twarz i czoło. Proroku!
Cóż mi twe zdroje na dżennatów błoni;[7]
[89]
I twoje drzewa, Hury i roskosze,
Czém ich wdzięk obok tej chwili uroku?
Ah! jeszcze taką! a o raj nie proszę.
[90]
Azza ma spała. Twarz w niebo zwrócona,
Uśmiéch na ustach półotwartych kona;
Snać patrząc w niebo usnęła niedawno,
Snać że myśl jakąś niebieską, zabawną,
Co się wjéj ustach tak dziecinnie śmiała,
Sen ukołysał nie dawno. Gdyż jeszcze
S pod jéj ust, zębów sznureczek perłowy
Świecił się, jeszcze radość w twarzy tlała,
Jak tleje słońce przez wiosenne deszcze,
Przez mgły. Jéj jedna ręka wyżéj głowy
W alabastrową zgięła się arkadę.
Jéj druga ręka na płaszczu co płynął
Przez całą Azzę — piersi tylko minął.
Jabłuszka rajskie! rosa w Almokade[8]
[91]
Nie świeższa od nieb. Przebacz droga,
Przebacz spójrzeniu że spoczęto chwilę
Na tych dwóch pączkach rozwinionych świéżo
Tchnieniem młodości, miłości. O! błoga
Godzina grzechów, co grzeszyć tak mile,
I co tak słodko na sumnieniu leżą.
Jam ją tak lekko w czoło ucałował,
Tak ostróżnie — lecz ocyka się, zrywa,
To ty? I wstyd ją piękniéj umalował
Niż wiosna rożę. Płaszczem się okrywa
I ku drzwiom ręką skinęła. Porwałem,
Uniosłem Azzę. O! z jakimż zapałem
Cisnąłem ją do piersi, jak rączo
Leciałem pędem pchniętej wiatrem fali,
Jak stopa moja ledwie piasek zmiata
Przez psy i stróże co się u nóg plączą!
Gdyby tak biedź biedź, aż do końca świata,
Gdy się świat skończy? — biedź daléj i daléj.
A ona drżała jak serce, i blada
Czy się zlituję jéj trwogi i bolu
Pytała wzrokiem. Tak gdy skrzydło kani
Maleńką ahu[9] odpłoszy od stada[10],
[92]
Gdy sama sama zostanie na polu.
Gdy bieg ją znuży, żwir nóżki porani,
Żebrzące oczy wznosi do tyrana
Co wisi nad nią. Stajem, tu bez trwogi
U tych palm składam z ramion ciężar drogi,
A ona we łzach pada na kolana,
„Derarze! ” — ah! w tém słowie, wjego dźwięku,
I w owéj nieméj muzyce rozwianych
Jéj warkoczy, jéj twarzy bladéj, ręku
Wzniesionych ku mnie, oczu łzami zlanych,
Cała jéj trwoga i niewinność brzmiała,
I całe niebo wołało: litości!
Co tobie Azzo? tyś tak dobrze znała
Serce Derara, gdzie zbrodnia nie gości,
Odkąd w niém mieszka anioł twej urody,
Ani myśl ciebie niegodna nie mroczy
Przeczystéj, wiecznie trwającéj pogody.
— „Daruj luby! tak straszne miałeś oczy,
Taką gwałtowność w twoich uściśnieniach!...”
O! chcąc cię porwać, wiprz, nie w nocy cieniach,
W chwili odjazdu, jak podły złoczyńca,
Lecz w dzień, w ich oczach, z waszego dziedzińca
[93]
Porwałbym, uniósł — ha! niechby ścigali
Pył mój w pustyniach. Wiész ileśmy razy
Kłamanych bitew dając wam obrazy,
Wasze namioty bronili lub brali.
Pomnisz, gdym ciebie wyrwał z rąk dziesięciu,
Jak nas unosił koń moj? — Ziemia, niebo,
Pierzchły; wiatr tylko gwizdał koło ucha.
Mniemałem, że gdzieś nad ziemię, nad niebo,
Polecim sobie w miłośném objęciu,
Gdzieś, na mieszkanie wieczne w krajach ducha.
I pierwéj niźli wrócili s pogoni
Stanąłem s tobą przed matką struchlałą.
Któżby mi wówczas wydarł cię, któż? oni?
I byłbym wzorem rycerzy i chwałą.
Ja i moj koń. Pieśń o nas by krążyła
Po pokoleniach, z ust do ust. Dziewczynie
Przygoda Azzy nierazby się śniła,
Mnie rycerz wspomniał w samotnéj godzinie.
Dzielnyż to koń mój! z wiatrem jego grzywa[11]
[94]
Jak warkocz dziewic beduińskich pływa
Sam jak noc czarny, śród czoła dzień świta,
Na białej cętce. Rozhukana fala,
Pieni się, leci, las, głazy obala
Miedziannym głosem rycząc śród zamieci.
I mój koń w boju pod krwawe kopyta
Garnie łom, trupy, pieni się, rży, leci.
Boki jak skała, któréj obie ściany
Lub czasu dłóto, lub strumień wygładzi,
Pierś jako puklerz z damasceńskiéj stali:
Gdy na ramiona wojownika wdziany
I dziób dżeryda i ząb miecza zdradzi.
Któż mi się s takim rumakiem pochwali?
O! nie nie, Azzo! dni twoich strumienia
Kryształowego Derar nie zamąci.
Płyń jasny zdroju! Niech cię mój ocienia
Gałęźmi, kwiaty co wiosna wykradła
Z raju; skwar nie tknie, zimny wiatr nie trąci,
A kiedy chwilkę na zdroju źwierciadła
Wznijdzie mój obraz, gdy myślą pogonisz
W dni gdziem był s tobą i łzę dlań uronisz,
Jak dla umarłych przyjaciół lub braci,
Straconą perłę roskosz ci zapłaci.
Łza twa, jak kropla jemeńska w napoju,[12]
Rozleje w chwili téj balsam uroku,
Nie jak łza owa, mąciciel pokoju,
[95]
Co na wspomnienie błędów staje w oku,
Gorzka, piekąca. Bośmy się kochali
Młodą miłością — róży i słowika.
Te usta wiosny, ta kwiatów Sółtanka,
Z woni i wdzięków głośną była w dali.
Zefir wieść o niéj przynosił co ranka,
Do skrzydlatego w gaju pustelnika.
Przyleciał; ujrzał, pokochał, zaśpiéwał,
Róża westchnęła. Odtąd róży wonie,
I głos słowika zefir po wód łonie,
I łonie ziemi zléwał i rozléwał.
Wiosna wróciła. Znow słowik przy róży,
Znow róża kocha, wzdycha, słowik nóci.
Azzo! a nasze szczęście kto nam wróci?
A nasza wiosna powrotu nie wróży,
Wiecznie zimuje. Dzisiaj rozłączeni
Kiedyż się ujrzém, kiedy? — I zroszona
Łzami upadła Azza na pierś moję,
1 klęła ini się, że uczuć nie zmieni,
Myślą i duszą zemną poślubiona.
Boże! jak czysto, jak wyraźnie jeszcze
Pamiętam każdy wyraz, ton wyrazu,
Jéj głos, twarz, postać, s całego obrazu
Rys się nie zatarł, żyje! błyszczy! Pieszczę,
Gonię go — niby dziecko za motylem,
Co s kwiatu na kwiat upada w przelocie —
Nie, niewiesz ile szczęścia w téj pieszczocie,
Jak się promieni we mgłach mego losu!
Niekiedy głos mój dopóty nachylam
Aż mi coś wyda nakształt Azzy głosu,
Aż mi ją zabrzmi! I tak się czasami
Serce i oko i ucho omami,
Że słyszę jak mnie po imieniny woła,
[96]
Ze cisnę usta w dłoń mą, jak do czoła
Jak do ustek jéj, w owej godzinie ostatniéj,
Gdym jéj oddając pocałunek bratni,
Dusze do duszy przelał w uściśnieniu.
— Błogi stan! roskosz z lubych ust wypita,
Jak woda życia, z ust w serce przepływa,[13]
Wstrząsa pulsami, po krwi się rozléwa,
Błyszczy na oczach, na twarzy wykwita,
I razem z życiem ulatnia się w tchnieniu. —
Lecz już świtało, już czarne zawoje
Nocy od czoła niebios dzień odpinał;
Azza odeszła milcząca, spłakana.
Nigdy tak smutno cyprys się nie zginał,
Jak głowa moja spadła na kolana.
Świat mi pociemniał i łez mi nie stało,
A w piersiach gorycz. Zda się jedno brżemie
Spadło na płuca i oddech trzymało,
Drugie na głowę i gniotło mię w ziemię,
Środ konwulsyjnych bólów i krwi bicia.
Słuchałem burzy w sercu, i czekałem
Prędkoż-li boleść ostatnią nić życia
Zerwie, ostatnią już, cięższą od włosa.
Długo tak, niemy, półmartwy, przetrwałem.
Okropny agon! piekła i niebiosa
[97]
Nie wymyślą męk sroższych jak w téj wojnie,
Piekielnéj wojnie żywota s cierpieniem.
Boi się przesilił nareszcie — strumieniem
Łzy się rzuciły i płynęły hojnie.
Ażem odetchnął. Lżej mi. Wznoszę głowę,
W pustyni upał, słońce już wysoko,
Już odjechali. Tylkom widział owe
Reszty namiotów i, jak sięgnie oko,
Szlak wydeptany czołgał się po piasku,
I w oddaleniu ginął w dziennym blasku.
Dopadłem konia. Wezwał za karawaną
Ślad w ślad pędziłem — lecz mię myśl wstrzymała:
Pocóż ich ścigam? i cóż mi z dognaną?
Ązza nie będzie moją, tylko chwała,
Żem u nich żebrał, nadmie harde pyski.
Nie! Derar się nie spodli — wracaj koniu!
Odtąd to, Hadi, zawszem tych miejsc bliski,
Odtąd co wieczór idę w tém ustroniu
Dumać o Azzie. Nieraz tu pielgrzyma
Piosnka o moich przygodach zatrzymazatrzyma.
|
|