<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Chodźko
Tytuł Derar
Pochodzenie Poezye Alexandra Chodźki
Data wyd. 1833
Druk Nowa Drukarnia Pompejusza i Spółki
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
KASYDA IIga.

PILAW.

Saejch Omer ben Fared, niech go Bóg upodoba! powiedział:
„Szczęśliwa karawana, której ty towarzyszysz w wędrówkach nocnych! Jutrzenka twojego lica oświéca jéj drogę”
RZEKŁEM:

Kupcyż Jemenu? pielgrzymyż Hedżazu
S tą karawaną stanęli popasem,
Gdzie kilka kolumn ordzewiałych czasem,
I szmaty niegdyś ciosanego głazu
Cień rzucały? — I już jak łabędzi stada
W dół zlatywały z wielblądów namioty,
Skrzydła na piasek rostaczając złoty,
Już siadła srébrna środ ruin gromada.
Klękły wielbłądy, podróżni wytchnęli.
Ten jak stał, płaszczem okręciwszy głowę,
Upadł i zasnął na żwiru pościeli.
Ten w cień przechylił czoło turbanowe,
Ten dobył żywność — wędrowiec się wschodu
Broni jak wielbłąd lada czém od głodu;
Dopóki w sakwach są ryż i daktyle,
Póki u siodła wisi dzban napoju,

I lulka drużka w dobre i złe chwile,
Spokojny jedzie od zdroju do zdroju. —

Tam, do namazu zasiedli podróżni,
Barwą, ubiorem, obyczajem różni,
Lecz prawowierni wszyscy; wszyscy pychę
Ziemską i myśli ziemskie jak w potoku
Topią w myśli o Bogu, o proroku;
Pobożnie świętą zmówiwszy fatichę,[1]
Słuchali modlitw, które z ust Hadżego
Przed tron Allaha i Mustafy biegą.

HYMN DO BOGA.

ON![2]
Myśl chciała zmierzyć wielkość Jego, i, jak oczy
Stojącego pod górą, podnosi się, dźwiga,
I nie dosiągłszy wierzchu upada zemdlona;
Wyobraźnia roiła sobie że otoczy
Jego ogrom, i złote otwarłszy ramiona
Ich łańcuchem w nieskończoność śmiga,
Wytęża się — zrywa....
I liczniejsze od piasku
Rossypały się ogniwa,
Stopiły się w Jego blasku.
ON!
Tchnął — i wionęło życie,

Bądź! — i poczwórna dusza wstąpiła w świat-dziécie.
Spojrzał — i od boskiego spojrzenia odbity
Błękit rozjaśniał, rozlał się w safiru morza
Wielkie jak brzegi obejmą przestworza.
Gdzie średnie błękity
Bije fontanna ognia, trzęsąc s kłosów snopa
Bryllantowego deszczem pereł i łopazu,
Pod nogi króla królów — jak w dzień pajendazu.[3]
To gwiazdy, które uczci dziś Allaha stopa!
To niebo!
I pod namiotem nieba bryllantowym
Kazał stoł zasłać. — „Do mnie na ucztę, kto żyje!“
Na kobiercu smaragdowym
Pękają róże, lilije,
W przezroczystych kryształach grona błyszczy wino,
Stają słodkie szerbety w owocu puharach,
I ryż i miód i daktyl na palmy konarach,
I proso złoty kłos rospleinia,
Zapachy, zdroje płyną,
To ziemia!
„Słuchaj wiosno! pomnij mi co roku[4]

Ubierać w takie zawoje i szaty
Nagie ramiona roślin. Niech latorośl młoda
Ssie pokarm s twoich piersi — obłoku.
Niech ja w kolébce pęczka wiatr kołysze,
Aż mi skwar lata powarzy twe kwiaty,
Aż wypłynie jesienny owoc i jagoda,
I dzięki moich poddanych usłyszę.
Słuchaj Adamie, chalifo[5] mój! Zostań tu z niemi,
Przewodnicz uczcie u mojego stoła[6],
Piastuj berło ziemi,
Aż cię Pan twój powoła.
Zaprawdę, błogo mym wybranym, błogo!”

Głos zagrzmiał, Adam spójrzał, nie postrzegł nikogo,

Lecz jeszcze z niebios czoła,
Ze wszystkich życia kolorów,
Ze wszystkich życia ubiorów,
Bił jakiś promień, jakaś wesoła
Niebieska jasność. Lecz cała
Przyroda, jak stróna,
W któréj ostatni dźwięk kona,
Jeszcze brzmiała, drżała,
Tajemniczém płodném słowem,
Jeszcze wiała życiem nowém.
I tenże promień bił z oczu Adama,
Toż słowo brzmiało w piersi Adama,
On oba pojął i nazwał: „Chwała!
Miłość ! — tak, czuję tu Ciebie,
Panie! jam zgrzeszył!” I łza mu zalała
Oczy i nieśmiał spojrzeć drugi raz po Niebie,
Dawnej ojczyźnie swojéj — bolesne wspomnienia!
„Przebaczam!” Chor aniołowy
I chor żywiołow,
Westchnęły jednym hymnem — dziękczy­nienia.
Jednym pokłonem uczciły Adama —
Pokłonem hołdu. Wielkie miasto świata,
Od złotych bram zachodu, aż gdzie wschodnia brama,
Czołem poddaństwa proch zmiata!
Eblis tylko nie zgiął głowy.
„Allahu!”
Ja go nieuczczę. — Skądże mi król nowy ?
Ten proch? Tyś nas z ognia stworzył Szehenszahu,[7]
Przeczystych i przemożnych. U stop twego tronu,
U bram twego seraju czekamy skłonieni,
Gdzie lecieć s twym fermanem życia albo zgonu,

Darów lub kaźni, z jasnych dnia szczytów w głąb cieni.
S piekieł w rajskie dziedziny.
On cóż? — pamiętam, kiedy Azrael garść gliny[8]
Wyrwał z wnętrzności ziemi, kiedy w nią wle­piona
Myśl twoja schła na słońcu, martwa, bezimiena.
Gniazdo z ziemskiego błota dla niebieskiéj duszy,
Uwite po niebiesku. Pamiętam jak s trwogą

Na pierś mu wstąpiłem nogą.
Pierś była pusta — ba! więc się skruszy,
Więc jest gdzie ogień namiętny rozniecić!
On mój! — Tchnąłeś nań Szehenszahu,
Stanął — i patrz go jakiém okiem zaczął świécić,
Jaki głos, ile s czoła pychy,
Patrz go! proch lichy.
Nie! ja Adama nie uczczę Allahu!”

Ah! straszny, straszny Pan w gniewie.
Deszczem gwiazd lunął,
Jak kamienie, jak zarzewie[9]

Spadły — Eblis runął.

Ah! w dobroci Ран bez miary,
Ah! bez liczby Jego dary,
Źródło promieni słońca? — ah! to kropla tylko[10]
Z oceanu łask Jego.
Niebo pogodnéj nocy? to jeden wiersz tylko
S księgi o wdziękach Jego.

Patrz! jak skowronek wzbił się do góry.[11]
Któż go zawiesił w czczościach przestworza?
Któż go tam trzyma? gdy nie ręka boża.
Ab! tak rączemi chce ulecieć pióry,
I tak do Pana rwie się serce sługi;
Lecz mu wymowa piór nieda,
Lecz nie złoży pragnienia u niebieskiej strugi,
Gdzie się kąpały skrzydła Mohammeda.

Proroku! wodzu dany karawanie
Świata prawowiernego w pielgrzymce do zgonu,
Wielki Wezyrze w Allaha dywanie
Na dniu strasznego sądu! — złoż ten głos u tronu
Przedwiecznego. Przemów za twym ludem.
Objaśniaj go cudem
Prawd twojéj księgi. Bądź im przewodnikiem.
Niech kit lepszym nadziejóm swój żagiel rozwiną.
Któż się ulęknie burzy gdy Noe sternikiem?[12]
Prorok! błogosławieństwo nad nim i jego rodziną!”

☼                  ☼

Hadży hymn skończył; pobożni milczeli,
Sercem i duszą pod niebem zawiśli,
Aż pogodniejsze i weselsze myśli
Z rajskiéj wędrówki na ziemię wróciły,
Weszły na czoło i twarz rozjaśniły.

„To Bogu — teraz ludziom. Towarzysze!
Nasz Hadży śpiewał jako rajski słowik,
A ja nikczemny syn piasku — borowik,
Inaczej świata stworzenie opiszę.
Oto, gdy kucharz Jego Świętej Mości,
Słońce i księżyc, nakształt dwóch patelni,
Postawił w piecu nieba, i gdy, zamiast ryżu,
Zamiast rozynek, szafranu, anyżu,
Sypnął gwiazdami dia niebieskich gości,
My z boskiéj kuchni wygnance śmiertelni,
Pomówmy sobie o ziemskim pilawie.” —
„Brawo Zaryfie![13] brawo!” i w téj chwili
Rozdęli ogień, wodę nastawili.

„Nie dosyć na tém, kto poczyna prawie
Sużebne oddał słudze, pańskie panu,
Gdy brzuch ma pilaw, zacóż duszę głodzić.
Niedość w pilawie rozynek, szafranu,
Trzeba dowcipném słowem go zasłodzić.
Daléj! niech każdy, nim wrzątek zakipie,
Swoje lub cudze słówko tu przysypie:

ŻALE ZARYFA.

Ah! nad ten płomień palą oczy twoje,[14]

Ah! nad ten wrzątek kipią czucia moje,
Serce od węgli twojego spojrzenia
Kurczy się, kręci, dymi jak pieczenia.
Ah! płonę, więdnę, niszczeję, usycham,
Ah! dymem jako fajerka oddycham.
Zgiąłem się, zbladłem jak księżyc na nowiu,
Chwieję się w strony jak rózga sitowiu,
Ostróżnie wietrze! bo s piaskiem pospołu
Zdmuchniesz mię z ziemi jak garstkę popiołu!
Skarżę się skale, skała odpowiada
Echem, ty tylko skarg słuchać nie rada.
Ah! cierpię, cierpię! bo téż jest dla kogo,
Piasek zdeptany jéj królewską nogą
Wart pięknych oczu słońca i księżyca,[15]
Tysiącem wdzięków kwitnie różolica.
Jéj czoło karta ze srébra bez skazy,
Gdzie miłość pisze łaski i roskazy.
Jéj usta mniejsze niźli o kursywę.[16]

To dwa С rzekłbyś na jéj dwie brwi krzywe,
Nos jak I prosty. — Nie, nie! to za mało,
Jéj brwi są łukiem, rzęsy zbójczą strzałą,
Gdy spojrzy skrzydło niezbawi sokoła.
Dzień o północy jaśnieje z jéj czoła,
Nocy warkocza słońce nie rozświetli,
Co włos to petla, serce w każdéj pętli.
Gdyby sam Symurg wwikłał się w te wniki,
Dechłby jak wróbel, choć silny i dziki.
Sypię łez ziarna, może gniew uskromi,
Może się ptak jéj ustek połakomi,
I coż milszego, gdy mi niebo zdarzy
Ze je przyleci dzióbać na mej twarzy!” —

EUNUCH.
I.

„I cóż milszego jak cień w upałach;
I cóż milszego jak lulka w cieniu?
Jak paląc lulkę siedzieć w milczeniu,
I o niebieskich marzyć migdałach?
O! gdybym tęczę miał zamiast cybuka.
Wulkan za lulkę i dąb za hajduka.

II.

Urżnąłbym równo dwa tęczy końce;
Na jednym końcu wulkanbym wprawił,
Na drugim, zamiast bursztynu, słońce,
W tyle za sobą dąbbym postawił;
I siedział sobie jak Nuszyrwan jaki,
Z góry na ziemskie poglądając żaki.

III.

Dąb mój najwyższy z dębów Iranu,
Lasy i góry przerósłszy głową,

Stałby cierpliwie z lulką gotową,
Cienia i chłodu nie skąpiąc panu,
A jakbym usnął zmordowany skwarem,
Dąbby oganiał komary konarem.

IV.

Hej dębie! fajki! — S sółtańską miną
Paliłbym, dymek cedząc przez zęby,
Albobym rzucał kręgi i kłęby,
Ażbym się chmurą otoczył siną;
Mój biały turban jak łeb Araratu
S ponad obłoków panowałby światu.

V.

Skończywszy lulkę uradowany,
Dopóty dąłbym, dopóty dmuchał,
Dopóty żarem, popiołem buchał,
Aż Frengistanu psów[17] jak kasztany
Popiekłbym w żywym ogniu na cześć Ali,
I wytrząsł popiół na tych co zostali!”

CZTÉROWIERSZ S TURECKIEGO.

„Pan Jeśli ożenił się s panną Jeżeli,
„Ich trzéj synowie; Bodaj! Gdyby! Oby!

„Opanowali dwa ziemskie półgłoby,
„I szczęściu ludzi na drodze stanęli!”

☼        ☼

Lecz któż to konny na czarnym rumaku
Czwałein obleciał wkoło karawany?
Łuk ma przez plecy, strzał pełno w sajdaku,
A w ręku dżeryd wiatrem kołysany?

O! znam ja dżeryd, znam łuk Bednina;
Dżeryd dopóki wyrasta na bagnie,
Lichej postaci i pokorna trzcina
Kłania się wiatrom, lada ptak ją nagnie.
Lecz gdy żelazną dorobią jéj głowę,
Wnet błyska żądłem i oczyma węża,
Ptaki wyściga, wiatr sieka w połowę,
I jak wzrok dziewic tonie w sercu męża.
Łuk choć się zgina jako kark wielbłądzi,
Lecz jego strzała w beduińskiem ręku,
Jak w nocy noga wielblądki, nie błądzi.
Śmierć wroga jęczy w jego strény jęku.

Snać że nasz konny nie poto przyjechał
By kruszyć drzewce, lub dzwonić cięciwą,
Bo jak znajomy, jak brat się uśmiéchał,
Bo skoczył s konia. I jeszcze nad grzywą
Drżał w piasku dżeryd, gdy siadł u ogniska,
I słuchał piosnek wesołéj gromady.

„Bracia, jak u was? my dzikie nomady,
Skoro gość przyjdzie w nasze koczowiska,

I pić poprosi. — Gdy milczym, to znaczy:[18]
Żegnaj przychodniu! niegość dłużéj z nami.
Gdy zaś napoju dotknąwszy ustami,
Gościowi puhar podamy — to znaczy:
Witaj nam bracie! Odtąd koczowisko,
Nasze namioty, nasz chléb i napoje,
I trzody nasze, są gościu jak twoje....
(Koń rży.)
No no, mój koniu, co ci? może blisko
Czujesz tu paszę; może między trzodą
Znajomość dawną, druha, lub kochankę,
Z oguistém okiem czarnogrzywę młodą,
Pieszczotkę wjatrów, pustyń wychowankę? —
Jakże? czy dacie mi czarę napoju?”

„O! s całej duszy, żądaj śmiało!
Gdyby zdrój wysechł i tylko w zdroju
Na jedną czarę wody się zostało,
I tej gościowi nie odmówim czary.
U nas gad ludziom staje dla przykładu;
Niemasz w Iranie zjadliwszego gadu,
Jako skorpijon kaszański. — Dasz wiary?[19]

Gdy cudzoziemiec przyjdzie do Kaszanu,
Nosi go w ręku, nieraz biorąc łóżko
Po nocy znajdzie go pod swą poduszką.” —

„Dzięki wam. Lubię ja koni Iranu,
Woń jego kwiatów, jasność jego nieba,
Ab! lecz nad wszystko lubię jego pieśni.
Jak słodka miłość Hafiza i wino!
Nie, nikt tak bosko o miłości nie śni.
Komu w tęsknocie powiernika trzeba,
Komu od bolów serdecznych łzy płyną,
Czytaj Hafiza. — Mam go tu przy sobie,
Fal[20] wam pociągnę. No, zamyślcie czy na...[21]
(Koń rży.)

Ty znów mój koniu? — hem, koń Beduina
Nie rży na próżno. Jest tu cóś. — Widzicie
Parsnął, szeroko rozwarł nozdrza obie,
Strzyże uszyma, oczy mu się palą,
Patrzą na pustyń. Przysięgam na życie,
Że lub wilk przemknął między piasków falą,
Lub Samum[22] zgubne zwiastuje przybycie,
Piaskiem nas zalać, tchem zatrutym zabić.
Kto wié? mógł jakich nieproszonych gości
Wasz pilaw, wasza karawana, zwabić.
Bądź co bądź, życzę mieć się na baczności,
I broń opatrzyć... ”

— „Dla Boga! Panowie!
Zaryf zawołał, ryż się przegotuje.
To mi grunt rzeczy! pieśń się nie zepsuje,
Ani rozmięknie w beduińskiej głowie,
Jak w garnku pilaw. Więc odłóżmy odę;
Daléj do dzieła! za mną! scedźcie wodę,
Rozynki!... barani... widoku uroczy!
Nakryjcie garnek; ot tak, niech się tuszy! —
Teraz znów gościu w ucho mojéj duszy
Jak w konchę nasyp twych rymów klejnotu.
Lecz cóż w ów namiot tak wlepiłeś oczy,
Jak gdybyś nigdy nie widział namiotu?”

„Czyj to jest namiot?” — „Jakiegoś Araba,
Przywlekł się do nas na drodze s Kaaba,

Jedzie z haremem. — No, lecz przyjacielu
Fal nam pociągnij, czekamy gazelu.”[23]

☼        ☼
GAZEL.

— „Wietrze, czyliś z jej piersi zleciał tego ranka
Że tak świéżo, tak wonnie, wiejesz na kochanka?
O! witaj pożądany! piersiami i czołem,
Ah! całą duszą oddech z ust twoich przyjąłem.
Tak, ty od niéj! tyś igrał w jéj wonnym war­koczu;
Róża pękła, łzy safir spadł s fijałka oczu,
Jaśminowe gałęzie splotły się, zadrżały,
W uścisku liście, kwiaty, łzy i woń zmięszały.
Giętka gałęzi! gdybyś jéj kibić postrzegła,

Samabyś pod jéj nóżki usłać się przybiegła.
Jak tu wszystko zielone wiosną i pogodą
Żyje, czuje, kocha się, jak świéżo! jak młodo!
Jak tu oddany każdy uśmiéch i pieszczota!
Nieśmie do stop roskoszy iść serce - sierota.
Samotne, choć się tyle powabów uśmiecha,
Jak pień w gronie majowém topoli usycha.
Ja płaczę. Tak, ty od niéj! powiédz luby wietrze,
Czy kiedy jéj westchnieniem napawasz powietrze,
Kiedy ucałowawszy narcys z nad potoku
Lecisz wonnemi usty wypić łzę w jéj oku,
Lub, jak aniołek, niesiesz jéj pacierz, aż przyj­mie
Seraf na progu niebios — czy słyszysz me imie,
Czyś podsłuchał ją we śnie ? dzisiaj przy ocknie­niu
Radość-li miała w ustach? smutek-li w spojrzeniu?
Ah! pewno jak tulipan na edenu łące
Najmilsza s kwiatów ziemskich spojrzała na słońce,
Roskwitł uśmiech; w rubinach ksieni wdzięków berła
Piękniejsza od ofirskiéj zajaśniała perła.
Luba! gdy dziś w twém sercu płonie miłość inna,
Przez litość mię, przez wdzięczność kochaćbyś powinna!
Milsza nad pieśń Zussejra w świecie by nie była,
Gdybyś go jak kanarka cukrem ust karmiła[24]!”
„Dalibóg brawo! patrzcie Beduina,
Perły ponizał! Najsłodsza rozynka

W pilawie naszym! — Lecz jakaż ptaszyna
Fletowym głoskiem dzwoni s pod namiotu?
Ej to zaklęta jakaś Beduinka!
Niedarmo gościu wzrok twój ostrzem grotu
Sięgnął, na wylot przeszył ściany obie.
Jest tu cóś, prawda. Koń sobie, pan sobie....”

PIEŚŃ.[25]
I.

„Witaj słoneczko, witaj chmureczko,
Na jasném niebie Nisanu,
Ty promyk ziejesz, ty deszczyk siejesz,
Na pierś oazy Iranu.

II.

„Z morskiego łona koncha zbudzona
Wybiega, usta otwiéra;

S kropel deszczowych, z blasków słońcowych,
Jasną perełkę wybiéra.

III.

„Choć znów ją wały na głąb porwały,
Choć ją wiatr z głębi wyruszy,
Lśni w niéj perełka, lśnią w niéj światełka
Póki się koncha nieskrnszy.

IV.

„Ah! twoje oczy, ich blask uroczy,
Nad słońce miléj patrzały,
Ah! twe wyrazy nad deszcz oazy
Miléj w mą duszę padały.

V.

„Słodko uśpione i niebudzone
Serce wywołał dźwięk nowy,
Pogodę miłą i roskosz piło
S twych oczu, s twojéj rozmowy.

VI.

„Choć losu fala serce oddala,
Choć wyje wicher katuszy,
Trwa pamięć chwili cośmy przeżyli,
Póki się serce nieskruszy!”

ODPOWIEDŹ.
I.

„Znam téj piosenki uroczne dźwięki,
Wiém słodycz pamiątek twoich!

Tak mile brzmiało i tak skonało
Kilka najlepszych dni moich!

II.

Konchę w pogodę i serce młode
Chmura i szczęście poiło;
Lecz jad swój żmija z deszczu wypija,
Lecz serce smutek wypiło.

III.

I tak mię męczy i tak mię dręczy,
Tak w piersi mojéj się miota!
Gdzie ty młodości? gdzie ty radości?
Piołun w puharze żywota!

IV.

Nie zapominaj! nie zapominaj!
Oto cię tylko dziś proszę,
Jakbyś, nieczuła, struła, zepsuła
Ostatnie moje roskosze!

V.

Ah! na tę wzmiankę, że mam kochankę
Co myśli memi myślami,
Mym ogniem płonie, w moich łzach tonie,
Moją nadzieją się mami.

VI.

Rospacz umiera, raj się otwiéra,
Żyję, oddycham tą Wzmianką!
Nie zapominaj! nie zapominaj!
Anielska moja kochanko!....

Wy miast mieszkance nie wiecie potęgi
Miłości w dzikiéj i namiętnéj duszy.
U was powinność wyczytana s księgi
Poty kwiat uczuć przesadza i głuszy,
Aż znikczemnieje, skarleje i zginie,
Albo w stwoł pójdzie — i nieda jagody.
Jak kwiat bez słońca. Ah! jak jawor młody
Jam wszedł i urosł w ojczystéj dolinie,
Na las patrzając. Jam s przyrody daru
Jadał z jéj uczty, czerpał z jej puharu.
Ah! mnie wiatr czesał, słońce różowało,
I deszcz umywał. Ja serce zielone,
I myśl kwitnącą przyniosłem, złożyłem
U nog anioła mego. Mnie się zdało
Że z jego oczu promienie ronione
Były mém życiem. — I s czemże wróciłem?
Żal łez i pieśni!....” (Koń rży.)

∗        ∗

Do broni! do broni!
Tam, od północy ciągnie modra chmura,
I grzmi i błyska i szumi ponura;
To chmura piasku, to grzmot kopyt koni,
To błysk pioruna zbójeckich oręży;
Przyjdzie tu, lunie na koni i męży
Deszczem żelaznym, gradem ołowiannym.
Głowa, na którą upadnie jéj rosa,
Nie wstanie jutro powitać niebiosa,
Jak kwiat po deszczu, uśmiechém porannym.
Na wieki uschnie. — Do broni! do broni!

Gość dosiadł konia. Przytomny, spokojny,
Daje roskazy, szykuje do wojny.
Jego twarz smutna w bespieczniejszéj toni,
Jego wzrok zwykle myślący, surowy,

Teraz radością i swobodą świécą.
Zerwał się, leci. Wiatr, orzeł stepowy.
Przy nim z obustron uzbrojeni lecą.
Dwa skrzydła orle. I taki ptak bitwy[26]
W prost, w prost na chmurę gonił za zdobyczą,
By szpony we krwi powrócić z gonitwy.
Już obie strony zleciały się, krzyczą,
Już się zmięszały i znikły w tumanie
Co się ruchomą, czarną górą chwieje.

Kto niemógł spieszyć w odsiecz karawanie,
Zdala biegł patrzyć na bitwy koleje.
Piękna śpiewaczko! — nie, żaden w tę chwilę
Ni łez ni modlitw nie uronił tyle;
Żaden tak szczerze im nie błogosławił! —
Wybiegłaś, nagle zatrzymana w locie,
Blada, bez ruchu, stałaś przy namiocie,
Tylko zasłonę wiatr w powietrzu pławił.
Jak marmurowa postać u grobowca,
Jak dawnych Greków bożek lub bogini,
Kiedy się z gruzów zwalonéj świątyni
Biały i niemy patrzy na wędrowca,
I wieje szatą z bluszczów i powoi,
W które dłoń czasu co wiosnę go stroi.

O i gdy tę postać, tę zasłonę białą
Gość widział zdala, na widok uroczy,
Żywiej krew biegła, prędzej serce drżało,
I szczersze męstwo krzepiło mu ramię,

Niż kiedy w boju przed islamu oczy
Wywieszą święte Mohammeda znamie.[27]

Walka nie długo trwała, choć uparta.
Już pył rozrzedniał, już nie słychać wrzasku.
Widać leżące trupy, broń na piasku,
Tu, tam — jak plamy na skórze lamparta —
I głos się rozległ: „wygrana! wygrana!
Allah! prorok!” — Któż wygrał? — karawana.
A tam kto w koni i rycerzy wianku,
Czyli kto kona? Czy wodza pojmali?
Nie, to do gościa biegli, dziękowali:

„Powiédz nam, kto ty? Allaha kochanku.
Gdybyś tu niebył, gdyby Bóg zwycięstwa
Alego serca nie pogrzebł w twém łonie,
I zulfekara[28] nie złożył w twe dłonie,[29]
Ah! jużby słyszał naszych żon przeklęstwa!”

— „Nie dziękuj Szejchu, pobłogosław raczéj
Swéj dobréj gwiaździe, deszczem dziś o świcie
Podsłuchał hordę arabskich tułaczy,
Chciała was ubiedz. O! nie wasze życie,
Nie wasze złoto było mi na sercu,

Nie! na twą brodę! co by strzał mych brzytwy
Dziś skosztowała, gdyby.. Rozdziel zdobycz z bitwy,
Każ moję cząstkę na pysznym kobiercu
Zanieść pod namiot skąd pieśni słyszano;
Każ tam powiedzieć, że to dań Derara
Za piękną piosnkę. Bądź zdrów. Daléj koniu!”

„Patrzcie, rzekł Zaryf, jak mignął po błoniu.
Stój stój szaleńcze! A gdzież to widziano
Zrzec się pilawu! Patrzcie, znikł jak mara.
Aferiu!![30] Cząstkę najlepszą wybiérzem,
Sam ją zaniosę, tak! i w hołd gościowi,
Najtłustszy kąsek oblepiwszy ryżem,
W moich go palcach podam słowikowi.”[31]


Powieść Derara skończyła się s pomocą bożą.
separator poziomy





  1. Tak się zowie piérwszy rozdział koranu, od którego pospolicie Muzułmanie poczynają swoje modły.
  2. ON.
    Huwe on per excellentiam, tak bardzo często w koranie i innych świętych księgach muzułmanow Bóg się nazywa.
  3. Jak w dzień pajendazu.
    Na wschodzie, gdy który ze znakomitszych obywateli zaprosi do siebie króla, co się dosyć często zdarza, droga prowadząca do jego domu usłana jest suknem lub drogiemi kobiercami; pod nogi konia królewskiego i jego orszaku sypią kwiaty, pieniądze, cukier, w kawałkach i t. p. Obrządek taki zowie się po persku pajendaz. Toż się dzieje w każdém mieście Turcii i Persii, gdy Szah lub Sółtan nowokoronowany przyjedzie.
  4. Słuchaj wiosno, pomnij mi co roku &c.
    Miałem tu pod oczyma jeden ustęp s przedmo- wy do kwietnika Seadiego; oto wierny jego prze­kład: „Kazał (Bóg) wiatrowi, oddźwiernemu swemu, aby rozesłał dywan łąk szmaragdowy. Zalecił karmicielce obłoku wiosennego, aby córki roślin hodoowała w kolébce ziemi, aby na piersi niemowląt drzew włożyła noworoczny[1] z zielonych liści chylat, a głowę synów gałęzi ubrała, za przyby­ciem pory kwiatow, w czapeczkę kwietną. Dzięki Jego opatrznej troskliwości, sok trzciny cukrowej stał się słodszym od miodu, s pestki daktylowej
    wyrosła palma wysoka.“ — Jaka poezija!! —
    [1]U Persów nowy rok (nouruz) przypada w Marcu, jestto wielka uroczystość, pozostała jeszcze s czasów po­gańskich; każdy w tym dniu musi włożyć nowa suknię.

  5. Chalif, namiestnik, zastępca.
  6. Przewodnicz uczcie u mojego stoła.
    Jeden s poetów perskich powiedział:
    „Tak szeroko rozesłał stoł szczodrobliwości że symurg w górze Kaf zjada swoję cząstkę" t. j. że brzegi tego stołu oparły się aż o łańcuch gór Kafu, które wiankiem opasują ziemię i są jéj ostatnimi krawędziami.
  7. Królu królów.
  8. Kiedy Azrael garść gliny
    Wyrwał z wnętrzności ziemi &c.
    Chondemir, cytowany przez Herbelota, pisze, iż Bóg umyśliwszy stworzyć Adama, kazał Gabryelowi przynieść szczyptę gliny s każdego pokładu ziemi! było ich siedm. Gabryel natychmiast poleciał do ziemi i objawił jéj wolę swego Pana; zatrwożona tą propozyciją ziemia odpowiedziała, iż się lęka aby stworzona z jéj ciała istota, nie podniosła rokoszu przeciw samemu Twórcy i niezasłużyła na jego przeklęstwo. Ale Bóg nechciał odstąpić swego zamiaru. Posłany Michał, podobnież ulitowawszy się cierpień i skarg ziemi, wrócił z niczem. Bóg rozgniewany wysłał trzeciego anioła na imię Azrael, który nielitośnie wydarł siedm szczypt ziemi i przyniósł Panu. Bóg za tę usługę zrobił Azraela aniołem śmierci, aby wyrywał dusze s ciała.
    Glinę tę siedmiorakiego składu, aniołowie w swych rękach miesili, poczém Bóg ulepił z niej Adama i położył schnąć na słońcu. Aniołowie odwiedzali go często. Eblis, jeden z ich grona, piérwszy odważył się go dotknąć, a uderzywszy po brzuchu i piersiach, rzekł: „Twór ten pusty we środku, będzie miał potrzebę częstego napełniania się, ulegnie więc rozmaitym pokusom.” Poczém, obracajac się do obecnych aniołow, spytał: „Cobyście robili, gdyby Bóg oddał mu królestwo ziemi?” — Aniołowie rzekli: „Musielibyśmy usłuchać Boga.” Eblis udał, że takożby usłuchał Pana, lecz co innego myślał. (Cf. d’Herbelot sub voce.)
  9. Jak kamienie, jak zarzewie &c.
    W koranie (Surata XXXVIII. w 75. sqq.) Bóg pyta u Eblisa, czemu wspólnie z innymi Anio­łami niechęiał uczcić Adama. „Bom godniejszy od niego; tyś mię z ognia stworzył, jego z gliny.” — Za tę dimę Bóg zesłał na Eblisa deszcz gwiaździ­sty. Podług mahomedanow, gwiazdy spadające (étoiles volantes) które widzimy w wieczór, są to jeszcze resztki owego deszczu.
  10. Źródło blasków słonecznych? ah! to kro­pla tylko etc.
    Czterowiersz wytłómaczony dosłownie s per­skiego.
  11. Patrz jak. skowronek etc.
    W koranie (Surata XVI. w 79 ) powiedziano:
    „Azaliż niewidzisz ptaków zawieszonych w przestrzeni nieba, nic ich nie dotyka prócz Boga.” —
  12. Któż się ulęknie fali gdy Noe sternikiem.
    Wiersz Seadiego.
  13. Zaryf, żartowniś, błazen; klasa ludzi bardzo liczna na wschodzie.
  14. Ah! nad ten płomień palą oczy twoje etc
    Cała ta elegija jest sszyta z rozmaitych kawałków poetow perskich; u nich w najpoważniéjszym stylu takie porównania używają się; owszem uchodzi to za non plus ultra dowcipu i delikatności smaku poetyckiego. Gdybym się nielękał bydź rozwlekłym, na każdy dwuwiersz zacytowałbym coś
    podobnego z Seadi, Hafiza, Nizamiego etc.
  15. Piasek zdeptany jej królewską nogą,
    Wart pięknych oczu słońca i księżyca.
    Znajomy jest zwyczaj płci pięknej na wschodzie sypania sobie do oczu pewnego czarnego proszku (surme), dla nadania im blasku i żywości. Proszek ten i henne, t. j. farba czerwona do malowania rąk, są dwa konieczne artykuły w gotowalni elegantek muzułmańskich. Hafiz gdzieś mówi, że pył przyniesiony wiatrem z ulicy, przy której mieszka jego kochanka (Szahnabad), jest najmilszą surmą dla jego oczu!
  16. Jéj usta mniejsze niźli o kursywę.
    Nieraz poeci wschodni w kszałtach swoich liter szukają podobieństw do oczu, brwi, nosa i t. d. swoich kochanek. Chciałem coś podobnego wypatrzyć w naszym alfabecie. Nieszczęściem dla dobrego smaku, alluzije takie co krok w ich poezijach napotykamy. Niekiedy nawet dosyć znośne.
  17. t. j. Europejczyków; Mahomedanie zowią ogólnym wyrazem Frengistan (mieszkanie Frengow) całą Europę, jak my zowiemy Wschodem kraje Azii i Afryki. Patrz o tém uczoną notę w Collectaneach, Т. I.
  18. I pić poprosi.
    Gościnność Arabów poszła w przysłowie. Skoro cudzoziemiec jadł u jednego z Bedninem stołu, a szczególniéj gdy pił z jednego z nim naczynia, osoba jego jest nietykalną, dopóki gości u Bednina.
    Sławny w dziejach wieków średnich Saladyn (Selah Eddin) zabrawszy, podczas wojen krzyżowych, wielu chrześcijan w niewolę, dla zapewnienia ich bespieczeństwa, kazał im napić sie w swojéj obecności, jednemu tylko wzbronił tej łaski i tejże chwili własną ręką ściął głowę.
  19. Jako skorpijon kaszański.
    Kaszan, miasto odległe o dwa dni drogi od Ispahanu, sławne jest zjadliwością swych skorpio- now. Skąd poszło przeklęstwo często słyszane z ust Persow: Ekrebi kaszan destet be zened „niech skorpijon kaszański ukąsi rękę twoję! Skorpijony te, jak wieść niesie, szkodzą tylko krajowcom. (Cf. Chardin voy. III. i tamże uczoną notę profesora Langlés.)
  20. Los.
  21. Fal wam pociągnę.
    Na wschodzie przed puszczeniem się w podróż, pochodem na wojnę, i w ogólności przed zaczęciem każdego ważniejszego kroku, osoby płci obojej zwykły się radzić Astrologow. W niedostatku ich, lub w mniej ważnych zdarzeniach, uciekają się do innych prognostyków. Z liczby tych ostatnich jest ciągnienie losu s koranu lub z innej świętej książki. Zowie się to po persku fal kieszyden, los ciągnąć. Hafiz jest uprzywilejowanym poetą w podobnych razach, jako autor wielu wierszy mystycznych. Ciągnący fal dla siebie lub dla kogo innego, bierze do rąk poezije Hafiza, podnosi oczy ku niebu i odmówiwszy głośno modlitwę umyślnie nato- wierszem nłożoną, otwiera książkę i czyta gazel wypadły losem. Modlitwa ta jest następująca: „Hafizie szyrazki! Znawco wszelkich tajemnic! sstąp na mnie! Na,... (tu się wymienia osoba, dla któréj fal ciągnie się) zwróć łaskawe spojrzenie! Fal stosowny do okoliczności wyrzuć!”
  22. Wiatr
  23. Czekamy gazelu.
    Gazel zowie się, w poezii perskiéj i tureckiéj, małe poema nakształt naszego anakreontyku, albo raczej elegii; zwykłym jego przedmiotem sa miłość i wino, już to w zwyczajném, już to w mystyczném znaczeniu, t. j. gdzie pod nazwaniem kochanki rozumie się Bóg, jako przedmiot miłości swych czcicieli, a zaś wino jest miłość ich; upić się tém winem, jestto doznać najwyższej umysłowej roskoszy i upojenia, jakich doznają tylko żyjący w Panu.
    Wzorem obojego rodzaju jest Hafiz, który swój jeniusz wyłącznie gazelom poświęcił. Liczba wierszy gazelu rzadko dochodzi trzydziestu, najczęściej mniejsza. Jednym z głównych warunków jest, aby w ostatnim dwuwierszu autor umieścił swoje nazwisko.
  24. Gdybyś go jak kanarka cukrem ust karmiła.
    W jednej z gazet Hafiza jest distich podobny, tylko że tam się poeta porównywa do papugi.
  25. Witaj słoneczko etc. etc. Co rok w miesiącu Nisan (Kwiecień?) zjawia się chmura. Każda kropla jéj deszczu spadłszy na konchę, przemienia się w perłę; spadłszy na żądło węża, przemienia się w truciznę. Na tém podaniu wschodniem oparłem obie moje piosenki. — Fuzuli, jeden s piérwszych tureckich poetów, mówi do Sółtana, swego dobroczyńcy: „Ja jestem konchą, ty chmurą Nisanu, zléj kroplę i weź perłę jasną.“ T. j. bądź dobroczynnym a ja napiszę wiersze na twoję pochwałę. Częstokroć bowiem, szczególniéj u Arabów, hojność bogacza porównywają do chmury, rzęsistym deszczem lejącej na wszystkie strony, a wiersze do pereł znizanych na sznurku. Słowo nazama znaczy razem perły nizać i wiersze robić. Nieraz sie Hafiz odzywa do siebie: „Brawo Hafizie! tyś perły ponizał, nie gazel powiedział.“
  26. ....I taki ptak bitwy.
    Almotenabbi, Homer poetów arabskich, śpiewając pochwały jednego z wodzów beduińskich, mówi: „Gdzie tylko się zwrócisz, z obustron ruszają się około ciebie wojska; tak zwraca się orzeł i chwieją się jego skrzydła.“ –
  27. Sandżak-Szeryf.
  28. Zulfekar, miecz Mohammeda.
  29. I zulfekara nie złożył w twéj dłoni.
    Kopiąc około Mekki, znaleziono kawałek starego żelaza; lud uwierzył, że to żelazo s czasów Abrahama pozostałe od budowy Kaaby. Zrobiono z niego dwa miecze; jeden zwał się Semsame, drugi Zulfekar (posiadacz żyły), tak nazwany od wielu drobnych żyłek, co się wężykiem snuły po jego powierzchni. Mohammed wziął go po Alansie synu Wayel, wodzu beduińskim, zabitym w bitwie Beder. Po Mohammedzie dostał się on Alemu..
  30. Brawo! wybornie! wykrzyknik bardzo często słyszany z ust muzułmanów.
  31. Najtłustszy kąsek oblepiwszy ryżem etc.
    Wiadomo, że Mahomedanie nożów i grabek do potraw nieużywają. Pierwéj Pan Bóg stworzył palce niż widelce. Gdy gospodarz domu chce ufetować gościa zaproszonego na ucztę, własnemi palcami odrywa kawałek mięsa i obwinąwszy go tłustym ryżem, podaje taka klóskę gościowi. Trzeba znać się na grzeczności. Poseł angielski do Persii, Lord Ouseley, zaproszony do dwom na obiad, nie przyjął, z wielkiem zgorszeniem obecnych Persów, ofiarowanego sobie palcami samego Szaha przysmaczku, nie wiedział bowiem, coby to miało znaczyć. Szah i dworzanie zdziwieni, wnieśli, iż poseł był biedeb, t. j człowiek bez wychowania, nieumiejacy się znaleśdź w towarzystwie.
    Ileżby za podobny kąsek niedał poddany Szaha.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Chodźko.