Diamenty księcia/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Diamenty księcia |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 16.12.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Raffles leżał rozciągnięty na drewnianej ławce, w małej ciasnej sali. Była czwarta godzina i zamykano właśnie bank. Policjant postawiony na warcie przechadzał się tam i zpowrotem po pokoju. Nagle zatrzymał się jak wryty. Włosy zjeżyły się na jego głowie, oczy wyszły z orbit. Jeden ze zmarłych poruszył się. Był to Raffles. Początkowo policjant sądził, że uległ złudzeniu. Ściskając silnie pałkę w ręce, przymknął oczy. Po chwili otworzył je znowu: Nie ulegało wątpliwości, że Raffles się poruszył.
Położył rękę na piersi, następnie oparł się o ławkę i usiadł, wpijając ostry wzrok w twarz detektywa.
Policjant zamarł ze strachu. Pałka wypadła z jego rąk. Z okrzykiem przerażenia rzucił się do ucieczki.
Raffles zeskoczył z ławki i rozprostował zdrętwiałe członki. Siły jego wracały stopniowo. Otworzył drzwi i wyszedł z sali. Urzędnik banku, który znalazł się w pobliżu niego, rzucił się jak oszalały do ucieczki. Korytarze były puste. Zaledwie kilku urzędników pozostało w całym banku. W głównej sali pochylony nad swym biurkiem siedział kasjer, który pierwszy wszczął alarm. Gdy ociekająca krwią zjawa weszła do jego pokoju, nie podniósł nawet oczu z nad roboty.
— Czemu pracujesz o tak późnej porze? — odezwał się Raffles grobowym tonem.
Kasjer podniósł głowę.
— Na miłość Boską, kim jesteś, zjawo? — krzyknął, drżąc cały na swym fotelu.
— Jestem Raffles.
— Raffles? Przecież nie żyje.
— Well! Oto znów jestem przy życiu.
Nieboszczyk powoli zbliżał się do kasjera. Biedny urzędnik uczuł, że siły go opuszczają. Zrobiło mu się czarno przed oczyma. Na ciele czuł dotknięcie trupiej zimnej ręki. Z okrzykiem przerażenia ukrył się pod biurkiem.
— Zbyteczna obawa, szanowny panie. Ile pan dzisiaj zainkasował?
— Nic, zupełnie nic — jęknął kasjer z głębi swej kryjówki.
— To niewiele, jak na oddział „London and Sudwest Bank“ — odparł śmiejąc się Tajemniczy Nieznajomy.
Kluczem należącym do kasjera otworzył kasę ogniotrwałą, badając jej zawartość.
— Do pioruna! Sto... Tysiąc.... pięć tysięcy... dziesięć tysięcy... czterdzieści tysięcy... Oto niezła suma. Jeśli nawet wezmę dwadzieścia tysięcy bank nie uczuje żadnego uszczerbku. Inspektor Baxter zabrał z mej kieszeni pieniądze, które z takim trudem zdobyłem dziś rano... Musicie mi dać za to pewne odszkodowanie. Dochodzi godzina czwarta. Proszę nie ruszać się z miejsca przed godziną piątą. Zrozumiano?
Człowiek nie odpowiedział. Przerażenie odjęło mu mowę. Pozostał bez ruchu jeszcze długo po wyjściu Rafflesa z sali.
Lord Lister posuwał się zwolna długim korytarzem. Do uszu jego doszedł odgłos rozmowy dwóch osób. Nie zwrócił nań początkowo większej uwagi.
— Diamenty księcia Norfolk — padły nagle słowa.
Zatrzymał się natychmiast, nadstawiając uszu. Zbliżył się do drzwi i przyłożył ucho do szpary.
— Obejmę więc pieczę nad diamentami księcia Norfolk — rzekł męski głos. Dokąd należy je zanieść?
— Do pałacu Wystawy — odparł drugi głos. — Przyślemy po nie potem dziś wieczorem, w odniesione zostaną jutro rano.
— All right!
Zapanowało milczenie. Nagle lord Lister upadł na kolana i spojrzał przez dziurkę od klucza. Idąc za pierwszym impulsem nacisnął na klamkę. Zastanowił się jednak, wzruszył ramionami i skierował się w stronę niewielkiej sali, gdzie umieszczone były umywalnie dla użytku urzędników. Tam zdjął swe ciężkie futro zbrukane krwią i niepostrzeżony przez nikogo wyszedł z banku.
W godzinę później był już u siebie w domu na East James Street.
Charley Brand oczekiwał go z niecierpliwością.
— Obawiałem się o ciebie — rzekł.
— Ja zaś o ciebie — odparł lord Lister.
— Jesteś bardzo blady. Co ci jest? Czyś nie chory?
— Nie — Byłem świadkiem sceny, która poszarpała moje nerwy. Okropne rzeczy dzieją się na tym świecie.
— Wytłumacz mi jednak, czemu wszystkie dzienniki podały wiadomość o twej śmierci? Czy chcesz przeczytać?
— Owszem, mój chłopcze.
Charley Brand podał mu numer „Times‘a“.
— Wspaniałe! — mruknął Raffles.
— A jak rzeczy miały się istotnie? — zapytał Brand.
— Nie potrafię nic dodać do sprawozdania „Timesa“.
— W jaki sposób zdołałeś symulować śmierć? Widzę, że jesteś ranny. Masz na prawej skroni zlepione krwią włosy.
Raffles podniósł się i spojrzał do lustra.
Umył ranę i zalepił ją plastrem.
— Któż cię zranił?
Lord Lister zaśmiał się.
— Jeszcze nie zgadłeś? Ja sam.
— Ty sam!... A gdzie rewolwer?
— Wyrzuciłem go na ulicę przez okratowane okno, o którym nikt nie pomyślał. Opowiem ci wszystko dokładnie, aby zaspokoić twą ciekawość. Ścigany przez Baxtera, schroniłem się do podziemi banku. Miałem dość przytomności umysłu, aby zamknąć za sobą drzwi na klucz. Zyskałem w ten sposób małą przewagę nad pościgiem, co pozwoliło mi rozejrzeć się w grozie mej sytuacji. Jedyne wyjście oblężone było przez Baxtera i jego ludzi. Nagle natknąłem się na jakieś zwłoki.
— To okropne — szepnął Charley.
— Nie miałem innego wyjścia: Musiałem umrzeć. Noszę zawsze przy sobie miksturę zawierającą morfinę i toksynę. Jeśli zastrzykniemy trochę tego płynu pod skórę, otrzymujemy w rezultacie sztywnienie całego ciała, trwające kilka godzin. Sztywność ta do złudzenia przypomina sztywnienie pośmiertne. Wprawny lekarz, któryby zbadał mnie dokładnie, stwierdziłby niewątpliwie, że jestem przy życiu. Lekkie bicie mego serca nie mogłoby ujść jego uwagi. Natomiast powierzchowne oględziny musiały stwierdzić, że zmarłem. Ale wróćmy do mej sytuacji. Odsunąłem trupa z miejsca, w którym leżał, i sam położyłem się w kałuży krwi. Zrobiłem sobie zastrzyk, przestrzeliłem lekko i nie szkodliwie skroń. Uczyniwszy to, wyrzuciłem broń przez okno. Miałem jeszcze dość czasu, aby położyć się spowrotem na miejscu nieboszczyka. Wkrótce straciłem przytomność. Agenci, którzy niebawem zjawili się w podziemiu, wzięli mnie za nieboszczyka. Ze skroni mej sączyła się krew. Pod wpływem zastrzyku ciało me zesztywniało zupełnie. Krótko mówiąc podstęp mój udał się najzupełniej.
Lord Lister pogrążył się w lekturze gazety.
Książę Norfolk po powrocie z Indii zaręczył się z córką para Anglii, miss Wydemour. Ślub odbędzie się w najbliższych dniach. Ceremonia ślubna zapowiada się bardzo uroczyście, ponieważ zarówno książę Norfolk jak i lady Wydemour zaliczają się do najbogatszych rodzin angielskich. Znawcy oceniają wartość diamentów księcia Norfolk na dwa miliony funtów. Narzeczona otrzymała, jako podarunek ślubny, kilka najcenniejszych okazów z tej kolekcji. Ciekawa jest historia tych rodzinnych klejnotów. Od trzechset lat rodzina Norfolk nie posiada płynnych kapitałów. Cały majątek ulokowany jest w klejnotach przechowywanych w pancernych schowkach „London and Sudwest Banku“.
Zgodnie z warunkiem testamentu dziedzic wchodzi w posiadanie diamentów dopiero z chwilą swego małżeństwa. Od śmierci starego księcia, który zmarł cztery lata temu, diamenty przechowywane są w „Sudwest Banku“, przyczym zaledwie kilka osób wie, w którym oddziele.
Wedle drugiego warunku diamenty muszą być przed każdą zmianą właściciela wystawione na widok publiczny.
Diamenty, stanowiące majątek już nie tylko samego księcia, ale całej Anglii, znajdują się w ten sposób niejako pod kontrolą całego narodu. Młody książę, stosując się do powyższych zastrzeżeń, wystawi diamenty w dniu 25 stycznia w Pałacu Wystawowym na widok publiczny.
Wobec przypuszczalnego natłoku zwiedzających przedsięwzięto daleko idące środki ostrożności!!!
Lister zaśmiał się.
— Czytałeś tę wzmiankę? — zapytał.
— Tak. Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi. Bardziej interesuję się nieboszczykiem w podziemiach banku.
— Moim zdaniem — rzekł Lister, wzruszając ramionami — człowiek ten znajdował się w bliskim stosunku z bankiem. Muszę się śpieszyć — dodał. — Mam zamiar przebrać się, aby móc uczestniczyć w jutrzejszych uroczystościach.
Charley Brand spojrzał nań ze zdziwieniem:
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Zamierzam poświęcić się pilnowaniu diamentów księcia Norfolk — odparł Lister, śmiejąc się.
Usiadł przy biurku i zabrał się do pisania listu.
Pana Inspektora Policji Baxtera
Jakkolwiek nie mam wobec ciebie żadnego długu wdzięczności, przesyłam ci dobrą radę: zwróć baczną uwagę na dyrektora jedenastego oddziału „London and Sudwest Banku“, gdyż jest on przestępcą.
Polecił służącemu włożyć ten list do skrzynki, sam zaś udał się do zakonspirowanego sprytnie pokoju, w którym znajdowały się lustra i wielka skrzynia ze szminkami. Na ścianach wisiały najrozmaitsze peruki.
Lord Lister zamyślił się:
Nie obierał przebrania na chybił trafił. Sekret jego powodzenia polegał na drobiazgowym obmyśleniu szczegółów. Komponował postać w którą się miał wcielić z takim samym artyzmem, jak autor-postaci dramatu.
Pomalował włosy na kasztanowaty kolor i przylepił ostrą bródkę. Był tak zmieniony, że Charley Brand spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Czemu wspomniałeś o pilnowaniu diamentów księcia Norfolk? — zapytał. Czy chcesz je skraść?
— Być może. W każdym razie udamy się razem na miejsce...
— Dokąd?
— Do jedenastego oddziału „London and Sudwest Banku“.
— Do pioruna! — zaklął Charley.
Lord Lister w milczeniu włożył na siebie futro.
Charley ruszył w ślad za swym przyjacielem.
W tym samym czasie w oddziele nr. 11 działy się okropne sceny. Agent zawiadomił natychmiast Baxtera. Inspektor przybył na miejsce punktualnie o piątej. Wpadł do sali, skąd dochodziły wołania o pomoc. Raffles znikł... Tylko wylękniony kasjer wyglądał z pod biurka.
— Czy poszedł? — zapytał urzędnik!
— Żeby was wszyscy diabli! Skądże mam o tym wiedzieć? Czemu krzyczy pan, jak obdzierany ze skóry, kiedy nie ma nikogo?
— Krzyczę, bo on jest tutaj... Czy widział pan kiedyś zmartwychwstałego nieboszczyka?
— U Rafflesa wszystko jest możliwe — jęknął Baxter.
Inspektor przeprowadził na miejscu starannie dochodzenie. Znalazł jakieś futro ze śladami krwi. Ponieważ było już późno, zdecydował się wreszcie opuścić bank.
W banku pozostał tylko dyrektor, zajmujący jeden z pokojów, położonych w głębi. Postanowił dnia tego położyć się wcześniej spać. Diamenty księcia Norfolk postawił obok siebie na stole. Następnego dnia wczesnym rankiem miały być przeniesione do Pałacu Wystawy.
Jeden z policjantów chodził nieustannie tam i spowrotem przed bankiem.
Nagle, w momencie gdy policjant skierował się w stronę wąskiej uliczki, zjawili się dwaj eleganccy panowie. Był to Raffles i Charley.
— Jeśli możesz zrobić z siebie drabinę — rzekł Raffles mierząc odległość wysokiego parteru od ziemi — dostanę się tam z całą łatwością.
Charley oparł się mocno plecami o ścianę i skrzyżował ręce. Lord Lister postawił na nich nogę. Jednym skokiem znalazł się na ramieniu swego przyjaciela, otworzył bezszelestnie drewnianą żaluzję i wsunął rękę w otwór. Jak cień zniknął w otwartym przez siebie oknie.
Charley Brand pozostał na warcie. Policjant, mający obchód, powrócił i nie zauważywszy nic podejrzanego, poszedł dalej.
Minął kwadrans zanim Lister powrócił. Trzymał pod pachą dużą kasetę i śmiał się.
Gdy oddalili się od miejsca przestępstwa, Charley odważył się zapytać:
— Czemu ci tak wesoło?
— Zwolnij mnie z odpowiedzi, przyjacielu — odparł Lister, poważniejąc nagle.
— Co jest w tej kasecie?
— Diamenty księcia Norfolk.
Charley Brand oniemiał.
— Diamenty... ależ to fortuna! Czy się nie boisz?
Lister zaśmiał się.
— Ja i obawa? Niby z jakiego powodu?
— Skoro jutro diamenty księcia nie będą na wystawie, natychmiast cała policja angielska rzuci się w pogoń za złodziejem.
— O czym myślisz? Diamenty będą na wystawie.
— Nie rozumiem... Kto je tam zaniesie?
— Ja... Poczynając od dziś jestem pełnomocnikiem „London and Sudwest Banku“ i na mnie spada trud dozorowania diamentów księcia. Jutro dowiesz się więcej.
Lord Lister późno w nocy zajęty był przygotowaniami. Charley, zmęczony wzruszeniami dnia, zasnął snem głębokim. Obudził się nazajutrz dość późno. Lord Lister znikł.
W tym samym momencie w Londynie rozniosła się wieść o jego aresztowaniu.