Oto wam niosę, dziatki kochane,
Śliczne obrazki, jak malowane:
O tych ptaszynach, których w błękicie,
Gwarnych szczebiotów słuchać lubicie;
O tym słowiku, co gdzieś w ustroni,
Cudowne pieśni jak perły roni;
O tym bocianie, co w każde lato,
Powraca spocząć nad polską chatą;
O tej jaskółce, co niestrudzona,
Lata wśród ludzi jak oswojona,
I tuż nad oknem waszem, o dzieci,
Dla swoich piskląt gniazdeczko kleci.
Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one,
Bracia i siostry wasze rodzone.
Na równi z nimi, drobiazgu złoty,
Dzielisz igraszki twe i szczebioty,
Równej używasz z nimi swobody,
Wieku skrzydlaty, wieku mój młody!
Może nie wiecie, dziatki jedyne,
Że w was ma ptaszek drugą rodzinę.
On, w zaufaniu do was głębokiem,
Tuli się, gnieździ pod waszem okiem,
Bo wie, że żadne poczciwe dziecię,
Krzywdy nie zrobi mu za nic w świecie.
Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one
Jakby do pieszczot samych stworzone:
Tak jak wy lube, wdzięczne i żwawe:
A tak niewinne i tak łaskawe,
Że ziarn im tylko pokażcie nieco,
A wnet do ręki waszej przylecą.
Stwórca tak kocha te ptaszki małe,
Że tym, co Jego śpiewają chwałę,
Ślicznym aniołkom, jak pieścidełka,
Do ramion ptasie przypiął skrzydełka.
A kto nad biednym ptaszkiem się znęca,
Łowi go w sidła, gniazdko wykręca!
Kto zapomniawszy, co litość święta,
Z gniazd tych wyrzuca drobne pisklęta:
Niech drży!... Bo anioł, co tam na niebie
O wszystkich ptasząt myśli potrzebie;
Co się unosząc nad tym padołem,
Może i jego jest też aniołem:
Zaprze się nad nim świętej opieki,
I takie dziecko rzuci na wieki.
W wielkim dniu stworzenia świata,
Bóg powołał wszystkie twory:
Więc do Pana najpierw wzlata,
Powietrznymi płynąc tory,
Gromada leśnych śpiewaków,
Różnopiórych barwnych ptaków.
A za nimi, ziemskim szlakiem,
Ciągną zwierząt roje całe:
I żółw nawet ze ślimakiem,
Spieszą oddać Panu chwałę;
Tu lew kroczy dumny, dziki,
Tam poddanych jego szyki.
A przed nimi, na chmur tronie,
W przezroczystych szat osłonie,
Dzierżąc berło z gwiazd miljona,
Wśród aniołów cudnych grona,
Co nad Bożym tronem wzlata,
Zasiadł Stwórca wszego świata.
Więc przed Panem pierwszy stawa
Lew, monarcha pośród zwierza;
Dalej orzeł hołd oddawa,
Panujący król u pierza.
I lilija smukła, biała,
Księżna w państwie wonnych kwiatów,
I falista trawka mała,
Pani polnych aromatów.
A za nimi cicho, skromnie,
Płazy — w pokornej postawie...
Więc Pan rzecze: — „Chodźcie do mnie,
Niech i wam pobłogosławię!“
I znów owych ptasząt roje,
Do Stwórcy i Pana wzlata:
Cudne piórka, cudne stroje,
Jak wzorzysta ziemi szata.
A w oddali, ptaszek cichy
U podnóża skrył się tronu.
Snać w obliczu Bożem lichy,
Gdy nie składa Mu pokłonu...
I tak długo na uboczy
Stał, wśród licznych ptaków koła:
Aż go wreszcie Pan Bóg zoczy
I przed tron swój go zawoła!
— „Kto ty jesteś, dziecię moje?
Jaki ród i miano twoje?“ —
— To„To szczygieł!“ — ptaków gromada,
Panu Bogu odpowiada.
„Gdyś Ty w piórka nas ubierał,
I okraszał je bez miary,
On — dla piskląt ziarnka zbierał
I spóźnił się po Twe dary.
On nie dostał barwnej szaty,
Ani daru pieśni cudnej;
Niemy, kryje się za kwiaty,
Wiecznie smutny i odludny!odludny!"
Więc Pan rzecze: — „Ptaszku mały!
Nie smuć, nie smuć się daremnie!
Odtąd barwny będziesz cały,
I dar śpiewu weź odemnie...
A że wszystkie tęczy stroje,
Wzięli drudzy ku ozdobie;
Więc z każdego, ptaszę moje,
Po pióreczku daję tobie!“
Jak w pośród ludzi, tak też wśród ptaków,
Masz pracowitych, masz i próżniaków;
Jednych, co szkody robią nam dużo,
Drugich, co wszystkim za przykład służą.
A dobry przykład dać ludziom może,
Najmniejsze nawet stworzenie boże;
Często też pilna mrówka lub pszczoła,
Rumieni wstydem leniwców czoła.
Chodźcie do lasu, a zobaczycie,
Jakie to ptaszków przykładne życie,
Jak się dzień cały krzątają w pracy,
Choć tak maleńcy, choć tylko ptacy.
Naprzykład dzięcioł, lasów obrońca,
Do pracy wstaje ze świtem słońca,
I jak najlepszy jaki gajowy,
Na owad leśny idzie na łowy.
Gdyby tak pilnie nie kuł swym dziobem,
Toby już dawno ten las był grobem;
Dawnoby nasze gaje i sady,
Na nic stoczyły brzydkie owady.
Ale on pilnie tych lasów strzeże;
Gdzie znajdzie owad, wnet go wybierze;
Potężnym dziobem puka po lesie,
Jakby im groził: „Ej, strzeżcie mnie się!“
Dziatwo! poczciwym idąc wciąż torem,
Niechaj ten dzięcioł będzie ci wzorem:
Tak jak on w lesie, my z nim w zawody,
Brońmy bliźniego od wszelkiej szkody!
Lubisz słowika, gdy w noc majową
Pieśń jego płynie ponad dąbrowa,
I z tchnieniem wiatru co w liściach dysze,
Ciebie, dziecino, do snu kołysze.
Lecz pewnie nie wiesz dziecko kochane,
Że gdy ty tulisz oczy zaspane
I śnisz o małych aniołkach w niebie,
Słowik się wtedy modli za ciebie.
Bo ten skrzydlaty mieszkaniec wioski,
Słowik, śpiewakiem jest Matki Boskiej.
On na cześć Maryi, cudnemi słowy,
Wydzwania w ciszy swój hymn majowy,
I niestrudzony, z nocy do świtu,
Śpiewa Jej chwałę, pełen zachwytu!
A Matka Boża ptaszynie rada,
Słucha tych modlitw, co on Jej składa;
Słucha tych śpiewów i cudnych treli,
Jakby niebieskiej jakiej kapeli;
„Zyskałem tam wiele,
I z każdym podzielę Tę mądrość, nie skąpiąc nikomu:
Że dobrze jest wszędzie,
Lecz ponośponoć nie będzie, Tak nigdzie wygodnie — jak w domu!“
Przez doliny i przez łany,
Wieją wichry i tumany, Gęsty sypiąc śnieg.
A lód w szkliste swe okowy,
Chwycił lasy i dąbrowy, Głębie wód i rzek.
Dziwnie smutno w całym świecie!
Tylko wicher śniegiem miecie, Głucho, pusto tak...
Tylko gdzieś tam zabłąkany,
Przez te wichry i tumany, Zwolna leci ptak.
Siadł na polu białem, gładkiem,
Tam, gdzie niegdyś podostatkiem Ziarn i wody miał;
Lecz dziś próżno ziarnek szuka,
Próżno wątłym dzióbkiem puka, W lód twardszy od skał.
Puste łany i doliny,
Niema żeru dla ptaszyny, Wszędzie śnieg i lód...
Aż zmęczony, osowiały,
Padł na śniegu ptaszek mały, Bo go zabił głód.
Biedny ptaszek! — Prawda dzieci?
Niejednemu z was łza leci, Na śmierć straszną tak...
I niejedno z was by dało,
Ze śniadania cząstkę małą, Byle odżył ptak!
Wszak on latem — miły Boże!
Tylu pieśni snuł nam może, Nieprzerwany ciąg...
Lasy, góry i doliny,
Echem piosnek tej ptaszyny, Rozbrzmiewały w krąg!
A dziś — wiosna gdy powróci,
Już się ptaszek nie ocuci, Nie zaśpiewa nam!
On się teraz Bogu z jękiem,
Skarży cichej pieśni dźwiękiem, U niebieskich bram.
Dziatwo! wspomnij przy igraszkach,
O tych biednych, małych ptaszkach, Które dręczy głód:
I kruszynę chleba małą,
Rzuć zgłodniałym rączką białą, Na śnieg i na lód.
A ptaszyna wdzięczny, mały,
Zato, żeście mu nie dały, Skonać z głodu w mróz:
Będzie za was co dnia, dzieci,
Gdy ku niebu z piosnką wzleci, Modlitewkę niósł!