Do A. P. (Lenartowicz)
Odpowiedź.
Pieśń śpiewaka, bracie luby,
Ten ojczysty głos jedyny,
To dopiero zaręczyny,
Za przyjaźnią idą śluby;
A przedziwneż śluby nasze,
Aż się ku nim duch wydziera,
Jakie niebo za poddasze,
Jaka huczna bratnia lira.
To mi śluby, oto zgoda,
Od znużenia czoło potnie,
Ale tańczym wciąż ochotnie,
Bo prześlicznaż panna młoda.
Niech zażąda w ogień skoczyć,
W mgnieniu oka wszyscy skoczą,
A ostatnią krew wytoczyć,
Wielka sprawa! — to wytoczą.
Błogo temu, kto śród niwy
Patrzy na nią, marzy o niéj,
Ale więcéj ten szczęśliwy,
Za kim ona łzę uroni.
Najszczęśliwszym ten się zowie,
Z kim na wieki się połączy,
I cudowne słowo powie:
Miłość nasza się nie kończy. —
Ja otoczę twoje czoło
Jako ciemnym lasem sioło,
Wstęgą moją cię opaszę.
Jak strumieniem pola nasze
Ja rozjaśnię cię spojrzeniem,
Jako ciemny staw promieniem.
A nad głową w saméj strzesze
Tysiąc świetnych gwiazd zawieszę.
A gdy znikniesz w jasnéj stronie,
Tu zostaniesz w mojem łonie,
Na zawieje i na burze
Usypię ci w sercu wzgórze.
Pieśń śpiewaka, bracie luby,
Ten ojczysty głos jedyny,
To dopiero zaręczyny,
Za przyjaźnią idą śluby.
Więc gdy słyszę głos przyjaźni,
To przy strunach wnet mi raźniéj,
Czapka na bok, wąs pomuszczę,
I na struny palce puszczę.
To na lewo, to na prawo,
Grzmij lirenko, a co żywiéj,
Co mi sława! — precz ze sławą!
Są kochani, są poczciwi;
Tylko jako bryła rudy
W łonie skały ognia czeka,
Tak i męzka pierś człowieka
Na ogniste czeka trudy.
Grzmij lirenko coraz żwawiéj,
Niech się cieszą bracia prawi,
Nie potrzeba ci zachodu,
Ni piór pawich na ozdoby,
Choć uboga znasz sposoby,
Bijąc w imię swego rodu.
Kiedy piosnka dzwoni szczera,
Panna młoda się ubiera;
Kiedy drużba bije śmiele,
To dzieweczka przy kościele.
Grzmij lirenko ino z kmieca,
Na pociechę ludzkiéj biedy,
Śpiewak wam się łzą zaleca,
Dajżeż Boże i krwią kiedy.
Oj, kochani, lepiéj nie żyć,
Jak uczucie łokciem mierzyć.
Czasby szaleć świętym szałem,
Czas się kochać krajem całym,
Wszelką świętą łzą niewinną,
Wszelką naszą krwią rodzinną.
Krwią tych starców, co już schodzą,
Krwią tych dzieci, co się rodzą,
Czuć się krajem tak ojczystym,
Jako dębem rozłożystym.
Co się w ziemi rozkorzenia,
A gałęźmi smug ocienia.
Inna miłość rozsądkowa,
Na nic Bogu, ludziom na nic
Zna granice mądra głowa,
Ale serce nie zna granic.
Bij, zabijaj, serce płonie;
A jak ogień wodorodu,
Chcesz utopić nie utonie,
Ogniem buchnie znów ze spodu;
Nadaremna praca wasza,
Kto go stworzył ten zagasza,
Gdy odwróci twarz od ludu,
Nie ma ognia, nie ma cudu.
O! nie bieda kiedy ręka
Nie daremnie struny targa,
Niechże teraz los mię nęka,
Żadna z ust nie wyjdzie skarga,
Wszystkie nędze cicho zniosę,
Nie poskarzę się nikomu,
Jak to dziecię pójdę bose,
Bez rodziny i bez domu.
Bo i cóż mam wzdychać, za czém?
Ilu braci ziemię orze,
Myśl wysyła za tułaczem,
— Lirnikowi pomóż Boże!
— Bóg wam pomóż, bracia moi,
Srogi ciężar zrzucić z siebie,
Niechaj jedność się nie dwoi,
Bądźcie jedni jak Bóg w niebie.
A po próżnym słowa gwarze,
Przed gromadą zgodnéj wiary,
Panna młoda się ukaże,
I z drużbami lirnik stary,
Po tułaczem wieloleciu,
Przyjdzie umrzeć na swém śmieciu.