Do Bronisława Z.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Do Bronisława Z. |
Pochodzenie | Dzieła Cyprjana Norwida |
Redaktor | Tadeusz Pini |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Parnas Polski” |
Data wyd. | 1934 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Maleńkich dwoje dzieci pod ubogiej chaty progami
Zabawiało się wzajem ziarnkami rozbitej szyby,
Szyby, której rozłom stanowił epokę we wsi,
Gdzie rzadki chadza szklarz, a grad pamiętnym bywa,
Potratowane zostawując łany i gałęzie drzew...
Mędrzec patrzył na dzieci i radość ich z tęcz, rzucanych szkłem,
I oto narodziła się soczewka, a myśl zawróciła teleskopem
W słońc miljardy i w światów szlak przez drogę mleczną.
— Tak, ze świętego Kaźmierza murów pozastołecznej krasy,
Pytam cię — nie «czy weneckie znasz zapusty»[2],
Lecz czy przełożonej zakonu sióstr święto imienne
Znasz, o rodaku, pośród mnogich hucznego Paryża ciekawości?
Michelet[3] stary, którego młodzieńcze, czarne oczy
Przy, jak śnieg, białej grzywie włosa stoją mi jeszcze w pamięci,
Mówił mi był, że «Sztuki przyszłość polega na tem,
By wyrazić dobroć» ...piękność bowiem i świętość
Częstotliwiej zachwycał niejeden dostojny mistrz.
«Wallenroda» autor w Rzymie (pomnę to, jak dziś),
Gdy o sztuce raz ze mną mówił (mistrz, w teorjach skąpy,
Przenoszący nad one twórstwo nieśmiertelnego genjuszu),
Rzekł: «Nie patrzy dziś sztukmistrz, albo wejrzenia k’temu nie ma,
By uważył postać i lica córki zakonnej,
Gdy, przyjąwszy sakrament, od ołtarza stopni odchodzi;
Źródliska są tam!...» «Dziadów» autor, pomnę, jak to mówił ze mną
«Co piszę?» mnie pytałeś; oto list ten piszę do ciebie —
Zaś nie powiedz, iż drobną szlę ci dań — tylko poezję,
Tę, która bez złota ubogą jest, lecz złoto bez niej,
Powiadam ci, zaprawdę jest nędzą nędz...
Zniknie i przepełznie obfitość rozmaita.
Skarby i siły przewieją, ogóły całe zadrżą,
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic
Umiejętność nawet bez dwóch onych zbiednieje w papier.
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie!...
Ty myśliłbyś, że z Paryża teraz do ciebie piszę,
Tą przepłynionego Sekwaną, która co noc
Samobójstwo lub zbrodnię falami swemi
W płachty chłodne otula przy drżącym blasku gazu...
Patrz! Oto tam i owdzie mało okaźne mury.
Wnijdź! Ma się pod wieczór, mniemałbyś może.
Iż na Malcie w zakonu gdzieś rycerskiego ostatki
Zatułałeś się... Tu, tam, uchylone ci drzwi okażą
Rdzawą na murze szablę albo groźny i smętny profil.
O mało nie stuletni ówdzie mąż w konfederatce, jak cień
Niedołamanej chorągwi przy narodowym pogrzebie,
Przeszedł mimo i zagasł w długim, jak nicość, korytarzu.
Czujesz dzieje, jak idą, niby stary na wieży zegar,
Nie pytający się o miasto, któremu z chmur bije godziny.
Wiek tu który? Który rok? Niedola która?
Tacyt[4] stary mógłby z mężami tymi rozmawiać,
Nauczając się, jak nauczać niefortunnych — rzeczy morału.
Patrz! Oto i gdzieniegdzie, tam i sam,
Ożałobione blisko od dwóch tysięcy lat
Kochanki Tego, który był umarł na Golgocie,
Przechadzają, dla Jego wspomnień dobrze czyniąc.
Nagłowia ich białe w powietrzu drżą za krokiem,
Prowadzonym oblubieństwem obowiązku.
Dziś, że święto imienne głównej w zakonie matrony,
Kilkadziesiąt panienek w tyleż zakwita uśmiechów.
Ruch niezwykły dostrzegasz — kury nawet i kogut
Oglądają się w słońcu, skąpo błyszczącem na murze —
Nieleniwo pies kroczy, z ciężkiego spuszczon łańcucha —
Świat coś czuje — opodal jest wielkie miasto, Paryż,
Za bogactwy goniące we dwa miljony śmiertelnych.
Tu dialog, a rzekłbyś, że z czasu Tyrso da Molina[5].
Już poczyna się wieczór, panna przebrana z wąsami,
Kreślonemi widocznie nie męską ręką — ta znowu,
Jak żyd, z brodą, niezgrabność kłamie umiejętnym krokiem.
Aniołowie w intrygę dramy bez ogródek wchodzą,
Jak u siebie cheruby — i widać, że im wygodnie
Ze skrzydłami z papieru, które chowają się potem
Na rok przyszły w komodę... jakkolwiek panienki rosną
I ze skrzydeł, mniemałbym, wyrasta osoba słuszna.
Krakowiaki z dziewkami, wielkości tej, co dwa razy
Ten papieru arkusz, taniec poczynają hoży,
Czapkami się kłoniąc i gest mając ojczysty
Nieznajomej im ziemi... (tak, pomnę, że się bawiłem
Z wolą matki, przedzgonną obok złożonej chorobą...)
Alić finał nadchodzi: morał i próżniące się szybko kosze,
Z których wylatują pomarańcze, a te rozchwycone są rękami,
Które, objąć nie mogąc całej owocu okrągłości,
Powiększają onegoż wielkość, wytworność i cenę.
Szczęście, widzisz mój drogi, jest — i ojczyzna — i ludzkość
(Z pomarańcz bierz dowód... azali newtonowe[6] jabłko
Prawd nie pouczyło znamienitych?...) — jest i potęga istna sztuki,
Żywej wtedy, gdy bliskie umie idealnem znamienować.
Pobłażliwym to niechaj czyni cię i dla heksametru:
Exsul eram, requiesque mihi, non fama!!...[7]
1879. Vale.
- ↑ do hr. Zaleskiego, przyjaciela poety.
- ↑ cytat i «Marji» Malczewskiego (II. 2. w. 7).
- ↑ Juljusz Michelet (1798-1874), historyk i filozof francuski.
- ↑ Cornelius Tacitus (55—117 po Chr.), najznakomitszy historyk rzymski.
- ↑ El Maestro Tirso da Molina, właściwie Gabrjel hr. Tellez (1572—1648), dramatyczny poeta hiszpański.
- ↑ Izaak Newton (1643—1727), twórca nowoczesnej fizyki matematycznej i fizycznej astronomji; rozmyślania, wywołane widokiem spadającego z drzewa jabłka miały go doprowadzić do odkrycia prawa ciężkości.
- ↑ — (łac.) Byłem wygnańcem i (należy mi się) odpoczynek, nie sława...