Do Jana Du-Ponta Medycyny doktora

XI. Do Jana Du-Ponta Medycyny doktora.




Nad wszystkie dary, które z szczodrobliwéj
Wziął człek śmiertelny Stworzyciela ręki,
Cóż jest nad zdrowie? za co, póki żywy,
Winien mu czynić nieustanne dzięki.

Nie zrównają mu klejnoty kosztowne,
Co na swych brzegach łowi Murzyn śniady;
Fraszka krwie zacnéj zaszczyty herbowne,
Obszerne włości, świetne sług gromady.

Nędzna-to chluba, żałobna ozdoba,
Choćbyś się ubrał w kabat złotolity;
Gdy ciało wątli zawzięta choroba,
Krew spiekła w żyłach suszy jad ukryty.

Mało się temu myśléć o tym zgodzi,
Że wiele skarbów, wiele dóbr posiada;
Komu co moment na pamięć przychodzi,
Że nań z motyką dybie Kloto blada.

Kiedy wesoły, a ma spełna zdrowie,
Szczęśliwszy kmiotek na małym ugorze;
Niźli król chory w pysznym złotogłowie,
Niż książę, choć mu tysiąc pługów orze.

Zna-li tę prawdę człek w rozum obrany,
Jako ma cenić dar ten znakomity?
Szafuje zdrowiem, jakby był ulany
Z korynckiéj śpiży, lub marmuru ryty.

Ten się okrutnéj zemsty zrze pragnieniem,
Owego dręczy niedostępna pycha;
Ten brzydkim ginie Kupida płomieniem,
Ów codzień tonie, siedząc u kielicha.

I wtenczas tylko zna, jako pobłądził,
Gdy na śmiertelnym złożony posłaniu,
Czeka, rychło-li lekarz będzie sądził,
By już o dobrym myślił dokonaniu.

Dawnoby, widzę, różnemi przygody
Dobiegł ostatnich kresów ród człowieczy;
Gdyby Bóg dobry, broniąc go od szkody,
Nie oddał waszéj, cni doktorzy, pieczy.

On was natnry uczyniwszy składem,
Dał onéj poznać skutki niezbadane:
Które tchnie życiem, które ziółko jadem,
Co wnętrzną niemoc, a co leczy ranę.

Cokolwiek ziemia grzebie w ciemnym łonie,
Co na jéj wierzchu wielopłodnym żyje;
Co mórz ogromnych i rzek pławią tonie,
Nic się przed waszą wiedzą nie ukryje.

Stąd ona dziwna nauka wypływa,
Co starzejący świat coraz odmładza;
Co z grobów prawie ciał martwych dobywa,
I po rodzicach drugi raz odradza.

Na głos wasz często, na rozkazy dzielne
Pierzchają, jak proch, wybladłe potwory,
Uporne febry, gorączki śmiertelne,
Ile ich wyszło z rąk gniewnéj Pandory.

Sama śmierć nawet, lubo strzela chyżo
I krwawym łukiem bez przestanku goni,
Nauki waszéj odbita paiżą,
Często się cofnie i groty uroni.

Z tych ludzi zacnych a wszak jesteś i ty,
O naszéj Polski, drugi Machaonie!
Mężu i w mądrość i w cnotę obfity,
Miły, uczony, poczciwy Du-ponie!

Już ci to dawno przede mną przyznała
Wielkiego państwa stolica, gdy wkoło
Doktorskim wieńcem słusznie przyodziała,
W nagrodę zasług, twe uczone czoło.

Jeśli me pióro w powszechności dawa
Hołd pochwał sztuce lekarskiéj powinny;
Że tobie winne najwięcéj, wyznawa:
Tyś zdrowia mego opiekun jedyny.

Czy biały dzionek błyśnie na świtaniu,
Czy słońce w morze z wozem swym zapada;
Prawdziwie jakbyś był na zawołaniu,
Ratujesz zdrowie miłego sąsiada.

A co dziwniejsza, że przestając na tym,
Co ci pod miarą zdarzył wyrok boski;
Wolisz być ludzkim, niżeli bogatym:
Nie szukasz zysku za prace i troski.

Czymże ci za te odwdzięczę starania?
Czy podłym rymem, co ma Muza leje?
Słabe są nader takie oświadczania,
Co je lada wiatr, kiedy chce, rozwieje.

Na sercu trwałe podzięki rysuję,
Których potomne nie zglozują wieki;
Przyjmij je z chęcią, a kto ofiaruje,
Nigdy go z trwałéj nie spuszczaj opieki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Naruszewicz.