Do Stanisława Augusta Króla Polskiego W. Książęcia Lit.
←Na Pogrzebie Księżny Zofii Czartoryskiéj Wojewodziny Ruskiéj | Do Stanisława Augusta Króla Polskiego W. Książęcia Lit. Wybór poezyj Liryków księga druga Adam Naruszewicz |
Do Jana Du-Ponta Medycyny doktora→ |
O pożytku z nauk, nadgrodą w kraju rozkrzewionych; z okazyi odebranego z rąk J. K. Mości medalu.
Sub Rege benigno
Vivitur: egregios invitant praemia mores.
Hinc priscae redeunt artes, felicibus inde
Ingeniis aperitur iter, despectaque Musae
Colla levant, opibusque fluens et pauper eodem
Nititur ad fructum studio, cum cernat uterque,
Quod nec inops jaceat probitas, nec inertia crescat
Divitiis-.....
Claudianus.
Królu! który charakter boskiéj nosząc mocy,
Dzielnym ramieniem z ciemnéj dzień wywodzisz nocy;
Nieznanych dźwigasz ludzi, i kiedy chcesz, snadnie
Obumarłe przymioty wskrzeszasz wielowładnie;
Nie przeto, że łask pańskich promieńmi okryty,
Gorę twym światłem w oczach polskich znakomity;
Żeś mię obok wielkiego poety posadził,
I z ksiąg śmierci, dając żyć na kruszcu, wygładził,
Aby, gdy dni mych wątłą los zerwie osnowę,
Celniejszą mi twym darem zostawił połowę: —
Nie przeto, mówię, ten rym przed twym majestatem
Śpiewam uprzejmie, żeś mię uwiecznił przed światem.
Takeś chciał, panie: czylim ja zasłużył na to,
Czyli nie, wola twoja, tobie jest zapłatą.
Lecz mi się tego mijać nie godzi koniecznie,
Że w méj osobie naród winien jest ci wiecznie,
Iż go twa hojność pańska dary szacownemi
Pobudza do szukania sławy polskiéj ziemi.
I chyba komu brzydka zazdrość serce hydzi,
Ten sobie stąd pochopu do pracy nie widzi.
Moje szczęście, żem przybiegł najpierwéj do mety:
Cóż za dziw? boć są skrzydła u barków poety.
Niech za mną tysiąc idzie, nie wątpiąc w téj mierze,
Że się w tych ręku darów nigdy nie przebierze;
Któryś na to jedynie twe skarby otworzył,
Byś z twym uszczerbkiem dobra ojczyźnie przysporzył.
Tak jest, mądry nasz królu, nie możesz objawić
Dzielniejszéj nam miłości, i naród ten wsławić,
Jako go pobudzając złotemi ostrogi,
By swych przymiotów kopał zarosłe odłogi,
A czego obcym krajom dziwiąc się zazdrości,
Nadgrodą zachęcony w własnéj szukał włości.
Nie próżny to, monarcho! dar twéj ręki, która
Zasila tuczną karmią dowcipy i pióra:
Niewyczerpanym skarbów źródłem są przymioty.
Stąd ma swój zysk potrzeba, stąd zbytek pieszczoty.
Ich sprawą i z martwych się pniaków owoc rodzi,
I krasne zaniedbany kwiaty głóg wywodzi;
A przemysł wszytkotworny, co się być odmiotem
Gniewnéj zdało natury, czystym barwi złotem.
Patrz, Lachu, co twe ziemie puszczasz bez uprawy,
Na groźne i lądowi i morzu Batawy:
Niech swą tylko powłokę kraj szczęśliwy złoży,
Rzekniesz, że się w nim tylko strach i nędza mnoży,
A w dołach nieurodnych pod niewdzięcznym niebem
Bujne nasiona zgubnym martwieją pogrzebem.
Lecz mądrych prawodawców wsparta ręką hojną,
Walną przemysł naturę przełamawszy wojną,
Na samych jéj zwaliskach, gdzie pierwéj pustynie
Dzikie stały, żyzności buduje świątynie.
A wy niegdyś, obfite pagórki i role,
Kędy chlubny Grek złote prowadził Paktole,
Jużeście chwastem wszystkie zasępiały smutnym,
Pod wszetecznych Hordyńców prawem bałamutnym.
Jak tam kwitnąć nauki, jak mają rzemiosła,
Gdzie bezdenne łakomstwo, gdzie duma wyniosła
Na sofie despotycznéj siedząc z głupstwem razem,
Tłumi groźnym dowcipne iskierki żelazem?
A nabyty majątek przemysłem i znojem
Zabierając nadgradza jedwabnym rozbojem?
Wszytko może złączona z nauką zapłata,
Przez nie się słusznie zowie człowiek panem świata;
Bez nich się próżno chełpiąc panem przyrodzenia,
Nie ma w ręku prócz berła, w rzeczy prócz imienia.
Co pomoże obszerne dzierżawy posiadać,
Kto ich użyć nie umie, ani niemi władać?
Dał Bóg nam wszytko w ręce wyrokiem łaskawem,
Ale dał nie natury, lecz zwycięstwa prawem;
Ani nam w czym zwierzęta ustępują liche,
Chyba tylko przez rozum, i słabość, i pychę.
Patrz, jako słoń okryty gałęzistym domem,
Gnie ziemię, co go dźwiga, niezmiernym ogromem,
Cóż jest téj góry żywéj moc z twemi ramiony?
Lecz mało czego warta, bo zwierz nie zna onéj.
Ty masz więcéj nad niego, masz powab zapłaty,
Masz rozum, znasz potrzebę: jużeś pan bogaty.
Już temi ożywiony, jak Prometeusza
Pochodnią gnuśna bryła, człowiek się porusza;
Poznaje, co sam może; i nad swą naturę
Niesion skrzydłem dowcipu, wylatuje w górę:
Darmo się odsadziwszy od pochyłéj ziemi,
Toczą światła wieczyste szlaki powietrznemi;
I kreśląc jasne ścieżki zakolem ogromnym,
Tuszą, że ich nie ścignie okiem człek ułomnym,
Natęża rozum siły, i przez szkła[1] misterne
Ściąga na dół niechętnych gwiazd koła niezmierne;
Najskrytsze ich manowce pewnym trybem śledzi,
Wie, kędy która biega, co czyni, gdzie siedzi:
Czemu ta bystro mruga, tamta nie tak jaśnie,
Kiedy która ma błysnąć i kiedy zagaśnie?
Stąd naukę niechybną błędny żeglarz bierze,
Stąd ziemiopis świat kreśli na drobnym papierze.
I choć nie tknął odległych miejsc stopą, ni okiem;
Nie chybi, patrząc w górę, ich posady krokiem.
Z nieba idzie na ziemię, i przez mądrą radę,
Niéma, coby mu w żądzach czyniło zawadę:
Ciągnie, dźwiga, wynosi, igra[2] z przyrodzeniem,
Powietrzem czyni kamień, powietrze kamieniem,
Sprzeczne jedna żywioły, pojednane zwadza
I z nich tysiąc pożytków różnych wyprowadza.
Na głos jego, powolny[3] dąb się z puszczy wali,
I pławnym grzbietem porze karki brudnéj fali.
Ostre brzegi rozwodząc skaliste ramiona,
Do spokojnego nawy zapraszają łona.
Samych się bystrych Eurów tępi złość okrutna,
Że się dają w rozpięte chytrze ująć płótna;
A ruchome przenosząc po przepaściach grody,
Bogacą związkiem handlu odległe narody.
On srogich gór przekuwszy[4] niebotyczne ściany,
Jedna z sobą niesforne z wieków oceany;
Lub, kiedy chce, wyparszy z bezdennéj łożnice,
Suchym państwom obszerne wymierza granice.
Zamienia w bujne niwy bagna nieużyte,
I zawiesza na falach miasta[5] znakomite.
Jego ręki misterstwem uknowane sławnym,
Stoją gmachy na zazdrość[6] wiekom wszytkotrawnym;
Że je sam czas mijając, poważa przez dzięki,
Ostre na twardych głazach połamawszy szczęki.
A kiedy wzrok obracam nakoło ciekawy,
Równie widzę dowcipu jego dziwne sprawy.
Tu brudny Cyklop[7] czarnych czeluści oddechem,
Wiatropłodym hamuje wrzące sztaby miechem:
Cudne kształty uporna stal na się przybiera,
Gdy jéj stąd zgryźny pilnik, zowąd młot doskwiera.
Mruczą rzeki patrząc na sklepy[8] zawiesiste,
Które ich w klubę biorą powodzi pieniste;
Że niemogąc już bujać, pod kamiennym szczytem
Muszą swe nurty sączyć posłusznym korytem.
Tu wiatr z wodą ogromne kręcąc z hukiem żarna,
Żuje ze złości na proch ścięte sierpem ziarna:
Owdzie powolny kruszec wziąwszy postać giętką,
Na kształtne się ubiory z nicią łączy miętką;
Lub na dowcipnéj igły przewodne rozkazy,
Poskoczne w niemym rąbku wysadza obrazy.
Tam piasek, co go tęgie[9] ognie przeczyściły,
W przejrzyste się, pozbywszy przywar, zlewa bryły.
A w suche obrócony morze, w sztucznéj głębi
Zatapia, kto nań patrzy, lubo nie pognębi.
On myśli na papierze[10] dziwnym snuje szykiem,
On cichym uczy kartę przemawiać językiem.
On dzieje lat ubiegłych ustawnie odmładza,
I na wieki potomne tysiąckroć odradza.
Dawnoby, co uczone wysączyły pióra,
Bystra lotnego czasu z oczu zniosła chmura;
By mu kruszec odżywny cudem niewymownym,
Wartkich skrzydeł ciężarem nie stępił ołownym.
Taż go ręka dowcipna, acz ma płoche pierze,
W maluczkiéj, jeśli zechce, łacno więzi[11] sferze;
A co latał samopas nie znając prawidła,
Musi pieszo iść w pętach, opuściwszy skrzydła.
Cóż gdy go szacowniejszym niebo jeszcze darem
Ozdobi, napawając słodkim Muz nektarem?
By samym dawszy pochop myślom, te jedynie
Miał za rzecz swego dzieła, za cel i naczynie.
Wtenczas już wyzuwszy się ze skażonéj prawie
Natury, w równéj duchom nadziemnym postawie;
Już dzielnéj myśli pędem[12] od kolebki świata,
Płodne w dziwne przypadki goniąc, zbiera lata;
Przetrząsa tajne sprawy, serc szlakuje myśli,
Cofa wieków, i patrząc na nie, prawdę kryśli;
Wyświeca czarne zdrady, farbowne przyjaźnie,
Niewinność na niegodne wystawioną kaźnie;
Złość w cnoty płaszcz przybraną, i na własne pany
Często kilku głów dumą płochy gmin zmieszany;
Okropne wojen losy, sławne wodzów zgony,
W jednej zgoła ciąg wieków tablicy zamkniony.
Już jako mężny orlik wzgardziwszy poziomem,
Na karku gwiazdosiężnych Alpów witym domem;
Tam dąży, gdzie się wieczna słońca toczy sfera,
Wziąwszy z bystrym Horacym[13] za przewód Homera;
A brzękiem wdzięcznéj harfy lub trąby złocistéj
Podaje Stanisława sławie wieknistéj:
Albo płynąc łabędzim za Owidym torem,
Płacze rzewnie nad mętnym Euksynu jeziorem;
Że tak słodki król wpośrzód swych ziomków, swych dzieci
Żyje, jakby go dzicy opasali Geci.
Czy w piórka przyoblekszy swe barki słowicze,
Nuci z ucieszną Safą padwany dziewicze;
Ciesząc go w smutnéj doli i krzepiąc nadzieje,
Że się dlań wkrótce chmurne niebo rozjaśnieje.
Tego dzielna chęć rusza poznać płody[14] ziemne,
Co w swych zakątach tłumią skał tajniki ciemne,
Co się w wodach zanurza, i co takt przestrony
Rzadkiemi na powietrzu ogarnął ramiony.
A wszyscy spólnie hojną zagrzani nadgrodą,
Do poznania dóbr swoich ludzki naród wiodą.
Szczęśliwy i postokroć Polaku szczęśliwy!
Byś poznał, jak twe w skarby są bogate niwy:
Jak zacne się dowcipy rodzą w twym ugorze;
Cóż po roli, gdy jéj nikt ni sieje, ni orze!
Największą twych dochodów część marnie połyka
Zbytek, duma, intryga, kufel i podwika.
Każdy lubi, kiedy się polor w kraju mnoży,
A żaden się do niego dzielnie nie przyłoży.
Gwiazdarz, mówca, dziejopis zalewa się potem,
A pochlebca, lub trefnik, hojnym brząka złotem.
Nie trzeba dla Muz wzruszać ciemnych grodów Pluta,
Kędy niejedna stoi skrzynia miedzią kuta:
Dosyć na przychęcenie pracowitéj pszczółki
Ul niewielki i ogród z wonnemi fiołki.
Tyle razy opatrzni monarchowie twoi
Zawiesiwszy na ścianach postrach mężnéj zbroi;
Gdy ustało surowe Gradywa igrzysko,
Chcieli Muzom założyć spokojne siedlisko,
Wiedząc dobrze, że wszystko złe w kraju się rodzi,
Gdzie ślepe z fanatyzmem obok głupstwo chodzi;
A pod jedną prostoty barwą się ukrywa
I ten, co drugich uczy, i ten, co słuchywa.
Stąd przez wasze, o drogie imiona, staranie,
Kazimierzu, Jagiełło, waleczny Stefanie!
Widziéć jeszcze do-tych-czas na wiek nieprzetrwały
Zbudowane na odpór głupstwa arsenały.
Stąd wyszły owe zacne dowcipy i prace,
Nad które kapitolskie nie miały pałace;
Ani lepszych Ateny chlubne swemi pióry:
Czy z nich ciągło kto pisał, czyli rymem który
W związanéj cudnie mowie, w boski duch bogaty
Opiewał światu mądre i bitne Sarmaty.
Lecz czas, który płochego lecąc pędem pierza,
Jednym początek skrzydłem, drugim kres wymierza;
A gnębiąc z ludźmi razem przeważne ich sprawy,
Bierze swój wzrost z upadku, a z klęsk szuka sławy;
Na wieczną starożytnych zaszczytów sromotę,
Wprowadził do pieniactwa i kłótni ochotę:
Lub przytępiwszy piórem dzielną chęć do sławy,
Zaostrzył ją do zbytków i zazdrości krwawéj.
Już wielkich poprzedników ręką piękna owa
Runęła dla sióstr mądrych poczęta budowa:
Stoją martwe mogiły i nikczemne gruzy,
Kędy pierwéj ojczyste rej wodziły Muzy;
I smutne tylko cienie w kartach ściętych molem,
Opłakanym zostały sławy ich mauzolem.
Twemu opatrzny Twórca, mądry Stanisławie!
Dowcipowi to raczył zostawić i sławie,
Żebyś z owych zwalisków, kopiąc rydlem złotym,
Zbudował im przybytek piękniejszy napotym.
Jużeś zaczął; już biorąc za punkt sławy ścisły,
Przekonać dobrodziejstwy niewdzięczne umysły,
I póty kochać naród, aż niezwyciężona
Twa miłość ku poddanym mściwą złość przekona;
Jużeś, mówię, założył grunt dobra istotny
Powszechnego, i w przyszłe czasy zysk stokrotny,
Wzbudzając smak w narodzie do nauk i pracy,
Jakim się starożytni szczycili Polacy.
Mylę się? czy mi w oczach staje plac szeroki,
Który martwych ciał suche urościły zwłoki?
Wszędy postać żałosna, i znak tylko płony,
Że tu był mądry naród i niezwyciężony.
Lecz na głos jakiś, żywnym orzeźwione duchem,
Znowu się pierwszym stawów zwięzują łańcuchem;
Znowu dawny kształt biorą, a z swym żywcą razem
Zaniedbany kraj zdobią piórem i żelazem.
Powstaje z mogił swoich naród starożytny,
Mądry, zgodny, porządny, bogaty i bitny.
Dziwi się nań Europa patrząc nie wymównie,
I z drugiemi na jednéj szali waży równie.
Już zacięte z umysłów pierzchają zawiści:
Każdy szuka powszechnéj ojczyźnie korzyści.
Wszędy słodka podległość, wszędy rząd rozumny;
Nie miesza go dla podłych zysków przepych dumny.
Sprawiedliwość swym torem idzie nieprzedajna,
Pozorem się przyjaźni nie barwi złość tajna;
Złota wolność z pod jarzma praw, co sama stawia,
Zaufanéj potęgi w złocie nie wybawia.
Stoją wojska gotowe, lecz krwawego zysku
Nie szukają ż sąsiedzkiéj nędzy i ucisku:
Nauki szczodrobliwym zasilone datkiem,
Zdobią naród pismami, bogacą dostatkiem.
Dałby Bóg, mądry królu! by twa chęć życzliwa,
Która się w rymach moich jak echo odzywa,
Wzięła żądany skutek; a za twym powodem
Lepszym byli synowie od ojców narodem.
Jużbym śmiele naówczas za twe dary, panie,
Uprzejme złożył sobie sam powinszowanie!
Że, jeślim na to gładkim rymem nie zasłużył,
Wart jestem przecie łaski, żem dobrze wywróżył.