XIX. Do Jutrzenki.




Bystrego słońca poprzedniku złoty!
Co wszystkie ogniem górne kołowroty
Niewinnym gasisz; już się za twym bieli
Darem dzień w morskiéj omyty kąpieli.

Twego, poranny gościu, blask promyka
Przez uperlony rosą liść przenika;
I sam się własnym wdziękom dziwiąc wielce,
Cały się w każdéj przegląda kropelce.

Na twoje przyście Zefir skrzydłoruchy
Miękko usiane rzuciwszy pieluchy,
Lata po łąkach uciesznym powiewem,
Igrając płocho i z liściem i z drzewem.

Głuche sny, czarny płód smutnego mroku,
Nie mogąc cierpiéć oczu twoich wzroku,
Za matką nocą gęstym lecą rojem,
Przed Plutonowym na wartę pokojem.

W polach i w kniejach wszelka błędna dusza
Ze swych się łożysk na pastwisko rusza:
Ciebie nie widać, śliczna Dafne, z trzodą,
Pastwo mych oczu i serca ochłodo!

Lotny wietrzyku, piękne wiosny dziecię,
Ustrój twe barki w młodociane kwiecie;
Śpiesz tam, kędy jéj pod cienistym krzakiem
Morfeusz sennym skroń otacza makiem.

Tam to lekuchnym wkoło zrzenic wianiem,
To sprzecznych z różą ust pocałowaniem
Póty dokuczaj, aż swe oczy przetrze
I nową błyśnie zorzą na powietrze.

A gdy się ocknie, szepni jéj do skroni:
Już jasna gwiazda wstała z morskiéj toni;
Czas, gładka Dafne, z miękkiéj wstać pościeli,
Żebyśmy w tobie drugą gwiazdę mieli.
1771, IV, 318 — 320.