Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, Wielkiego Książęcia Litewskiego (Z okazyi otrzymanego orderu św. Stanisława)
←Do Jutrzenki | Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, Wielkiego Książęcia Litewskiego Wybór poezyj Liryków księga czwarta Adam Naruszewicz |
Pszczółka→ |
(Z okazyi otrzymanego orderu św. Stanisława).
Praemiando incitat.
Bogdaj to w takiéj służbie trawić lata,
I kark pod słodkim uginać ciężarem!
Gdzie pewna zasług nie chybia zapłata,
Ożywnym siły pokrzepiając darem.
Nie zna w niéj człowiek, co boli, co wędzi;
Sam go pot chłodzi i ciężar go pędzi.
Czy go na trudy wzywa ranek dzienne,
I młotem jęków godziny mu bije;
Czy noc na oczy ulegszy bezsenne,
Przyszłych i przeszłych prac mu pasmo wije:
Wzmaga się zyskiem; a jako dąb twardy
Od ciosów płytkiéj jędrnieje oskardy.
Cieszy rolnika, choć z czoła pot leje,
Plennych zasiewów owoc okazały;
Gdy złota Ceres na skronie mu wdzieje
Ziarnistym kłosem wieniec ociężały;
I że się nowych z niéj darów spodziewa,
Znowu łan radli i znowu zasiewa.
Któż się na prace ważył bez nagrody?
Tać to jest sama cnotorodna pani.
Miłe są poty w nadzieję ochłody:
I dziki mędrzec w ciemnéj siedząc bani,
Przecież ku słońcu rad otwiera wrota;
Gdzie bije promień, tam żywsza i cnota.
Jéj ci to dzielnym poruszone duchem,
Hart bierze męstwo, dzikość się ugładza:
Ona niezłomnym ująwszy łańcucdem[1]
Przemysł z dowcipem, martwy świat odradza.
Niech się ich tylko złote zerwą pęta,
Będzie las z ziemi, a z ludzi zwierzęta.
Piękna jest cnota; lecz w odległym kresie
Los ją postawił: ten ją tylko schwyta,
Kogo na skrzydłach rączéj sławy niesie
Szlachetnéj duszy żartkość rodowita;
I cecha do dzieł zacnych przewodnicza,
Która go z reszty gminu wydziedzicza.
Troskliwy o wzrost krajowéj zalety,
Poznałeś, królu, dzielne jéj pocięgi:
Kazałeś bieżéć do wytknionéj mety,
Złożywszy na niéj dar szacownéj wstęgi.
Ci cnotą, męstwem i bogatym rodem;
Ja-m doszedł za twéj dobroci przewodem.
Jeśli mię stawiąc w tak wysokim stanie,
Uwieńczasz miłość; dar to należyty.
Winienem nosić imię twoje, panie;
Znak ten już dawno w mym sercu wyryty.
Inne przymioty choćby mię wyniosły,
I te są twoje, bo tobą urosły.
Utajonego, z osobności cienia
Tyś mię na widok świata wyprowadził.
Śpiewałem dobroć twojego imienia,
Naród mię słyszał i na Parnas wsadził.
Kiedy król łaskaw, wszystko idzie snadnie,
Przemówi Memnon, gdy nań słońce padnie.
Że mi powierzchnych blasków bałwochwalczy
Gmin czołem bije i ołtarze wznieca;
Gnuśność nie zwątli, duma mię nie zwalczy:
Zna gwiazda słońce, które ją oświeca.
Ni stąd na ubocz bieg swój pomknie chyży,
Bo tym jaśniejsza, im jest pana bliżéj.
Kogo fortuna prowadzi przez stopnie,
Umie z ciężaru nagrodę szacować.
Nie zna jéj ceny, kto jéj rychło dopnie,
I mniema, że mu świat winien hołdować:
Zawsze chce więcéj; co ma, lekko ceni,
Lub wierzga w szczęściu, albo się zaleni.
Nie weszła w wieczne natura sojusze,
Ni się z książęty los o to ugodził;
By się z nich tylko wielkie lęgły dusze,
A ten był zdatnym, kto się w szczęściu rodził.
Znajdzie, nadgrodą zdolność zasilona,
Wodza u pługa, u trzody Solona.
W dzikich zarośli ponurzony cienie,
Często step żyzny martwieje odłogiem.
Upraw go, oczyść, wrzuć hojne nasienie,
Sowitszym prace twe zapłaci brogiem,
Niż ów obszerny wydmuch, a niepłodny,
Gdzie się wiatr tylko kąpie niepogodny.
W pięknym dowcipów i męstwa przegonie,
Wziął często poklask i wieśniak przed panem:
Kiedy olimpskie powytykał błonie
Grek samochlubny świetnym z liścia wianem.
Dla sławy Rzymu świat był jeszcze wązki,
On brał narody, a żołnierz gałązki.
Wy, którym twórca dał prawo udzielne,
Byście nosili zasług gwicht mierniczy;
I których ręka, kiedy chce, śmiertelne
Zlepki w gwiazd poczet ozdobny policzy;
Użyjcie śrzodków w wynoszeniu zręcznych:
Mniéj świat miéć będzie gnuśnych i niewdzięcznych.
Nie wszystko drogi kruszec, co się mignie:
Umie swe chytrość narowy ugładzić.
Płaszczy się duma, póki się nie dźwignie;
Znaj dobrze, kogo chcesz wysoko sadzić.
Bo się nie wyda w swéj postaci wiernie,
Chyba nań długiéj użyjesz probiernie.
Pięknie się słońcu przymilał i stawił,
Poczwórnym Fanes chcąc władać woźnikiem;
Ramion swych dzielność bez ustanku sławił,
Chciał rodzicielskich prac być pomocnikiem.
Nie silny żądzom, darmo się pochwalił;
Skoro wlazł na wóz, wnet ziemię zapalił.
Nie wprzód mądrego baczność przyrodzenia
I bystre orły skrzydłami upierzy,
Aż im wiek żartki, lecz bez doświadczenia,
Szybowne loty siłami pomierzy.
Nie rwie tam płochość, ni duma szalona.
Gdzie społem rosną rozum i ramiona.
Patrz, jako zgięte bujnym plonem niwy,
Muskowny wietrzyk w złote fale zmiata,
Gdy je w swym czasie dar nieba życzliwy
Już tuczną rosą, już ciepłem przeplata.
Wypala ziarno w trawie skąpa susza,
A zbytnia wilgoć zielskiem je zagłusza.
Miarkowna hojność krzewi cnoty znaczne,
Tym ludzkie trybem przyrodzenie chodzi:
Martwe w niedoli, w dostatku dziwaczne,
Niknie słabością, a wzrostem przewodzi.
Wielu na swoich dawców zapomnieli:
Czemuż niewdzięczni? bo już wszystko wzięli.
Czułéj to tylko dar szacowny duszy
Być wdzięcznym: prace natężać zapłatą.
Płonnych czcicielów głos jéj nie poruszy:
Zna rękę dawcy i kocha go za to.
Czym jest, nie czuje; ale tylko za co
Służyć powinna, gdy jéj dobrze płacą.
Płodna w iskierki chluby rodowitéj,
Z pełnych czeluści pryska ogniem żywem,
Skoro ją wskrześca nagrody obfitéj
Złocistym zręcznie uderzy krzesiwem;
A im ją więcéj probując ugodzi,
Bardziéj się iskrzy i większy blask rodzi.
Nie zna spoczynków miękkich duch szlachetny,
Chciwy niezwiędłéj sławy przed narodem:
I choć otrzyma w darze wieniec świetny,
Śpieszy po nowy nieścigłym zawodem:
Ani ociekłéj z potu otrze skroni,
Aż go w tym biegu chyba śmierć dogoni.
Tak nieodrodny szczep mężnego stada,
Co zawodniczą stokroć wygrał bitwę;
Zamierzonego choć bluszczu dopada,
Znowu się wzmaga na walną gonitwę:
Toczy kark liściem zwycięskim okryty,
I na harcowne wiatr goni kopyty:
A podły bachmat, choć go czasem gminu,
Pokrzyk, lub wzięty na kieł upór goni;
Że nie swojego dopadszy terminu,
Lepszéj powinną cześć uchwycił skroni;
Kto go zna dobrze, gniewne schyla oczy,
Bo wziął przypadkiem i daléj nie skoczy.
Szczęśliwy, komu zdarzył niebios sprawca
Na wdzięcznéj łaski pokładać pamięci:
Spólnie się cieszą i dłużnik i dawca,
Spólnéj miłości ogniwem ujęci.
Oba są winni sobie w jednéj mierze:
Ten próżno nie dał, ów darmo nie bierze.
Tak kiedy słońce morskie zwiedza brody,
A wieczór mglistéj pociągnie zasłony;
Zajmując pasterz syte z łąki trzody
Do wiernych koszar z pełnemi wymiony;
Nim ulubione siedlisko porzuci,
Siędzie u źrzódła i tak sobie nuci:
„Jasna źrzenico ciernistéj opoki!
Płynny krysztale dziedzicznego łanu;
Co lekkopienne posuwając kroki,
Niesiesz wieczysty hołd do oceanu;
A w dobroczynnym nie skąpy przechodzie,
Dogadzasz razem i panu i trzodzie:
„Ty bujnym plonem kwiecisz łąki moje,
Tuczne dobytkom sposobiąc pastwiska:
Ty je odwilżasz w srogie lata znoje.
Gdy bystry lipiec ognie z góry ciska:
U twego boku w gałęzistéj cieśni
Ulegam sobie i nucę me pieśni.
„Kiedy różanym obudzony świtem,
Stanę z mą trzodką na rosistéj paszy;
Płyń mi, jak zawsze, powolnym korytem,
Srebrzystéj hojnie uchylając czaszy.
Teraz na luby odchodząc spoczynek,
Ten ci zostawiam chętnie upominek“.
To mówiąc, bierze wieniec z kwiecia wity
Uzbieranego na pobrzeżnéj trawce
Wieniec ozdobny w róże i w błękity,
I skąd wziął dary, kładnie go na dawcę.
A on mu wdzięczny, gdy go na skroń wdzieje,
Poskoczne nurty hojniéj jeszcze leje.
Tyś to ten pasterz, królu dobroczynny!
Lud twój jest trzodą: źrzódłem są dowcipy.
Ty pobudzając strumyk muzopłynny,
Uwieńczasz skronie polskiéj Aganipy;
By zacne dwory i liche wioseczki
Przechodząc, pasła twe lube owieczki.
Wiele jest źrzódeł innego rodzaju,
Dobytych ręką twoją pracowicie.
Chciałeś z nich zysku i ozdoby kraju;
Zdobiłeś kwieciem, darzyłeś obficie.
Jedne z nich zbytnim wód rozlewem bieżą,
Drugie już poschły, albo gnuśnie leżą.
Nie uchybiło nigdy twéj nadzieje
Źrzódło Parnasu, zawsze ci powolne;
Płynęło w srogie złych czasów turnieje,
I w kanikuły narodu swawolne:
Tu-ś wierną trzodę w przykrą chwilę wodził,
Tu nudne prace i trudy swe chłodził.
Gdy z ciemnéj niebo otarszy powłoki,
Jasny poranek dni lepszych zaświta;
Jeszcze ci wyda obfitsze potoki
Z dowcipnych źrzódeł Muza rodowita:
A czas pokaże niechybnemi skutki,
Że dary twoje są dla niéj pobudki.
1776, XIV, 96 — 109.