XIV. Do Mądrości.




Mądrości! o ty pierwsza w rzędzie miedzy bogi,
Zstąp z gwiaździstych pałaców na ziemskie odłogi;
Oświeć wdzięcznym promieniem błędnego człowieka,
Kędy ma szukać szczęścia, i gdzie go to czeka?

Bo jakiżkolwiek żądzom swoim kres naznacza,
Nigdy go nie doścignie, zawsze z drogi zbacza;
A dążąc oślep próżnym pozorem zmamiony,
Tam się mniema, gdzie nie jest, być oszczęśliwiony.

Skąd ten kupiec łakomy powraca przez morze,
I słone zapienioną sztabą nurty porze?
Okrył żeglowne pola naw tysiącznych kwotą,
W które Paktol i Ganges swoje przelał złoto.

Pewnie się z tego błędny szczęśliwym poczyta,
Że bliski lądu, ręką prawie portu chwyta?
Oto grzmi groźne niebo, szumne wrą odmęty,
Ledwo sam z duszą umknął, stracił wszystkie sprzęty.

A ty, co bywszy przedtym ostatnim gołotą,
W sute lamy się stroisz, tłoczysz w kufry złoto;
Nie chlub się z marnéj doli, że cię z szarapatki,
Wywlokszy, okrył Plutus licznemi dostatki.

Wiesz-że, co są twe skarby, co łakome zyski?
Oto łzy nędznych kmiotków i krwawe uciski:
Za co ci w dzień i w nocy nie dając ulżenia,
Szarpie nieszczęsną duszę brzydki sęp sumnienia.

Bierz sobie skarby błahe, fortuno znikoma,
Któremi się nie natka nigdy chęć łakoma,
Cierpiąc nędzę w dostatkach: jak ów, co przy bagnie
Stygowym siedząc, Tantal bez ustanku pragnie.

Ty chętnie nic nie czynisz, twoje podarunki
Niosą z sobą strach blady, uwiędłe frasunki;
Ni ich człek pragnąć może, krom widocznéj zguby,
Co bystrych chęci nigdy brać nie umie w kluby.

Cóż to jeszcze za ludzie, na których głos tęgi
I prawa, i skinienia, ziemne drżą okręgi?
Temis im w ręce dała gwicht niezmylnéj szali,
Jowisz hartowny piorun, Mars bułat ze stali.

Znam, są-to monarchowie, im to świat przestrony
Winne pali kadzidła, im bije pokłony.
Oni są żywym bogów rytratem na ziemi:
Ale czyliż są równie bogom szczęśliwemi?

Ścigaj zbójców ojcowskich, waleczny Oktawi,
Już się krwią Brutów pole macedońskie pławi;
Już ci pierzchnął i Sekstus, i w sprosnéj pogoni
Straciwszy wodną bitwę, dał gardło Antoni.

Kończ, na czym począł Neron: a zatarszy dawne
Mordy dobrocią, uczyń imię wiekom sławne:
Oto za dobrodziejstwa, łaski i przyjaźni
Gotuje-ć w Kapitolu srogie Cynna kaźni.

Cóż to są złote berła, co świetne korony,
Jeśli nie próżne często podłych dusz zasłony?
Niechno zrzucą na chwilę ów pozór zwodniczy,
Których pochlebstwo w poczet bożków ziemnych liczy;

Ujrzym w ich sercach jakieś zamieszanie dziwne,
Gdzie się z cnotami wady zbijają przeciwne.
A wielki ów Macedon, co trząsł całym światem,
Dobrodziejem w Porusie, w Klicie będzie katem.

Któż jest tedy szczęśliwym? oto ten zapewne,
Co umie krócić chciwość i zapały gniewne;
Który godzien (gdyby świat mógł cnocie ołtarze
Stawić winne niewdzięczny) z bogi chodzić w parze;

Któremu próżno Paktol z Tagiem sączy złoto;
Który z pogardą patrzy, jak na gnuśne błoto,
Na owe świetne stopnie, na które raz licha
Jednych fortuna sadzi, drugich na łeb spycha;

Który czyli mu berło los pomyślny zdarzy,
Ani mu serca blaskiem, ni odmieni twarzy,
Czy nań troski rozliczne zawiść miece żwawa,
Jeden w nich zawsze umysł i jedna postawa.

Równie wesół, czy mu Rzym bramy tryumfalne
Stawi, czy wprzęga cielce w pługi skibo-walne:
I więcéj się częstokroć z zabawek rolniczych
Cieszy, niż siedząc wpośrzód pęków urzędniczych.

Który pilne na cnoty mając zawsze względy,
Bystre młodości bujnéj ukrócił zapędy:
I jako mężny Alcyd gady krwie niesyte,
Stargał w samych pieluszkach chęci jadowite:

A jeśli w nim do złego skłonność przyrodzona,
Szkodnicze zostawiła po części nasiona;
Tak je czuje, by z niemi zwodząc boje dzielne,
Wdziewał na skroń zwycięsca wieńce nieśmiertelne.