[67]
Do uświadomionej robotnicy
(Canzona)
Jak lubię patrzeć z okna,
gdy w mgłami świt omyty
wychodzisz z węzłem sił porannych w sobie!
Pada twój lotny krok na
różowiejące płyty
i twarz się twoja śmieje w słonecznym zasobie.
Lecz drobne ręce obie,
całowane wietrzykiem,
nie mają czasu na to,
by powionąć zapłatą
fali powietrznej, która żegna cię z okrzykiem.
Bo w dali, nad domami,
czernieje komin, smuga dymu błękit plami.
Już poważnieją oczy
i uśmiech z twarzy znika,
na chwilę się pojawia, kiedy swoich witasz.
Już jesteś tam, już tłoczy
mozół pierś robotnika,
i tylko głuchy szum snuje się przez korytarz.
Widzę cię znów, gdy czytasz,
wsparta o starte krosna,
tekst pogniecionej kartki.
Jest przerwa. Umilkł wartki
[68]
tok lśniących maszyn. Za oknami płynie wiosna.
Niedoczytane słowa
rosną w olbrzymie myśli, w oczach rośnie głowa.
I oto sfruwa z lic twa
zaduma. Plan obronny
dojrzał. Zwołujesz ludzi, z miedzią głos kojarzysz.
Pył włókien, krzyk zwierzchnictwa,
pot czół i godzin tonny
rzucasz na jedną szalę, w drugiej — walkę ważysz.
Niejeden cię towarzysz
słucha z zapartym tchnieniem,
słowa z twych warg wyrywa,
jakby to była żywa
kaskada ziaren, skośnym przeszyta promieniem.
Kropla twej mocy padła
nawet w tych, którym serca chodzą jak wahadła.
O, nigdy nie zapomnę
tej chwili, gdyście razem
strajk rozpoczęli, który dziś w pieśniach się sławi!
Oczy miałaś ogromne
i radując wyrazem
tej drobnej twarzy, którą piegów mgiełka rdzawi,
wołałaś: „Nic nie zdławi
mas jednolitej siły!“
Zmierzchu iskra czerwona
padła ci na ramiona,
gdy pod oknem, na które pająki schodziły,
narady wiodłaś z braćmi.
Krąży papieros... to zajarzy się, to zaćmi...
[69]
Łódź, gdy jej odjąć stery,
wpada we wir i ginie,
inaczej strajk, co w tonie własnym wodzów rodzi.
Przez dni dwadzieścia cztery
trzymał się na głębinie
ten okręt robotniczy w pogwizdach powodzi.
Tyś była sterem łodzi!
Gdy ciebie dłoń zdradziecka
wydarła oczom bratnim,
gdy uśmiechem ostatnim
żegnałaś strajk — to jakby kto żegnał trup dziecka.
Lecz natychmiast za wiosła
chwyciło dwieście rąk: łódź dalej się poniosła.
Dzisiaj w powietrzu brzmi nasz
śpiew bólu i wyzwania,
jeszcze na wpół pod ziemią mieszkamy, jak krety.
Lecz ty już przypominasz,
choć krata patrzeć wzbrania,
te inne, wolne, piękne, zwycięskie kobiety!
Traktory i lawety,
kule, serca i kłosy
historii okrąg kręcą.
Gdzie jesteś ty, z dziewczęcą
twarzą, którą najprostsze okalają włosy?
Czy w mrocznych celach Wronek,
czy w Płocku brzmi twojego głosu jasny dzwonek?
Choć nieraz dłoń wzniesiona trafia na żelazo,
rośnie i wzrośnie w końcu
siła, która pozwoli przywrócić cię słońcu.
Lewar, 1935 r.