<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Dobry mały djabełek
Podtytuł powieść dla dzieci
Wydawca „Ciekawa Lektura“
Data wyd. 1936
Druk „Record“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Un bon petit diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
OSTATNI WYCZYN KAROLA.

Karol.
Betty pozwól mi pożegnać Marjannę i Julję przed wyruszeniem do tego domu. Nie pozostanę w nim długo; za kilka dni spodziewam się powrócić do Julji.
Betty.
Ale co będzie ze mną? Zostawisz mnie u tego starego Old-Nika?
Karol.
Uprzedzam ci, abyś się nie zgadzała na dłuższy okres czasu.
Betty.
Tem lepiej; umówię się więc na dniówkę.
Karol.
Bardzo dobrze; pójdziemy więc stamtąd do Julji.
Betty.
Mówisz jednak o swojej przeprowadzce do Julji, jako o sprawie zupełnie zdecydowanej. Będą ciebie przecie prześladować.
Karol.
O to się nie obawiam. Zatruję im życie, następnie zaś ciotka im nie zapłaci i dlatego zatrzymywanie mnie nadal będzie dla nich ze względów materjalnych niewygodne.
Betty.
Jesteś wciąż ten sam; myślisz tylko o tem jak dokazywać, albo płatać figle.
Karol.
Gdyż ciotka mnie ciągle pobudza do zemsty!
Betty.
Otóż jesteśmy u Julji; ona cię zaraz trochę pouczy. Zatrzymaj się tu nieco u niej, ja zaś pójdę do Fery-Gali i dowiem się, czy nie mogłabym tam się urządzić.
Betty pozostawiła węzełek Karola i swój kuferek u kuzynek Karola i poszła załatwić swe sprawy.
— Co słychać, Karolu? — zapytała Julja z większem niż zwykle ożywieniem.
Karol.
Wszystko dzieje się tak, jak zadecydowała moja cioteczka. Betty dziś wieczorem odprowadzi mnie do Fery-Gal.
Julja.
Biedny, biedny Karolu! Ciągle miałam nadzieję, że jeszcze zabraknie jej okrucieństwa, aby aż tak postąpić.
Karol.
Czy można się spodziewać czegoś dobrego od kobiety bez serca? Owszem nie ma serca, albo ma je właściwie, ale tylko w swoim kufrze z pieniędzmi.
Julja.
Pan Bóg przeklina tych, którzy mają serce w swym pieniądzu.
Karol.
O jakże jestem szczęśliwy, że poszedłem sobie z tego domu; wiem że mam jeszcze spędzić kilka ciężkich dni, ale zato później będę z wami. Czy widziałaś Marjannę i omówiłaś to z nią?
Julja.
Nie, nie zdążyłam jeszcze; ale ona wkrótce przyjdzie na kolację. Chciałabym bardzo, abyś prędko się uwolnił od Old-Nika — za kilka dni, jak powiadasz, ale...
Karol.
Ale jednak nie wierzysz w to? Otóż zobaczysz! Teraz Juljo muszę jednak pójść do sędziego.
Julja.
Poco? Przecie nie może dla ciebie nic uczynić.
Karol.
Owszem, może; chcę uprzedzić o tem, co czyni moja ciotka, oraz o liście, który napisałem do jej pełnomocnika; poza tem poproszę go, aby pozwolił mi przy was się urządzić. Dowidzenia, Juljo.
Karol poszedł i w pół godziny później wrócił; na twarzy jego można było wyczytać zadowolenie.
Bardzo dobrze uczyniłem, że poszedłem do sędziego, — rzekł Karol, — był dla mnie bardzo dobry poprosił mnie o udzielenie mu adresu pełnomocnika mej ciotki; obiecał mi wstąpić do Marjanny, aby omówić sprawę dwudziestu tysięcy złotych mego ojca; pozatem śmiejąc się pozwolił mi pójść sobie z Fery-Gal i zamieszkać przy tobie, jeżeli oczywiście Marjanna na to zezwoli; gdy zaś powiedziałem, że jesteście biedne, obiecał, że wycofa moje pieniądze od ciotki i przekaże je Marjannie, która będzie moją opiekunką. Jakże będę się cieszył, gdy wszystko się ułoży w ten sposób i Marjanna faktycznie będzie się mną opiekowała!
Julja cieszyła się wraz z Karolem; razem budowali plany przyszłego życia, w którem Karol miał pozostać nieomal, że świętym! Betty, która wkrótce powróciła, znalazła ich oboje szczęśliwymi, marzącymi o najbliższej pomyślnej przyszłości.
Betty.
Dzisiaj wieczorem zaczynam już pracować u starego Old-Nika na bezpłatnej dniówce.
Julja.
Jakie wrażenie robi ich dom, Betty?
Betty.
Brzydki, nieprzytulny, brudny, ponury; dzieci wyglądają jakoś nieszczęśliwie; nauczycielstwo widocznie złe, służba zaś wygląda również niezbyt dobrze.
Karol.
Ale... to znaczy, że tobie, moja dobra Betty, nie będzie tam zbyt dobrze.
Betty.
Bagatela! Kilka dni przeminie szybko. Pozatem potrafię się obronić: mam zęby i pazury; dopóki zaś tam będziesz nie opuszczę ciebie.
Julja.
Dziękuję ci, Betty, dziękuję za mego biednego Karola.
Karol rzucił się na szyję Betty.
— Dobra, miła Betty, przyjmij odemnie również najszczersze, najgorętsze podziękowanie; gdy tu zamieszkam, będziesz razem z nami; wszystko opłacę z moich pieniędzy.
Betty.
Cha-cha-cha! Jak dobrze wszystko urządziłeś! Zobaczymy, zobaczymy; tymczasem jednak pożegnamy się z Julją i podążymy ku zwycięstwu, gdyż z tobą przecie zwyciężymy.
Karol począł prosić Betty, aby zaczekała na Marjannę; w tej właśnie chwili weszła ona; Karol opowiedział więc jej o wszystkiem, co się stało, o swym liście do pełnomocnika swej ciotuni, o swej wizycie u sędziego pokoju, jak również o swem szczerem życzeniu zamieszkania z niemi.
Marjanna wysłuchała go uważnie; po chwili zaś namysłu zaczęła pocichu rozmawiać z Julją, która początkowo się rozpłakała, następnie się ożywiła i skończyła na tem, że wycałowała Marjannę po rękach i uściskała ją serdecznie.
Marjanna.
Julja prosi mnie za ciebie; zgadzam się, wezmę cię do nas, Karolu, ale tylko pod warunkiem, abyś nigdy nie smucił Julji, zawsze mnie słuchał, nie wymyślał... i nigdy... się nie gniewał.
Karol.
Nigdy, nigdy, Marjanno! Przysięgam ci! Będę waszym niewolnikiem; uczynię wszystko, co zechce Julja mi uczynić to każe. Będę cichy, dobry jak Julia.
Betty (śmiejąc się).
Czy ty wreszcie zamilkniesz? To dopiero wrzątek! Namówił tu ze trzy fury! Dobre masz chęci, ale i charakterek również. Będziesz dobry, posłuszny, cichy, o ile jest to możliwe; ale nie zapominaj, że jesteś wybuchowy jak proch.
Karol spojrzał zaniepokojony na niezdecydowaną Marjannę, oraz na Julję, która miała bardzo niezadowoloną twarzyczkę.
Julja (ożywiona).
Jeżeli Karol obiecuje, możemy mu ufać, Betty; dotrzymuje zawsze danego słowa. Pozatem byłoby okrucieństwem — nawet zbrodnią odmówić mu obecnie schroniska; nie ma krewnych poza panią Makmisz, Marjanną i mną. Jeśli mu odmówimy, to co go wówczas może spotkać? Nie może przecie zwracać się do pierwszego lepszego! Prawda, Marjanno? Odpowiedzże, błagam cię!
Marjanna (wahając się).
Owszem, zgadzam się z tobą; oczywiście jest to naszym obowiązkiem, od Karola zaś zależy uczynić nam ten obowiązek ciężkim albo też przyjemnym.
Karol.
Proszę mi wierzyć, Marjanno, nie pożałujecie obie tego, że spełnicie moją i Julji prośbę, wspaniałomyślnie, przygarniając mnie do siebie.
Julja.
O Karolu! co to ma do wspaniałomyślności? Poco tak mówisz?
Karol (wzruszony).
Gdyż jest to faktycznie wspaniałomyślność z waszej strony. Doskonale to rozumiesz, ale nie chcesz jedynie mi tego przyznać, aby mnie nie skrzywdzić; ale o prawdę nigdy się nie obrażam i nie czuję się pokrzywdzonym; tylko kłamstwo i krzywda drażnią mnie i gniewają.
Marjanna.
Owszem, owszem, wszystko to jest szczerą prawdą; wzruszające to jest, wspaniałe, ale czas już na ciebie najwyższy; musisz iść do Old-Nika, aby zdążył przyjechać, zanim Old-Nik uda się na odpoczynek.
Karol uściskał serdecznie Marjannę i Julję i wybiegł nie oglądając się, aby nie widzieć łez swej ociemniałej kuzynki.
Ani Betty ani też Karol nie wyrzekli ani jednego słowa aż do samych drzwi Fery-Gal. Betty zapukała; otwarto drzwi i nasi podróżni przekroczyli próg swego więzienia. Jednemu z domowników polecono już odprowadzić ich do naczelnika tego więzienia. Betty zwróciła się do swego przewodnika z kilkoma pytaniami; tamten jednak na żadne z nich nie odpowiedział; był taki głuchy, że nie mógłby nawet grzmotu posłyszeć; nie zważając jednak na to, wywiązywał się jednocześnie z kilku obowiązków: uderzał w dzwon domowy, pełnił obowiązki odźwiernego, siekł rózgami i t. d.
— Proszę pana, ktoś chce pana widzieć, — rzekł ten głuchy człowiek, wprowadzając Betty i Karola do gabinetu Old-Nika.
Old-Nik.
Przyprowadziliście do mnie tego chłopca i chcecie wstąpić u mnie do pracy?
Betty.
Tak jest, proszę pana; proszę o przyjęcie bez wynagrodzenia, bezpłatnie na próbę; przyprowadziłam jednocześnie państwu Karola Maklanga na tych samych warunkach.
Old-Nik.
Co? Bezpłatnie? Prosiłem o zapłacenie za trzy miesiące zgóry. Gdzie są pieniądze? Proszę mi wpłacić należność!
Betty.
Pani Makmisz nic mi nie dała, proszę pana, poza malutkim węzełkiem z rzeczami Karola.
Old-Nik (oschle).
Nigdy nie przyjmuję uczniów bez opłaty zgóry. Idź sobie, mój mały; nie jesteś mi potrzebny.
Betty.
Pan nie chce przyjąć Karola?
Old-Nik.
Bez pieniędzy, nie.
Betty.
Dobrze. w takim razie pójdziemy z powrotem. Dobranoc panu.
Old-Nik (ożywiony).
Nie, nie, to nie wy pójdziecie! Was zostawiam, jesteście mi potrzebni.
Betty.
Nie zgodzę się u pana bez Karola; proszę pana.
Old-Nik.
Jakto? Przecie przyjąłem was bezpłatnie; Karol zaś powinien zapłacić!
Betty.
To jest sprawa pani Makmisz; co do mnie, nie opuszczę mego wychowanka.
Old-Nik.
Ach, więc to tak! To jest wasz wychowanek. W takim razie pozostawię to na osiem dni; jeżeli jednak przed upływem tego terminu nie zapłacą mi mojej należności za trzy miesiące, wyrzucę go za drzwi; popracuje mi jednak przez te osiem dni bezpłatnie; będzie to kosztowało więcej, niż utrzymanie jednego chłopca, — rzekł do siebie. Potem zwracając się do Karola, dodał: Idź do klasy, ucz się, mój chłopcze; Betty zaś niech idzie do kuchni, moja żona jest tam sama, trzeba jej dopomóc.
Betty doprowadziła Karola do drzwi, na które jej wskazano, i sama poszła szukać kuchni.
Gdy Karol wszedł do klasy, oczy wszystkich zwróciły się na niego. Wychowawca spojrzał nań skrycie i nieufnie; dzieci oglądały nowicjusza z zaciekawieniem; jego pewny siebie i figlarny wygląd, jak się zdawało, zapowiadał nowe i interesujące zajścia. Pierwszego wieczoru jednak nic ciekawego nie zaszło. Karol nie miał tymczasem zajęć szkolnych; usiadł więc na brzegu ławki i zasnął. Nagle został obudzony przez dużego czarnego kota, który drapał go po ręku. Karol odepchnął go ciosem pięści tak, że tamten zleciał nadół. Kot miaucząc ukrył się pod ławą wychowawcy, który zmierzył nowicjusza groźnem spojrzeniem i jak się zdawało zastanawiał się nad tem, jak ma z nim postąpić. Po niedługim namyśle poprzestał na przynajmniej tymczasem zachowaniu spokoju.
Dwa dni minęły dla Karola cicho i spokojnie; z pożytkiem korzystał z czasu, aby poznać zwyczaje domowe i dzieci, z zachowania się których wywnioskował o ich różnych usposobieniach; wkrótce się dowiedział, które z dzieci zasługiwało na zupełne zaufanie, — takich była większość — i kto na nie zasługiwał i mógł przy pierwszej sposobności zdradzić takich było bardzo niewiele. Rozpytywał, czy nie słyszeli czegoś w miasteczku o czarownicach, które zakłócają spokój nocny, o widmach, czarnych ludziach i t. d. Wszyscy wiedzieli o tem, ale nikt nic podobnego nigdy nie widział; dopomogło to Karolowi wymyśleć pewien figiel, w którym czarownice miały odegrać główną rolę. Karol często się widywał z Betty, która dopomagała w kuchni, sprzątała pokoje, zamiatała klasy i t. d. Opowiedział jej o swych zamiarach i planach dotyczących nowego figla; powinna była mu w tem dopomóc. W ciągu dwu dni Karol jeszcze się nie uczył ze swymi kolegami; tymczasem zapoznawał się z porządkami panującemi w domu, oraz jego surowym rygorem; kilka razy był świadkiem mniej czy też więcej okrutnego, zależnie od rodzaju przewinienia, karania rózgami; nie miał jeszcze żadnego zatargu z wychowawcami, gdyż nie miał jeszcze sposobności z nimi się uczyć; miał jednak już kilka starć z ulubienicą wychowawców, czarną kotką, która, jak się zdawało, znienawidziła go i usiłowała wyrazić swą nienawiść przy każdej nadarzającej się sposobności. Ze swej strony Karol płacił pięknem za nadobne. Tak więc jednego z pierwszych dni swego pobytu na pensji, Karol znalazł się sam na sam ze swym wrogiem w oddalonym pokoju; rzucili się więc do siebie. Karol otrzymał tęgie zadrapnięcie, za które się zrewanżował uderzeniem pięści. Kotka skoczyła Karolowi na piersi; ten pochwycił ją za gardło, przycisnął kolanem głowę i tułów swego przeciwnika, wyjął z kieszeni sznurek i przywiązał go jednym końcem do ogona kotka; do drugiego zaś końca przymocował kawałek papieru; następnie otworzył drzwi i kotkę wyrzucił; ta w okamgnieniu znikła, ciągnąc za sobą papier, którego sznur i podskakiwanie spowodowały mocne jej przerażenie. Gdy Karol wszedł do klasy, kotka pośpiesznie skoczyła wślad za przybyłym uczniem; na ten szmer wszyscy się odwrócili. Nauczyciel zawołał na swą ulubienicę i uwolnił ją od tortur; następnie groźnie i badawczo spojrzał po wszystkich uczniach; żadna jednak twarz nie zdradzała winowajcy. Wszystkie jak jedną znaczyła tylko ożywiona ciekawość i powstrzymywane zadowolenie. Nikt nie lubił tej kotki i dlatego wszyscy się cieszyli z jej pierwszego niepowodzenia. Nauczyciel zapytał uczniów, kto mógł w ten sposób zażartować sobie z kotki; nie osiągnął jednak zadawalniającej odpowiedzi; Karol wyglądał jak inni na niewinnego; pierwszem jego zdaniem było: „Biedne zwierzę! Jakie to bezlitosne!“ Ta sztuczka pozostała nierozwiązaną zagadką, winny zaś nie poniósł zasłużonej kary. Taka heca zdarzyła się po raz pierwszy; uczniowie, którzy byli przebieglejsi od nauczyciela, dowiedzieli się, a raczej wzruszyli spryt nowicjusza; większość z nich nabrała do niego szacunku i zaufania.
Ale wreszcie i Karol musiał się zabrać do nauki. Na trzeci dzień po całym szeregu kar, przy wymierzaniu których wszyscy byli obecni, wychowawca Bokser oznajmił Karolowi, że od tego dnia powinien już być obecny na lekcjach i uczyć się razem ze swoimi kolegami tego co zadano.
Karol ucieszył się z tego, jak z każdej zmiany; miał chęć do nauki, uważnie więc słuchał tłumaczenia lekcyj.
Po lekcjach dzieci zajęły swe miejsca i zabrały się do odrabiania zadanego na dzień następny; Karol nie miał jeszcze miejsca i dlatego zapytał, gdzie mógłby odrabiać lekcje.
Bokser.
Na ławce.
Karol.
Na jakiej?
Bokser.
Na pierwszej wolnej.
Karol zauważył przez nikogo niezajęte miejsce obok wychowawcy, poszedł i usiadł tam.
Bokser obrócił się do niego, skrzyżował ręce i spojrzał nań rozsrożony.
— Czy ma głowę na karku, czy też nie ma ten mały niegodziwiec? — zawołał — Czy to miejsce dla ucznia obok mnie na katedrze.
Karol.
Skądże mogę o tem wiedzieć? Albo jak mógłbym zgadnąć? Pan mi powiedział: pierwsze wolne miejsce; zauważyłem je i usiadłem.
Bokser.
A! Dobrze rozumuje uczeń! Niesłuch, rebeljant! Oto tak pertraktujemy z takimi mędrcami (targnął go za włosy), z takimi wygadanymi (przytem uderzył go ręką), z takimi rebeljantami (uderzył linją), z takimi niesłuchami (kopnął go nogą). Teraz proszę iść i poszukać wolnego miejsca.
Karol nie krzyknął ani razu, nawet nie westchnął; daszki wuja Makmisza, znajdujące się oczywiście na swem zwykłem miejscu, mocno go wspierały w tej bohaterskiej podstawie, obejrzawszy klasę poszedł, aby usiąść obok chłopca, który był tego samego mniej więcej wzrostu co i Karol i miał łzy w oczach.
„Ten jest dobry, — rzekł sam do siebie, — nie zdradzi mnie w razie czego“.
Tymczasem nauczyciel uważnie przyglądał się Karolowi, myśląc: ten jest niełatwy do poprawienia; ani łezki ani też żadnej skargi! Należy jednak postarać się i dopiąć swego“.
— Mineto! — zawołał nauczyciel.
Czarna kotka o wyglądzie mocno nasrożonym odpowiedziała zachrypniętem miauczeniem, które raczej było podobne do ryku skoczyła na stół nauczyciela.
Tamten zrobił z papieru dużą kulę i pokazał ją kotce, która odwróciła się tyłem, podniosła nieco ogon, nastawiła uszy i naśladowała oczyma każdy ruch nauczyciela, aż rzucona kulka papierowa trafiła prosto w głowę Karola. Kotka znowu wydała zachrypnięty dźwięk i jednym susem znalazła się na głowie i plecach swego wroga; poczęła go gryźć i drapać, ścigając jednocześnie kulkę papierową, przerzucaną jej pazurami i zębami.
Karol bronił się jak tylko mógł; wyciągnął kotce łapy i ścisnął jej gardło; kotka poczuła się zwyciężoną i chciała już skoczyć na ziemię; Karol chwycił ją jednak za tylne łapy i nie zważając na rozpaczliwe miauczenie biednego zwierzęcia i wściekły krzyk nauczyciela, okręcił kotkę w powietrzu i rzucił ją na katedrę Boksera, który pochwycił swą ulubienicę prawie bez oznak życia.
Oczy nauczyciela ciskały błyskawice.
Zeszedł ze swej katedry, podążył do Karola, ostro kazał mu wyjść na środek klasy i położyć się na podłodze, poczem zaczął go rozbierać, aby ukarać rózgą, którą trzymał w ręku. Ale zaledwie podniósł ubranie Karola, natychmiast w strachu odskoczył, zupełnie tak samo, jak miało to miejsce z panią Makmisz: djabły były na swojem miejscu i zachowały swój groźny wygląd nadal.
Karol zrozumiał, o co chodzi, i wstał tryumfując:
Opiekują się mną czarownice, — rzekł, — i zawsze jestem uzbrojony; biada temu kto mnie dotknie! Ale jeszcze bardziej biada temu, kto mnie bije.
Bokser nie wiedział co ma myśleć; począł się cofać, potknął się przytem o taboret i upadł, uderzając się twarzą o podłogę; padając zwichnął sobie nogę i uszkodził znacznie nos; gdy dzieci ujrzały, że nauczyciel nie może się podnieść, skoczyły ze swych ławek jakgdyby poto, aby przyjść mu z pomocą; ciągnęły go za ręce, nogi, głowę przyczyniając się w ten sposób do tego, że wychowawca cierpiał straszliwe męki.
— Dajcie mi spokój! — wołał; — nie ruszajcie mnie, mali niegodziwce! Zawołajcie tu kogokolwiek, aby mi dopomógł wstać.
Dzieci jednak w dalszym ciągu guzdrały się przy nim, nie zważając zupełnie na jego jęki.
Podczas tego zamieszania Karol zdołał szepnąć na ucho niektórym kolegom o pochodzeniu djabląt, które wszystkich tak nastraszyły. Nowina ta szybko rozpowszechniła się po całej klasie i Karol stał się od tej chwili przedmiotem zachwytu. Na nim pokładano wszystkie nadzieje na przyszłość.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: anonimowy.