Dobry mały djabełek/XV
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dobry mały djabełek |
Podtytuł | powieść dla dzieci |
Wydawca | „Ciekawa Lektura“ |
Data wyd. | 1936 |
Druk | „Record“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Un bon petit diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sędzia pokoju (na widok wchodzącego Karola).
Jakto, jesteś już tu, mój chłopcze? Niedługo też byłeś w Fery-Gal! Jak wydostałeś się stamtąd? Czy na długo?
Karol.
Nazawsze, proszę pana sędziego! Proszę dopomóc mi obecnie, abym nie musiał powracać do mej ciotuni Makmisz, która dotego nie chce mnie trzymać u siebie, proszę mi pozwolić zamieszkać przy moich kuzynkach Dajkin.
Sędzia.
Posłuchaj, mój przyjacielu, co do mnie, to cieszę się, że będę ci mógł dopomóc, ale to nie odemnie zależy. Kuzynki twe Dajkin nie są bogate, wiesz o tem dobrze, być może, nie zechcą ciebie przyjąć, gdyż nie będą miały środków na twe utrzymanie.
Karol.
Ale ja sam jestem bogaty, proszę pana sędziego, i chętnie oddam im wszystko, co tylko mam.
Sędzia.
Poruszałeś już tę sprawę i mówiłeś, że masz dwadzieścia tysięcy złotych; twoja kuzynka Marjanna mówiła mi również o tem. Ciotunia Makmisz przysięga się jednak na wszystkie świętości, że jest to niezgodne z prawdą i że ty nic nie masz.
Karol.
Kłamie ona, kłamie, proszę pana sędziego! Proszę zapytać Marjannę; ona ma nawet dowody na piśmie; wówczas pan sędzia zobaczy, kto ma rację.
Sędzia.
Zajmę się tą sprawą, mój mały przyjacielu; tymczasem zaś chętnie udzielam ci pozwolenia na zamieszkanie u tych kuzynek Dajkim; te dwie uczciwe panienki wcale nie są podobne do twej ciotuni Makmisz.
Karol.
Dziękuję, dziękuję, dobry mój panie sędzio. Ach, jak będzie się cieszyła Julja! A ja sam jak jestem ucieszony!
Sędzia (śmiejąc się).
Julja kocha takiego małego djabełka, jakim jesteś! Powiedzcie, dobrzy ludzie, to dopiero historja!
Karol.
Kocha mnie tak mocno, że nawet płakała, gdy się dowiedziała, że wstępuję do zakładu Old-Nika; a płacze się tylko wówczas, gdy serce przepełnione jest smutkiem. Tego doznałem na samym sobie.
Sędzia [śmiejąc się].
Dobrze! tem lepiej dla ciebie jeśli Julja cię kocha to dowodzi, że jesteś lepszy, niż o tobie myślałem. Idź mój mały przyjacielu, do swych kuzynek, zajmą się twą sprawą.
Karol.
Proszę pana sędziego oddać wszystkie moje pieniądze tym właśnie kuzynkom Dajkin. Nieprawdaż, pan sędzia tak uczyni?
Sędzia.
Powiedziałem już ci, chłopcze, że to niezupełnie zależy odemnie. Przyrzekam tylko zrobić wszystko jaknajlepiej, aby dotrzeć do prawdy w tej sprawie.
Karol odszedł nawpół zadowolony; obawiał się, że będzie zbytecznym ciężarem dla swych kuzynek; bał się zwłaszcza, że Julja będzie cierpiała w trudnej sytuacji materjalnej. Szedł przez ulicę „Cichego Ukojenia“; musiał więc ominąć dom pani Makmisz przy ulicy „Bitew“; ciotka była wówczas w kuchni. Karol zajrzał przez okno i ujrzał swą ciotkę oraz nieznajomego pana; stali oboje plecami do okna i z ożywieniem rozmawiali, a zwłaszcza pani Makmisz. Jej czepek, zbity na bakier, jej raptowne ruchy, — wszystko wskazywało na silne wzruszenie, jak również na wielkie jej niezadowolenie. Karol ostrożnie odszedł od okna i ruszył dalej. Serce mu zaczęło bić mocniej, gdy nacisnął klamkę drzwi i znalazł się przed Julją, która jak zwykle robiła na drutach. Na lekki szmer jaki spowodował Karol otwierając drzwi, Julja szybko się odwróciła, i zaczęła uważnie nasłuchiwać.
— Kto tam? — zapytała głosem zdradzającym pewne wzruszenie.
Karol uśmiechnął się, nic jednak nie odpowiedział.
— To ty jesteś Karolu? Odpowiadaj! Jestem pewna, że to ty!
Juljo, Juljo, moja dobra Juljo! — zawołał Karol. — Owszem to ja! Powróciłem z tym zamiarem aby nigdy już ciebie nie opuścić; sędzia mi pozwolił zamieszkać przy tobie!
Karol rzucił się na szyję Julji i uczynił to z taką gwałtownością, że nieomal nie zwalił niewidomej na podłogę; ona również uściskała go zadowolona.
Julja.
Mój dobry Karolu, jak jestem zadowolona, żeś już opuścił ten okropny dom!
Karol.
Owszem, okropny, masz rację! Okropny! To też niełatwo mi przyszło stamtąd się wydostać.
Julja.
Byłeś bardzo nieszczęśliwy, nieboraku!
Karol.
Nieszczęśliwy? Wcale nie! Byłem bardzo zajęty. Pomyśl tylko, ile miałem pracy; musiałem wymyślać okropne, niesłychane rzeczy, aby potem je wykonać bez żadnej pomocy zzewnątrz. Pomijając Betty, która dopomagała mi tylko w rzadkich trudniejszych wypadkach. Dążyłem do tego, aby mnie wypędzono ale starałem się jednocześnie, aby nie wpadać ze swemi figlami. Nie miałem więc czasu, aby się smucić i nudzić się, albo też czuć się nieszczęśliwym.
Julja.
I nawet nie pomyślałeś ani o Marjannie, ani też o mnie?
Karol.
Wręcz przeciwnie, zawsze o was myślałem. Wszystkie swe sztuczki wyrabiałem w tym jedynie celu, aby jaknajprędzej do was powrócić! Ale ty, Juljo, czy myślałaś o mnie również?
Julja.
O, zawsze! Niepokoiłam się, tęskniłam, gdyż, mój biedny Karolu, podczas twej nieobecności dnie wydawały mi się tak nudne! Tak bałam się, że popełnisz jakiś prawdziwie zły uczynek! Usiłujesz przecie zawsze mścić się na ludziach, którzy czynią ci źle; jest to bardzo niedobre uczucie; jest całkiem przeciwne uczuciu miłości bliźniego, zapowiedzianego nam przez samego Pana Boga! Gdy zaś nie słuchasz przykazań Boskich, odczuwam takie cierpienia moralne, że przejęłaby cię zgroza, gdybyś zajrzał do głębi mej duszy.
Karol.
Juljo, kochana Juljo! Wybacz mi. Przysięgam ci, że nie chcę być zły.
Julja.
Wiem o tem, mój przyjacielu! Ale jednak czasami zbyt daleko się posuwasz. Nie prosisz Pana Boga o pomoc... brak ci więc oparcia i padasz na swej śliskiej drodze!
Karol.
Uspokój się Juljo! teraz gdy zamieszkam razem z wami, to zobaczysz, jak będziesz ze mnie zadowolona, i jaki będę posłuszny i grzeczny.
Julja uśmiechnęła się, przerwała rozmowę i zabrała się do swej robótki.
Karol.
Czy wiesz, Juljo, że jestem bardzo głodny; o godzinie ósmej rano zjadłem tylko kawałek czerstwego chleba razowego, teraz zaś mamy już dwunastą.
Julja.
Czekam z obiadem na Marjannę; jeżeli jednak chcesz zjeść kawałeczek chleba, to weź; wiesz przecie, gdzie leży.
Karol.
Owszem, zjem tymczasem kawałeczek, obawiałem się, że jest już po obiedzie. Gdy skończył z jedzeniem chleba weszła Marjanna.
A! Jesteś wreszcie Karolku, — rzekła; ściskając go serdecznie, — zmusiłeś jednak do tego, aby cię wypędzono? Przyznaję, że wcale mnie to nie dziwi. Patrz, aby Julja nie była zmuszona potraktować cię w podobny sposób; będziesz przecie z nią pozostawał przez całe dnie.
Karol.
O nie, Marjanno. Będę jednak przytem pracował; pójdę do księdza, do nauczyciela w szkole, więc będą mnie uczyli. Nie dokuczę wam nigdy i nie popełnię żadnego głupstwa. Będę teraz roztropny i uprzejmy.
Marjanna (uśmiechnięta).
Owszem, dobrze! Ale od kiedy to, panie Karolu, zalicza się pan do towarzystwa ludzi roztropnych i uprzejmych.
Karol.
Już dawno; od czasu, gdy doznałem tylu nieszczęść.
Marjanna (śmiejąc się).
Dziwne to, że myśmy z Julją tego nie zauważyły.
Karol.
Pani mnie nie zna, Marjanno; co do Julji jednak, to jestem przekonany, że coraz częściej uważa mnie za znacznie roztropniejszego, niż dawniej.
Julja uśmiechnęła się. Karol prosił ją o odpowiedź. Wówczas odpowiedziała:
— Nie będziemy mówili o tem, co było, pomyślmy lepiej o przyszłości; idę o zakład, że Karol, mieszkając u nas, będzie zupełnie inny, aniżeli pod opieką ciotuni Makmisz.
Karol.
Będę tak samo mało podobny do dawnego Karola, jak wy obie mało jesteście podobne do starej ciotki.
Marjanna.
Oby cię Pan Bóg wysłuchał, Karolku! Chcę jedynie wyświadczyć ci przysługę i odnaleźć w tobie drugiego świętego Karola.
W tej chwili drzwi się otworzyły i na progu ukazała się ku wielkiemu przerażeniu Julji rozsrożona pani Makmisz. Niewidoma zgadła przybycie ciotki po ciężkim jej oddechu i po wstrzymanym okrzyku Karola. Zapanowała nagle ogólna cisza. Pani Makmisz, blada i drżąca, podeszła do Marjanny, która czekała na nią, nie poruszając się z miejsca.
— Marjanno, — powiedziała łagodnym głosem, — co powiedzieliście o mnie sędziemu?
— Sędziemu? — zapytała bardzo zdziwiona Marjanna, — nie rozumiem, co przez to ciocia chce powiedzieć. Nie przypominam sobie, abym wogóle z sędzią rozmawiała.
— Czy to prawda? — zawołała pani Makmisz, opanowując swe wzruszenie. — A więc to znaczy, że wymyślił i skłamał poto, aby zmusić mnie do opowiedzenia wszystkiego.
— Pan sędzia nie jest zdolny do kłamstwa, — rzekł Karol, który był wówczas w ciemnym kącie sali i którego nie zauważyła jeszcze pani Makmisz.
Gdy ciotka posłyszała głos Karola, szybko się obróciła i aż krzyknęła z przerażenia.
Pani Makmisz.
Oto już jest! Powróciła ta zmora mojego nieszczęśliwego żywota! W jaki sposób potrafił stamtąd uciec? Odprowadźcie go z powrotem! Przyjmując go, ściągacie na siebie całą masę czarownic, wypędźcie go! Prędzej, prędzej! Za nic w świecie nie przyjmę go do siebie.
Marjanna.
Proszę się uspokoić, cioteczko, nie powróci już więcej, nawet gdyby ciocia sama tego chciała. Pan sędzia polecił mi tego chłopca i teraz będzie on stale pod moją opieką.
Pani Makmisz.
A z jakich to środków będziecie go utrzymywały?
Marjanna.
To już moja sprawa; ciocię niech głowa nie boli.
Karol.
Ciocia dobrze wie przecie, że ma u siebie dwadzieścia tysięcy złotych, moich pieniędzy. Ciocia odda je Marjannie, mojej opiekunce, i będziemy z tych pieniędzy żyli.
— Niegodziwcze! Kłamco! — zawołała pani Makmisz głosem przerwanym z powodu braku tchu. — Marjanno, nie wierz, nie słuchaj go.
Marjanna.
Przepraszam, ciociu! Wiem, że mówi prawdę; sama powiadomiłam o tem Karola. A teraz, gdy ciocia sama poruszyła tę sprawę, przypominam sobie, że istotnie mówiłam sędziemu o tych pieniądzach.
Pani Makmisz.
Nieszczęśliwa! Rujnujesz mnie, zabijasz! Nie mam nic do oddania; nie mam nic absolutnie.
Marjanna.
Wszystko to mnie nic nie obchodzi; to już sędzia rozpatrzy sprawę, razem z prokuratorem.
Pani Makmisz.
Z prokuratorem! Ależ to oznacza hańbę dla mnie! Wszyscy ci prokuratorzy zawsze osądzają i skazują! We wszystkich sprawach kogoś oskarżają. Wierzcie mi, moje drogie siostrzenice, że przecie nie mam nic. Zlitujcie się nad biedną wdową!... Karolu, mój dobry Karolu, obroń mnie. Pomyśl tylko; przecie karmiłam cię, ubierałam w ciągu trzech lat.
Karol.
Co do mego utrzymania, ciotuniu, to nie jestem za nie względem cioci tak bardzo zobowiązany żyłem przy cioci jak pies, żywiłem się i ubierałem jak żebrak; prano mnie codzień, obrażano i wymyślano mi. W tym samym czasie, gdy ciocia karciła mnie za każdy kęs chleba, który jadłem nazywając żebrakiem tego, czyje pieniądze leżały u cioci, trzymała to ciocia przedemną w tajemnicy i używała tych pieniędzy na pokrycie wydatków całego domu. Ale kuzynki moje Dajkin są niezamożne, nie będą więc mogły utrzymać mnie na koszt własny. Dlatego uczyni się całkowicie zadość sprawiedliwości, jeżeli moje pieniądze przejdą do rąk mej nowej opiekunki Marjanny.
Pani Makmisz (załamując ręce).
Ale mówię ci. Powtarzam, Karolku, że nie mam nic; nie mam czego zwracać, ponieważ nic a nic nie mam!
Karol poruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Marjanna ze wstrętem patrzała na tę starą sknerę, która padła przed nią na kolana, w dalszym ciągu prosząc i błagając o współczucie.
Tymczasem nagle wszedł sędzia w towarzystwie starszego pana, którego Karol widział u pani Makmisz przez okno.
— Co to jest pani Makmisz, — zapytał ironicznie sędzia, — pani na kolanach przed swemi siostrzenicami? Czy pani popełniła jakąś zbrodnię?
Pani Makmisz pozostała jednak nadal na kolanach; zrozumiała, że błagalna poza w której zastali ją pełnomocnik i sędzia, świadczyła przeciwko niej wyraźnie i zawczasu przesądzała fakt, że w jakiejś poważnej sprawie poczuwała się do winy. Nie mogła powiedzieć ani słowa na swoją obronę;
— Pani Makmisz, — ciągnął dalej sędzia, — jestem zmuszony pani powiedzieć, że mimo pani zaprzeczeń i wielokrotnych przysięgań, pani rzeczywiście zatrzymała na swą korzyść sumę dwudziestu tysięcy złotych, które należą do bratanka pani i pupila Karola Maklanga; tę sumę powierzył pani ojciec Karola, przeznaczając ją naturalnie dla swego syna.
Pani Makmisz (ze wzruszeniem coraz większem).
To jest kłamstwo, wierutne kłamstwo! To jest kłamstwo! Nic nie jestem winna temu chłopcu!
Sędzia.
Proszę być ostrożną, pani Makmisz. Przeciwko pani są dowody na piśmie.
Pani Makmisz.
To niemożliwe! Żadnych dowodów na piśmie niema, jestem pewna tego.
Sędzia.
Jeżeli pani uporczywie przeczy w dalszym ciągu, zmusza mnie to do przekazania sprawy prokuratorowi; wówczas zaś... nastąpi oskarżenie, które będzie dla pani hańbą. Pozatem koszta sądowe nadwątlą własne środki pieniężne pani.
Pani Makmisz runęła na podłogę i zawołała.
— Moje pieniądze, moje nędzne grosze! Nikt nie śmie dotknąć mojej kasy! Skażcie mnie nawet na zesłanie!.. Wszystko jedno, nic nie znajdziecie, nie dopniecie swego celu!
Sędzia.
Proszę się uspokoić, pani Makmisz; chodzi przecie wcale nie o te pieniądze, które są własnością pani, ale chodzi tu jedynie o zwrot tych sum, które do pani nie należą. Panie Błakdaj, proszę łaskawie wytłumaczyć pani Makmisz tę całą sprawę, — dodał uśmiechając się sędzia.
Pan Błakdaj zbliżył się i zaczął mówić;
— Proszę pani, jeszcze nie tak dawno powiadomiłem panią, że otrzymałem list, który pani sama podyktowała; pisała pani w tym liście o wspomnianych dwudziestu tysiącach złotych, list ten, jak pani mówiła, był właściwie niecnym figlem bratanka pani, Karola Maklanga. Następnie nadmieniłem już pani o innym liście, który otrzymałem od tego biednego chłopca; opisywał w nim swą pożałowania godną sytuację i powtarzał o tej kwocie pieniędzy, o której, według jego oświadczenia, wie dobrze pan sędzia pokoju. Wzruszyło mnie wołanie tego biednego sierotki o pomoc. Przyszedłem więc do pani, aby omówić z panią tę sprawę, oraz z panem sędzią. Pani ciągle zaprzecza; tymczasem jednak sędzia pokoju dowiódł w mej obecności słuszności żądań tego chłopca, zapomocą różnych ustnych informacyj, zupełnie zresztą wiarygodnych, oraz dokumentu na piśmie, który napisała pani własnoręcznie. Pani niewątpliwie nic nie wiedziała o tej właśnie ostatniej okoliczności, którą obecnie powinienem pani oznajmić. Jest to pokwitowanie, które napisała pani własnoręcznie, świadczące o odbiorze przez panią dwudziestu tysięcy złotych na przechowanie od pana Maklanga — ojca, który włożył to pokwitowanie do teki i przekazał przed samą śmiercią do rąk pewnych; ten dokument istnieje jeszcze obecnie co widzieliśmy z sędzią na własne oczy. Pozatem proszę pani, natychmiast po śmierci pana Maklanga, który zmarł w pani domu otrzymałem na przechowanie od szanownej pani sumę dwadzieścia tysięcy złotych, i na osobistą pani prośbę napisałem ją na imię pani. Skąd mogła więc odrazu się znaleźć w posiadaniu pani taka suma pieniędzy?
Pani Makmisz na te ważkie dowody nic nie odpowiedziała, gdyż z tego, co się naokoło jej działo, nic nie widziała i nie słyszała.
Gdy sędzia zapytał ją po raz ostatni, czy chce zwrócić kapitał i odsetki, które należą do Karola, czy też woli doprowadzić sprawę do sądu, który może ją zrujnować, zadrżała na całem ciele. Była zupełnie wytrącona z równowagi, prawie nieprzytomna. Z wysiłkiem wydostała klucz, schowany na brzuchu i ledwie dosłyszalnym szeptem wydobyła z siebie głos:
— Puzderko, klucz, kufer... Ratujcie, ratujcie wszystko,..
— Gdzie się znajduje kufer pieniężny? — zapytał sędzia pokoju.
— W ścianie za szafą... Poczem wydała żałosny jęk, zamknęła oczy i straciła przytomność.
Sędzia pozostawił omdlałą na rękach Marjanny i wyszedł z Błakdajem. Udali się razem do domu pani Makmisz, aby otworzyć kufer pieniężny i zobaczyć, co on w sobie zawiera. Klucz znaleźli w puzderku, ale jednak z trudem otworzyli kufer, który skrzętna gospodyni wmurowała do ściany i zastawiła szafą; ze znacznym wysiłkiem zdołali odsunąć tę szafę, do tego stopnia była ciężka. Zaledwie ją odsunęli zauważyli, że stała na kołach i dawała się przesuwać bez znacznego wysiłku. Otworzyli kufer. Po przezwyciężeniu pewnych trudności znaleźli wreszcie skarb; papiery dotyczące dwudziestu tysięcy złotych Karola i rulony złota leżały osobno od innych skarbów pani Makmisz które sięgały sumy osiemdziesięciu tysięcy złotych. Sędzia wziął pieniądze, sporządził akt objęcia przez Karola w swe posiadanie tej sumy, następnie wydzielił dwa tysiące złotych w złocie, jako odsetki za trzy lata od kapitału Karola.
— Pozostawiam pani Makmisz, — rzekł, — pięćset rubli tytułem zapłaty za utrzymanie biednego Karola w ciągu tych trzech lat mąk i udręki, jakie przy niej cierpiał. Dwa tysiące dam tymczasem Marjannie na niezbędne wydatki. Gdy zaś zostanie już prawną opiekunką Karola, przekażę jej pozostałe dwadzieścia tysięcy.