<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Doktor Przybram
Wydawca Księgarnia Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. ok. 1924
Druk Drukarnia „Rola“ Jana Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
— ? —

O pobycie Przybrama w kraju nie mamy, niestety, wiadomości ścisłych i pewnych.
Nie podzielamy zdania profesora Wądołkiewicza[1], który twierdzi, że Prometeusz z własnego popędu zajechał do Zbąszynia. Przeciwnie. Jego wizyta tem się głównie tłumaczy, że zawiadowca stacji Berlin — Dworzec Śląski przyczepił pewnego dnia ni stąd ni zowąd wagon salonowy wielkiego męża do ekspresu Paryż — Warszawa — Leningrad (Piotrogród — Petersburg — Judeniczville).
Urzędnik komory celnej, Władysław Śledź, wszedł do przedziału, zajętego przez młodą parę, obejrzał dokładnie bagaż Nelli i skórzaną torbę Przybrama i, ponieważ dnia poprzedniego obchodził w gronie przyjaciół pewną uroczystość familijną a alkohol podniecał w nim zawsze inwencję twórczą, — domyślił się odrazu, że coś tu jest nie w porządku.
Wzięto uczonego do rewizji osobistej i wykryto natychmiast pasport na imię księcia di Capodistria, pasport na nazwisko Odstrczila, Pospiszila i zupełnie świeży, nieużywany dokument na nazwisko prof. Lamberta.
Sprawa była oczywiście mocno podejrzana i aż do jej wyjaśnienia ulokowano Prometeusza razem z jasnowłosą żoną w baraku na stacji. Przybram — jak zwykle w razach trudniejszych — próbował wylegitymować się swojem świecącem sercem, twierdził, że on jeden z mieszkańców tego globu takie serce posiada i że to mu powinno wystarczyć za dowód osobisty. W odpowiedzi Władysław Śledź tonem grzecznym, ale stanowczym odczytał mu pewien rozdział z księgi przepisów dla straży pogranicznej.
— Znakomitych ludzi — dodał — przewoziliśmy tędy niejednokrotnie ku zadowoleniu rodziny i nieboszczyka — nigdy nie było najmniejszej scysji, nigdy nikt się na nas nie uskarżał.
— Co prawda — dorzucił jeszcze — znakomici ludzie ułatwiali nam zadanie, nie tak, jak pan! Jeżeli przekraczali granicę bez dokumentów — to przynajmniej nie w stanie żywym. Jestem tu dziesięć lat na stanowisku i zaręczam panu, że żywego wielkiego człowieka nie widziałem.
— Cóż mi pan zatem radzi? Mam umrzeć na tej stacji? W Zbąszyniu? — pytał drżącym głosem Przybram.
— Zaczekamy z tem jeszcze trochę. Jeżeli pan doprawdy jest „nowym Prometeuszem“ — jak pan twierdzi — to zadepeszujemy do Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk. Niech oni tam sobie głowę łamią. Ja tu nie jestem zgodzony do genjuszów. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
Dopiero po trzech dniach dość przykrego postoju (Przybrama w żaden sposób nie chciano puścić z powrotem zagranicę. Istniały przypuszczenia, że to on przemycał walutę i był zaplątany w sprawę Prywatmana i Paździorkiewicza) przybyła na stację pograniczną deputacja, złożona z trzech profesorów warszawskich. Panowie Czemuż, Pocoś i Laboga nie mogli wprawdzie załatwić w Warszawie — tak naprędce — wszystkich formalności, ale pierwszy z nich (Czemuż) miał krewniaka w ministerstwie przemysłu, skąd wydostał formularz tej treści:

„Min. Przem. i Handlu prosi władze pograniczne w Zbąszyniu o przepuszczenie i zwolnienie od cła (objekt)... Prometeusz... (w ilości)... 1... i o przetransportowanie takowego do Warszawy na koszt Ministerstwa“.

(podpis) Szef dep. Czyż.
(pieczęć).

Słowa Prometeusza, jeden, takowego i Czyż były na tym druczku wypisane odręcznie.

Zaraz po przyjeździe panowie Czemuż, Pocoś i Laboga udali się do baraku stacyjnego i tu, odchrząknąwszy, wygłosili trzy mowy powitalne. Przyczem Pocoś, jako historyk, rozwodził się szeroko nad zasługami Juljusza Cezara, Czemuż i Laboga zaś obrali sobie za temat przyrodę tatrzańską i wspomnieli kilkakrotnie w pięknych parabolach orła, Świnicę, szczyty, perć i wierzchołek.
— Czy teraz już mogę stąd spokojnie wyjechać? — spytał Przybram.
Okazało się, że o tem nawet mowy być nie może. Miasta Poznań, Kalisz, Zgierz, Łowicz, Sochaczew przybrały się odświętnie, zmobilizowały orkiestry strażackie, udekorowały dworce, odziały mówców w tużurki i czyhały na okazję ujrzenia Przybrama i uczczenia go, jak na to zasługuje.
— Jak sądzisz, Nelli? — rzekł Przybram. — Pojedziemy?
Nelli — o dziwo! — zgodziła się natychmiast. Wywnioskowała bowiem (kobiety są zadziwiająco sprytne) z przemówień trzech wybitnych przedstawicieli nauki, że tu ludzie mają jakieś mętne pojęcie o czynach jej nad miarę głośnego małżonka. Bawiło ją to, że panowie Czemuż i Pocoś wynoszą wprawdzie Huberta pod niebiosa, ale właściwie nic o nim nie wiedzą. Prof. Czemuż plątał najwidoczniej „cold-light“ z angielskiem mydłem do golenia o podobnej nazwie, a Laboga uważał je wyraźnie za środek przeczyszczający. Stosunkowo najpewniej mówił o zimnych płomieniach i nellitach Pocoś — jako przyrodnik z zawodu. Niestety w wagonie, podczas miłej pogawędki towarzyskiej, wyszło na jaw, że i on pomieszał cokolwiek metodę Przybrama z metodą odmładzania starców prof. Steinacha.
Jeszcze milsza dla Nelli niespodzianka (niema chyba nic bardziej złośliwego na świecie od żon ludzi wybitnych) czekała na nich w Poznaniu.
Magistrat wystawił na stacji dość dużą budę w kształcie antycznej bramy triumfalnej i umieścił pod nią orkiestrę dętą. Ale ta orkiestra, ujrzawszy wagon salonowy, dmuchnęła w trąby i zagrała fortissimo bułgarski hymn narodowy, poczem wiceprezydent, p. Wlazło-Nietrzeba, wszedł osobiście do przedziału i wręczył Nelli bukiet, Przybramowi szpadę i rozpoczął orację. Do wynalazcy mówił stale „Ty“ w dowód wielkiego szacunku, ale przytem niewiadomo dlaczego tytułował go w przemówieniu jenerałem. Wychwalał Przybrama za jakieś czyny pod Tyrnowem i Köstendży, poczem orkiestra jeszcze głośniej zaintonowała pieśń „Szumi Marica...“
I dziś jeszcze nie wiemy, co skłoniło p. wiceprezydenta Wlazłę-Nietrzebę do wygłoszenia na cześć Przybrama mowy, przeznaczonej na powitanie pewnego weterana z wojny bałkańskiej.
Wiemy tylko, że mistrz, zerwawszy się sprężyście z miejsca, chwycił nagle żonę i walizkę i krokiem młodzieńczym skoczył do przejeżdżającego właśnie pociągu Poznań, Bydgoszcz, Gdańsk.
Z Neufahrwasser „prof. Lambert“ i jego młoda żona odpłynęli na małym stateczku „Prometheus“ do Malmö.





  1. Wądołkiewicz „Studja historyczne“.
    Gdybysiowa i Dałbybóg „Fizyka dla szkół średnich“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.