<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Dombi i syn
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Antoni Mazanowski
Tytuł orygin. Dombey and Son
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX. Pani Czykk przejrzała.

Panna Toks ani domyślała się, że dom pana Dombi otoczony rusztowaniami. Pewnego pięknego poranku raczyła w swej świątyńce na Książęcej Łące spożywać zwykłe swe śniadanie, tj. francuską bułeczkę, jajo na miękko i skrzydełko kurczęcia ze szklanką herbaty. Skończywszy je, urocza panna zabrała się do porządków w swym saloniku. Tego poranku spełniała to jakoś wolno i niechętnie, poczem siadła w zamyśleniu przed oknem i spoglądała na ulicę. W tej chwili przed oknem pojawił się roznosiciel kwiatów i zawołał: kwiaty, konwalje, kwiaty — stokrotki! Panna Toks odwróciła się i myśl o krótkości życia, nie wiedzieć dla czego, utkwiła w jej głowie. Nastąpi pora, że i ona, Lukrecya Toks, zwiędnie jak stokrotka, zerwana ręką bez litości!
Stąd myśl jej przeszła na pana Dombi, zapewne dla tego, że major już wrócił i uprzejmie kłaniał się jej z okna. Jaki też pan Dombi teraz po podróży? Czy ukoiła się znękana dusza jego? Czy zechce ożenić się powtórnie i z kim? Jakiej kobiecie los przeznaczy stać się drugą żoną pana Dombi?
Żywy rumieniec — dzień był gorący — okrył zamyśloną twarz panny Toks i ze zdziwieniem zauważyła tę zmianę w lustrze. Rumieniec zwiększył się, gdy się na Książęcej Łące zjawiła karetka, zmierzająca ku jej domowi. Do pokoju weszła pani Czykk.
— Jak zdrowie twoje, droga przyjaciółko? — spytała pani Czykk, a tym razem jakieś niezwykłe poczucie godności malowało się w jej postaci.
— Dziękuję, jestem zdrowa. Wcześnie dziś przyjechałaś i bardzom ci wdzięczna. Mogę cię prosić na śniadanie?
— Brat mój wrócił z Lemingtonu i śniadałam z nim razem.
— Mam nadzieję, że zdrowie jego polepszyło się.
— Dziękuję. Florentyna także wróciła do domu i muszę wyznać, że zbyt dawno życie jej pełne osamotnienia. Dziwna to natura i brat mój niewinien, że odczuwa ku niej pewną niechęć. Radabym wiedzieć, kto ośmieli się winić Pawła Dombi? A tymczasem co ma począć po tych smutnych wydarzeniach w rodzinie? Tu jedna odpowiedź. Musi zrobić wysiłek. Paweł Dombi w tym wypadku nawet obowiązany do wysiłku. Nasz ród zawsze celował w wysiłkach, a Paweł obecnie głowa rodu, bo cóż takiego ja? Nic albo prawie nic.
— Nie mów tak, moja droga, cóż znowu?
— A zatem mówię ci, Paweł ma obowiązek w tym razie uczynić wysiłek i niechby on serce me jak sztylet zranił, z góry go błogosławię. O, mój Boże, słaba jestem i mam naturę dziecka. Dla czego w mej piersi serce nie marmur czy też po prostu kamień z ulicznego bruku...
— Nie mów tak, moja najdroższa, cóż znowu?
— Tak czy owak, z radością przekonywam się, że Paweł pozostał wierny tradycyi rodzinnej, choć i wpierw nie wątpiłam o tem. Dombi zawsze pozostanie Dombim — i radabym wiedzieć, kto śmiałby inaczej o tem sądzić? Jednego tylko pragnę, aby i ona stała się godną tego nazwiska.
Pannę Toks na seryo zastanowił głos i wyraz twarzy przyjaciółki. Siadła obok niej z zamiarem pocieszenia i ukojenia.
— Daruj mi, droga Luizo, że pozwolę sobie uczynić jedną uwagę. Zdaje mi się, że kuzynka twoja rokuje na przyszłość wielkie nadzieje.
— Lukrecyo, nie pojęłaś mnie. Może nie wyraziłam się dość jasno. Uwagi moje nie odnosiły się do Florentyny. Osoba, któraby powinna stać się godną nazwiska — to druga żona mego brata Pawła Dombi. Zawrzeć powtórne związki małżeńskie — to zamiar jego. O tem mówiłam.
Panna Toks zerwała się, jak gdyby ją osa ukłuła.
— Czy ona uzna zaszczyt tego związku, to inne pytanie. Spodziewam się, że zrozumie. Myślmy dobrze o bliźnich. Rady mej nie żądano, ale tem lepiej. Zdanie me potraktowano z góry z ubliżającą wyrozumiałością. Tem lepiej, mniejsza odpowiedzialność. Nie jestem zazdrosna, Bóg z nimi. Niech będzie, co chce, zawszebym powiedziała: „Pawle, żenić się powtórnie nie z kobietą wyższego towarzystwa, nie z piękną, nie z wykształconą, bez stosunków! Na to trzeba dostać obłędu! Tak, obłędu dostać!“ Promień nadziei zaświtał w głowie panny Toks.
— Nie przypisuję sobie wielkiego rozumu, choć ludzie nieraz podziwiali me zdolności. Może zmienią swą opinię i to nie długo! I niech kto poważy się mi powiedzieć, że Paweł Dombi może się ożenić z pierwszą lepszą — tak z pierwszą lepszą, powtarzam — bez tych zalet! O, mój Boże, byłaby to śmiertelna obraza. Otóż brat mój, zawierając powtórny związek, czyni to, czego należało po nim się spodziewać. I to mnie cieszy. Kiedy Paweł wyjeżdżał, nie oczekiwałam, żeby miał znaleźć jakieś przywiązanie; wiedziałam, że w mieście nikogo nie kocha. Bądź co bądź partya to zupełnie przyzwoita. Matka — kobieta subtelna i z gustem, a nie moja rzecz zastanawiać się nad tem, dlaczego pragnie mieszkać przy nich. Narzeczonej dotąd nie widziałam, lecz z portretu miarkując — piękność w całem słowa znaczeniu. Imię Edyta także ładne. Sprawi ci to przyjemność, gdy się dowiesz, że wesele odbędzie się w tych dniach.
Zamiast odpowiedzi panna Toks wodziła obłędnem okiem po pokoju, gdy nagle drzwi się otworzyły. W tej chwili panna Toks roześmiała się i bez wszelkich wyjaśnień rzuciła się w ramiona wchodzącej osoby. Wielki zaszczyt trzymania w objęciu uroczej panny omdlałej przypadł murzynowi, który miał z polecenia majora zasięgnąć wieści o zdrowiu panny Toks. Pani Czykk zaczęła ratować swą przyjaciółkę, lecz już bez tych pozorów przyjaznych uczuć, jakie tak szczodrze roztaczała.
— Lukrecyo — mówiła — nie będę kryła swych uczuć. Przejrzałam raz na zawsze. Przed godziną sam anioł z nieba nie wmówiłby mi tego, co w tej chwili jest mi jak dzień jasne.
— Zwykła niemoc. Wnet zupełnie odzyskam siły.
— Odzyskasz siły! Myślisz, żem ślepa? Wyobrażasz sobie, żem niemądra, jak dzieciak! Bardzom ci obowiązana, Lukrecyo!
— Gdyby kto usiłował mi wmówić coś podobnego, nazwałabym go oszczercą! Lukrecyo Toks, dziękuję ci! Przejrzałam raz na zawsze. Spadła mi z oczu zasłona i ślepota przyjaźni już ich nie zaciemnia. Lukrecyo Toks, bawiłaś się mną jak piłką, płaciłaś obłudą za mą szczerość. Skończyły się twe intrygi, zapewniam.
— Luizo! Jak możesz do mnie tak mówić?
— Starałaś się wśliznąć w zaufanie brata, owinęłaś się wokół jego domowego ogniska, jak żmija, która pragnie jad swój zapuścić w serce dobroczyńcy. I Lukrecya Toks ośmieliła się żywić nadzieję stania się panią Dombi? O, mój Boże! To jakaś olbrzymia niedorzeczność, która nawet śmiechu nie warta!
To rzekłszy, pani Czykk, dumna w poczuciu swej prawości, skinęła głową i wróciła do swej karety — szukać ukojenia w objęciach małżonka, pana Czykk. Właściwie objęcia te w tej chwili były zawalone gazetami. Dżentlmen nie zwrócił nawet uwagi na swą nieoszacowaną połowicę. Czytał i pomrukiwał może niektóre urywki z ulubionych aryi. Dziwna obojętność!
Pani Czykk wzdychała, kiwała głową, w końcu zawołała przenikliwie:
— Nareszcie przejrzałam!
— Jakto przejrzałaś?
Żona wzburzona do ostateczności, a on nawet nie spyta, co się stało?
— I cóż się stało?
— Ta nieszczęśnica ośmieliła się myśleć o związku małżeńskim z Pawłem Dombi! Kiedy się bawiła konikiem z niewinnem dzieckiem, kto mógł odgadnąć, że w tej kobiecie kryją się zdradzieckie zamysły? Nędzne bydle! Ale sprawiedliwe niebo nie pozostawi tego bez kary. — Co tu ma do rzeczy sprawiedliwe niebo? Do dzisiejszego dnia samaś nie miała nic przeciw temu związkowi. Partya wcale przyzwoita. Samaś tak myślała. Pani Czykk rozpłakała się, nazwała to oszczerstwem i kazała mężowi milczeć. — Z Lukrecyą Toks zerwałam! Nie cierpię podstępów! Było mi niełatwo, ale trzeba, Paweł wejdzie do wyższego towarzystwa. Znajomość z jakąś panną Toks mogłaby go kompromitować. We wszystkiem widać łaskę Boską — działającą nawet mimo naszej woli. —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Antoni Mazanowski.