Duch puszczy (Bird, 1912)/Gniazdo Czarnego Sępa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Duch puszczy |
Podtytuł | opowiadanie z borów amerykańskich |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Ludwik Anczyc |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieczór już zapadać zaczynał, gdy nasi przyjaciele, przedzierając się przez najgęstsze zarośla i najniedostępniejsze manowce, stanęli nakoniec na grzbiecie wzgórza, u którego spodu rozciągała się wieś ojczysta Czarnego Sępa, zwanego inaczej Kamiennem sercem lub Wenongą. Ostatnie promienie zachodzącego słońca purpurowem światłem oblewały dolinkę niezbyt obszerną, w której rozsiadły się wigwamy indyjskie. Środkiem płynęła rzeczka, ocieniona grupami drzew. Dalej widać było pola zasiane kukurydzą, a poza niemi, na drugiej stronie rzeczki, gdzie dolina ginęła poza wysuniętą naprzód górą, unosiły się lekkie obłoczki niebieskiego dymu, wznoszące się z chat indyjskich, zbudowanych ze skór bawolich.
Wędrowcy, dosięgnąwszy ostatecznie celu pełnej trudów i niebezpieczeństw podróży, w milczeniu przypatrywali się okolicy, mającej wkrótce stać się polem ich działania. Każdy z nich zosobna rozważał niebezpieczeństwa, jakie ich napotkają, jeżeli zechcą odbić Edytę.
Natan ofiarował się iść pierwszy do wsi Osagów, ażeby wywiedzieć się, gdzie niewolnice są ukryte, ale Ralf nie chciał w żaden sposób na to pozwolić, ażeby kto inny miał go uprzedzić i chcąc, aby mu to zadanie pozostawiono, mówił:
— Czy myślisz, stary Natanie, iż dlatego pędziłem tak daleko za anielską damą, żeby ją miało wyzwolić pierwsze lepsze dwunożne stworzenie? Niech mię grom roztrzaska, jeżeli nie znam tej obrzydliwej jaskini rozbójników lepiej od was wszystkich. Alboż to raz zabierałem stąd najpiękniejsze konie dlatego jedynie, żeby ich nie dręczyły te czerwone koczkodony?
— W samej rzeczy — odrzekł Natan — mógłbyś bardzo być nam pomocnym w zamiarach naszych pod pewnym względem, lecz to najgorsza, że masz jakąś nieszczęśliwą rękę i czego się tylko dotkniesz, wszystko ci się nie wiedzie.
— Niech cię to nie zraża leśny puszczyku, alboż wydobyć się z rąk pięciu rzeźników nie jest szczęściem? Idźmy razem krwawy Natanie. Szukaj anielskiej damy, a ja tymczasem przez wdzięczność ukradnę dla niej konia, żeby miała na czem uciekać.
— O tem też właśnie myślałem, — mówił Natan — koń dla utrudzonej dzieweczki bardzoby się przydał. Jeżeli więc sumienie twe pozwala na postaranie się o konia, to wziąwszy jednego, mógłbyś jeszcze ze trzy do niego dołączyć, ażebyśmy jej w ucieczce towarzyszyć mogli. Gdybyś tego dokazać potrafił, nie dawszy się wyśledzić i schwytać, nie miałbym nic przeciw temu abyś mi towarzyszył.
— Otóż teraz mówisz jak człowiek rozumny! Dostarcz mi tylko uździenic, a pokażę wam, jak się z przed nosa kradnie konie Osagom.
— Uździenic nie mam, ale weź moją skórzaną opończę i potnij ją na rzemienie, bo już nie będzie mi potrzebna.
To powiedziawszy Natan zdjął opończę, którą Ralf natychmiast pociął w cienkie rzemienie. Kwakier tymczasem włożył bawełnianą koszulę jednego z zabitych Osagów, zawiesił na niej indyjską opończę, przepasał się pasem. Poczem wydobywszy z zawiniątka ziemię czarną i czerwoną, jakiej zapasy Indyanie zwykle noszą przy sobie, począł malować sobie twarz, szyję i ręce w najrozmaitsze wzory. Po skończeniu przebrania był zupełnie podobny do dzikiego czarnoksiężnika Osagów i wyglądał straszliwie.
Roland nalegał żeby go także z sobą zabrali, zapewniając, że będzie im wielką pomocą w razie niebezpieczeństwa.
— Gdyby tylko o niebezpieczeństwo chodziło — odezwał się Natan — radzi wzięlibyśmy cię z sobą. Ale usługi, jakiebyś nam mógł oddać, są bardzo małe w porównaniu do niebezpieczeństwa, na jakieby nas narazić mogło twoje niedoświadczenie. Wszystko teraz zależy od obrotności, chytrości i przytomności umysłu; najmniejsza nieostrożność wszystkich nas zgubi.
Roland, lubo z niechęcią, musiał przystać na zdanie doświadczonego myśliwca; wyprosił sobie tylko, ażeby go podprowadzili pod samą wieś, iżby w razie potrzeby mógł im pospieszyć z pomocą.
Gdy noc zapadła, wszyscy trzej opuścili wzgórze i ostrożnie zeszli w dolinę. Szczekanie psów i dzikie wrzaski napół pijanych Osagów dozwoliły naszym podróżnym dojść niepostrzeżenie ku najbliższym chatom. Przeszło sto chat, szałasów i innych budowli składało wieś indyjską, przez tyleż rodzin zamieszkałą.
Podróżni przebrnęli rzekę i ukryli się w krzakach, oczekując dopóki Indyanie, obchodzący piciem i wrzaskami szczęśliwą wyprawę, nie udadzą się na spoczynek.
Ze wsi dolatywały wciąż dzikie wrzaski: to radosne okrzyki, to znów żałosne wycia, w miarę tego jak dzicy przypominali sobie odniesione zwycięstwa lub poległych współbraci. Z wrzaskami tymi mieszały się krzyki kobiet i dzieci, co okazywało, że cała ludność wsi brała udział w obchodzie zwycięstwa.
— Sądziłem, że jeszcze nie powrócili z wyprawy i że zastaniemy we wsi same kobiety i starców — mówił Natan. — Teraz daleko cięższa czeka nas przeprawa; w Bogu nadzieja, że się uda, gdyż znając obyczaje Osagów, jestem pewien, że się popiją, obchodząc ten tryumf. Trzeba jednak zaczekać jeszcze parę godzin, zanim stosowna nadejdzie pora.
Nakoniec, po kilku godzinach oczekiwania, Natan około północy zawiadomił swych towarzyszy, iż nadszedł czas. Upomniawszy Rolanda, ażeby nie opuszczał swego miejsca, dał mu radę, aby w razie, gdyby do brzasku nie powrócili, nie czekał dłużej ale śpieszną przedsięwziął ucieczkę.
— Indyjska wieś — mówił kwakier — bywa częstokroć pułapką, do której wnijść łatwo, ale wydobyć się z niej trudno. Jeżeli zginę, weź pod opiekę Cukierka. Widzę, że się przywiązał do ciebie; będziesz miał wiernego przyjaciela i doskonałego przewodnika.
Po tych słowach oddał pod opiekę Rolanda swoją strzelbę, całkiem mu w tej wyprawie niepotrzebną, polecił Ralfowi toż samo uczynić, a polem, zwróciwszy się do pieska przemówił do niego głosem tak poważnym, jak gdyby zwracał słowa swoje do człowieka:
— Cukierku! Zostawiam cię pod opieką tego młodzieńca. Jeżeli nie wrócę, bądź mu posłuszny, wierny, jak byłeś dla mnie.
Pies zdawał się rozumieć słowa pana, przykucnął bowiem do ziemi u stóp Rolanda. Natan z Ralfem oddalili się natychmiast, pozostawiając towarzysza zagłębionego w myślach.