Dusza Zaczarowana/I/Część druga/17
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | I. Anetka i Sylwja |
Część | druga |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Lwów; Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | I. Annette et Sylvie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cała księga I |
Indeks stron |
Anetka wróciła do domu swego przy Quai de Boulogne i zamknęła się. List do Brissotów został wysłany. Zerwała wszelki kontakt ze światem zewnętrznym, a nikt z przyjaciół nie wiedział, że wróciła. Nie otwierała listów, po całych też dniach nie opuszczała swego pokoju. Stara ciotka, przywykła do nierozumienia jej, bez namysłu uszanowała tę samotność. Zewnętrzne jej życie uległo, jakby zawieszeniu, natomiast drugie, wnętrzne stało się tem bardziej intensywne. W środowisku ciszy huczały burze zranionego uczucia, musiała być sama, by się im poddawać aż do wyczerpania. Po każdym ataku była blada, usta miała suche, płonące czoło, ręce i nogi jak z lodu. Potem następowały okresy bezwładu i gnębiących snów. Marzyła po całych dniach, nie starając się nawet kierować myślami. Ogarnęła ją fala mętna pomieszanych z sobą wrażeń. Sercem jej władała naprzemian czarna melancholja i gorzka omdlałość, czuła w ustach smak popiołu, bolała nad poginionemi nadziejami, doznawała nagłych olśnień, to znów nachodziły ją wspomnienia. Miewała napady rozpaczy, dumy, namiętności źrącej, a nadewszystko widziała nieodmienną zatratę swą, dzieło losu, przeciw któremu walczyć niesposób. Uczucie to, zrazu przygnębiające, potem ponure, rozpłynęło się zczasem w bezwład, którego oddalający się zwolna smutek nabrał potem przedziwnego tonu rozkoszy... Nie rozumiała teraz już samej siebie.
Pewnej nocy zobaczyła się we śnie. Była w lesie pełnym pąków, była sama. Biegała poprzez gąszcz, a gałęzie czepiały się jej sukni. Chwytały ją mokre krzewy, wyrywała im się, ale odzież darły na niej i za chwilę spostrzegła ze wstydem, że jest napół naga. Pochyliła się, naciągając na siebie strzępy sukni i nagle spostrzegła na ziemi, pod kupką oblanych słońcem liści, owalny koszyczek. Liście nie były żółte, ale srebrzysto białe, jak kora brzozy, jak biel delikatnej bielizny. Bielizna ta zaczęła się poruszać. Wyciągnęła rękę, serce jej zabiło... zbudziła się. Ale wzruszenie nie minęło... Nie wiedziała, co to znaczy...
Przyszedł dzień, w którym zrozumiała. Nie była już sama. Wstało w niej życie drugie, życie nowe...
Mijały tygodnie, a ona trwała z tym ukrytym w sobie światem...
— Czyż to ty jesteś, o miłości? Ty, co uciekałaś, gdym cię schwytać chciała, tyżeś to zstąpiła we mnie? Mam cię teraz i nie maleńki puszczę, więźniu, trzymam cię w ciele swojem. Mścijże się! Zjedz mnie. Mały gryzoniu, gryź mój żywot! Żyw się mą krwią. Jesteś mną samą. Jesteś marzeniem mojem. Nie mogąc cię znaleźć wśród świata, stworzyłam cię w ciele własnem... Miłości, mam cię nakoniec! Jestem sama kochankiem moim!