Dusza Zaczarowana/II/Część trzecia/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | II. Lato |
Część | trzecia |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | II. L’Été |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część trzecia Cała księga II |
Indeks stron |
Solange była mała, krągła, podobna do wiejskiej madonny gotyckiej, o staruszkowatych, dziecinnych rysach, uśmiechniętych ustach, małym nosku i ustach, przy ciężkim nieco podbródku i świeżej, rumianej cerze. Słowa jej były poważne, bardzo poważne i kontrastowały śmiesznie z wesołą twarzą, która się wysilała, by taką nie być. Mówiła szybko nie chcąc stracić nici przewodniej ważnych spraw, ale urywała częstokroć w połowie, pytając:
— O czemże to chciałam mówić?
Nikt ze słuchaczy nie poddawał jej wątku, gdyż nikt nie słuchał. Ale nie żywiono do niej urazy, gdyż nie była gadułą niesmaczną i przepraszała pokornie za nudzenie swoje, jeno miała wrodzoną skłonność do gubienia po drodze myśli, do wielkich projektów idealistycznych, dzieł społecznych i wychowawczych, i różnych takich spraw. Dzieła Platona, Guyau, czy Fouillé, leżały otwarte miesiącami na tych samych stronach, gdzieś po kątach, pod meblami, czekając przypadku, któryby je wydobył na wierzch. Małomieszczanka, z rodu dobrego, słodka, miła, ładna, rozsądna, zrównoważona, nawet pedantyczna, łatwa w życiu, bez żadnej pozy, wyobrażała sobie, że ma potrzeby umysłowe, gdy czuła jeno konieczność mówienia o ideałach, oraz innych rzeczach, umieszczając wszystko na jednym planie. Była dobrem, uczciwem, porządnem zerem.
Młodsza od Anetki o kilka lat, miała dla niej Solange owo przywiązanie paradoksalne, jakie żywią dla natur niebezpiecznych natury zgoła zabezpieczone. Coprawda, dzieje się to zazwyczaj na odległość. Nie zbliżyły się też do siebie w liceum, a Solange uchwyciła jeno ledwo okruszyny i echa od starszych koleżanek, mimo to jednak powzięła dla Anetki płochliwą miłość. Anetka nie wiedziała o tem wcale i rychło też zapomniała o Solange. Wyszła ona zamąż i była szczęśliwa. Chcąc by było inaczej, mąż musiałby chyba wyglądać jak potwór i żywić wielkie namiętności. Ale, Bogu dzięki, ni jednem, ni drugiem nie był, zaiste, Wiktor Mouton-Chevallier, chociaż rzeźbiarz z zawodu, nie doznawał utrapień natchnienia, gdyż był zamożny. Miał dość dużo gustu, ale nie odczuwał potrzeby wypowiadania się w sztuce w sposób swoisty, poprzestając na naśladowaniu (tak sobie przynajmniej pochlebiał) Michała Anioła, Rodina, Bourdelle’a, czy innych mniejszych panków, oraz biorąc eklektycznie zewsząd potrosze. Do tych świetnych pierwowzorów dorzucał rzekomo to i owo, co mu sprawiało przyjemne złudzenie i napełniało dumą. Uczestniczył też... oczywiście, z pewnej oddali... z tytułu zawodu, w szacunku, jaki żywił świat dla tych bohaterów i ich przejść życiowych... i przybierał wyraz ponurej melancholji, słuchając, jak żona wygrywała z trudem „Sonatę patetyczną“ Beethovena (i on bowiem zaliczony został do rodziny).
Solange wystarczała mężowi zupełnie na użytek domowy. Była przywiązana, cicha, łatwa w pożyciu, łagodna, równa, uprzejma i posiadała ów idealizm, który nie wychyla się z domu podczas wiatru i błota, Miała też skłonność do podziwiania, co tak niesłychanie ułatwia życie, jednem słowem dawała... pewność... co stanowiło dla obojga ideał, nie wyznawany głośno. Środki materjalne i jakość serc dawały rękojmię, że w domu ich nie zagości nigdy troska.
Zagościła w nim atoli Anetka, a gdyby poczciwcy ci wiedzieli, co im niesie ta uosobiona Frau Sorge, djablo by im się ciężko zrobiło na duszy. Ale nie wiedzieli, jak dziecko nie wie, podrzucając bombę, co ma w ręku. Doznaliby niewątpliwie napadu szału, ale ponieważ nie wiedzieli, poigrawszy tedy z śmiercionośną piłką, zanieśli ją do ogrodu sąsiada. W ten sposób znalazła się Anetka w ogrodzie Villard’ów.