Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XL
LIST CROMWELLA

W tym samym czasie, gdy królowa Henryka opuszczała klasztor Karmelitek, by udać się do Palais-Royal, jakiś jeździec stanął u bram królewskiej siedziby, oznajmiając stróżom, iż ma coś wielce ważnego do powiedzenia kardynałowi Mazariniemu.
Kardynał, jakkolwiek często bywał w strachu, częściej jeszcze doznawał potrzeby zasięgania rad i wiadomości, to też był on przystępny. Pierwsze drzwi nie przedstawiały istotnych trudności, drugie nawet przebyć łatwo, lecz trzecie strzeżone były prócz straży i woźnych przez wiernego Bernouina, żadnym słowom nie ulegającego cerbera, nieprzystępnego żadnej pokusie, nawet pod postacią złota. Ci więc, co żądali lub prosili posłuchania, przy trzecich dopiero drzwiach skazani byli na urzędowe badanie.
Jeździec uwiązał konia u sztachet dziedzińca, wszedł na główne schody i, zwracając się do straży, znajdującej się w pierwszej sali, zapytał:
— Pan kardynał Mazarini?
— Proszę dalej — odrzekli gwardziści, nie podnosząc nosa, jedni od kart, inni od gry w kości, chętnie dając do zrozumienia, iż nie do nich należy pełnić służbę lokaiską.
Wysłaniec wszedł do drugiej sali. Była ona strzeżona przez muszkieterów i woźnych.
— Czy masz pan kartę audjencjonalną? — zapytał woźny, podchodząc do przybyłego.
— Mam, lecz nie od kardynała Mazariniego.
— Proszę wejść i zapytać pana Bernouin — rzekł woźny, otwierając drzwi od trzeciej sali.
Przypadkowo, czy też, stojąc, jak zwykle, na czatach, dość, że Bernouin znalazł się pod drzwiami i wysłuchał rozmowy.
— Jestem tym, o którego panu chodzi — powiedział. — Od kogo jest list, który masz dla jego Eminencji?
— Od generała Oliviera Cromwella — odparł przybyły — proszę nazwisko to oznajmić jego Eminencji i przynieść mi odpowiedź, czy mnie przyjmie, lub nie.
I stanął w postawie chmurnej i wyniosłej, właściwej purytanom. Bernouin, obrzuciwszy młodzieńca wzrokiem badawczym, wszedł do gabinetu kardynała, któremu powtórzył słowa wysłańca.
— Jakiś człowiek, oddawca listu od Oliviera Cromwella? — rzekł Mazarini — cóż to za jeden?
— Prawdziwy Anglik, Ekscelencjo, włosy blond, — raczej rude, niż jasne, — oczy siwe, niebieskie, — siwe raczej, niż niebieskie, — a cały dumny i sztywny.
— Niechaj odda list.
— Jego Eminencja żąda listu — rzekł Bernouin, wychodząc z gabinetu do przedpokoju.
— Jego Eminencja nie ujrzy listu bez oddawcy — odrzekł młodzieniec — lecz, aby wam dowieść, iż rzeczywiście jestem w jego posiadaniu, proszę patrzeć, oto jest.
Bernouin popatrzał ma pieczęć, a widząc, że istotnie pochodzi od generała Oliviera Cromwella, zawrócił już do Mazariniego.
— Proszę dodać — odezwał się jeszcze młodzieniec, iż nie jestem prostym posłańcem, lecz przybywam z nadzwyczajnem zleceniem.
Bernouin wszedł do gabinetu i w chwilkę potem powrócił, mówiąc;
— Proszę wejść.
To chodzenie tam i napowrót potrzebne było Mazariniemu, by móc ochłonąć ze wzruszenia, jakie na nim sprawiła wieść o liście; lecz chociaż bystry i przezorny był umysł jego, napróżno się głowił, jakie powody mogły skłonić Cromwella do wejścia z nim w stosunki.
Młody człowiek ukazał się w progu, trzymając — w jednej ręce kapelusz, a w drugiej list. Mazarini powstał.
— Pan masz list dla — mnie? — zapytał.
— Oto jest, Ekscelencjo — rzekł młodzieniec.
Mazarini odebrał list, złamał pieczęć i czytał:

„Pan Mordaunt, jeden z moich sekretarzy, wręczy jego Eminencji kardynałowi Mazariniemu w Paryżu tę kartę wstępu; prócz tego posiada on dla jego Eminencji i drugi list treści poufnej.

„Olivier Cromwell.“

— Bardzo dobrze, mości Mordaunt — rzekł Mazarini — oddaj mi ten drugi list i siadaj.
Młodzieniec dobył pismo z kieszeni, wręczył kardynałowi i usiadł.
Kardynał odebrał list i w głębokiem zamyśleniu jął go obracać na wszystkie strony, nie mogąc odważyć się na otworzenie koperty, lecz, chcąc odwrócić uwagę wysłańca, począł, według swego zwyczaju, wypytywać go, mając to przekonanie z doświadczenia, że mało kto potrafi ukryć się z czemś przed nim, gdy pytał i wpatrywał się jednocześnie.
— Bardzo młody jesteś, panie Mordaunt — mówił — na ten ciężki zawód ambasadora, w której to roli często nie powodzi się najstarszym nawet dyplomatom.
— Ekscelencjo, mam lat dwadzieścia trzy, myli się jednak Wasza Eminencja, mówiąc, iż tak młody jestem. Starszy jestem od niego, tylko mądrości tej nie posiadam.
— Co to znaczy, mój panie? — zapytał Mazarini — nie rozumiem cię.
— Mówię, monsiniorze, że lata cierpienia liczą się podwójnie, a ja cierpię od lat dwudziestu.
— Ach! pojmuję — rzekł Mazarini — z powodu ubóstwa, jesteś biedny, wszak tak?
I w duchu dodał:
— Ci rewolucjoniści angielscy, wszystko to włóczęgi i żebraki.
— Eminencjo, miałem być sześciomiljonowym posiadaczem, lecz wydarto mi majątek.
— A!... zatem nie pochodzisz z ludu — zapytał Mazarini zdziwiony.
— Byłbym lordem, gdybym tytułu przynależnego mi używał; gdybym nosił moje nazwisko, usłyszałbyś pan jedno z najznakomitszych imion Anglji.
— Jakże się więc nazywasz? — zapytał Mazarini.
— Nazywam się Mordaunt — rzekł, kłaniając się młodzieniec.
Mazarini zrozumiał, że wysłaniec Cromwella pragnie zachować incognito. Zamilkł na chwilę, lecz za to przypatrywał się gorliwie z większą jeszcze, niż przedtem, uwagą. Młodzieniec zachowywał się obojętnie.
— Djabli nadali z tymi purytanami! — szepnął Mazarini — wszyscy, jak z marmuru wykuci.
A głośno dodał:
— Ale krewnych masz jeszcze.
— Jednego tylko, Ekscelencjo.
— Musi on ci dopomagać?
— Po trzykroć byłem u niego, błagając o pomoc, i po trzykroć rozkazał służbie, by mnie wypędziła.
— Och! Boże! mój drogi mości Mordaunt — zawołał Mazarini, w nadziei, iż tą litością zmyśloną uwikła młodzieńca. — Mój Boże!... jakże mnie opowiadanie twoje zajęło!... Nie znasz zatem pochodzenia swego?...
— Poznałem je niedawno.
— A dotąd nieznane ci było...
— Uważałem się za dziecię opuszczone.
— Więc nigdy matki swej nie widziałeś?...
— I owszem, Ekscelencjo: gdy dzieckiem jeszcze byłem, odwiedziła mnie trzy razy u mamki; ostatnia jej bytność stoi mi tak w pamięci, jak gdyby to było dzisiaj.
— Dobrą masz pamięć widocznie — rzekł Mazarini.
— Oh!... dobrą, Ekscelencjo — odpowiedział młodzieniec tak osobliwym głosem, że kardynałowi dreszcz przeszedł po skórze.
— Kto cię wychował?... — pytał dalej Mazarini.
— Mamka francuzka, która, gdy miałem pięć lat, wyprawiła mnie, widząc, że jej nie płacą już więcej, i powiedziała mi nazwisko krewnych, o których matka moja jej mówiła.
— I cóż się z tobą stało?...
— Płakałem i żebrałem na drogach publicznych, aż pewien mister z Kingston przygarnął mnie, wychował w religji kalwińskiej, dał wiedzę, jaką sam posiadał i dopomógł mi w poszukiwaniu mojej rodziny.
— A poszukiwania te?...
— Były bezowocne; wypadek wszystko zdziałał.
— Wykryłeś więc, co z matką twoją się stało?...
— Dowiedziałem się, że została zamordowana przez tego krewnego, przy pomocy czterech przyjaciół; dowiedziałem się nareszcie, że zostałem zdegradowany ze szlachectwa i odarty z majątku przez króla Karola I-go.
— A!... teraz rozumiem już, dlaczego służysz Cromwellowi. Nienawidzisz króla.
— Tak, nienawidzę go!.. Eminencjo! Wyraz szatański, z jakim te słowa wypowiedziane zostały, mocno zadziwił kardynała; twarze pospolite krwią się zabarwiają, na oblicze zaś młodzieńca napłynęła żółć, nadając jej barwę nieledwie zieloną.
— Straszne są twoje dzieje, panie Mordaunt, wzruszyły mnie one do żywego; szczęście twoje, iż służysz Panu Wszechmocnemu. Winien ci on dopomóc w poszukiwaniach twoich. My na naszem stanowisku dużo miewamy wiadomości!...
— Ekscelencjo, pies rasowy niech tylko raz wpadnie na ślad, trafi z pewnością, do końca.
— Chcesz może, bym pomówił z owym krewnym, o którym mi wspomniałeś? — odezwał się Mazarini, pragnąc zjednać sobie przychylnego w otoczeniu Cromwella.
— Dziękuję, mosiniorze, ja sam będę z nim mówił.
— Wszak powiedziałeś, że cię źle traktował?
— Obejdzie się ze mną lepiej za pierwszym razem, gdy się z nim zobaczę.
— Masz więc sposób, aby go zmiękczyć?
— Mam taki, żeby się mnie obawiał.
Spojrzał na niego Mazarini, lecz błyskawica, tryskająca z oczu młodzieńca, zmusiła go do spuszczenia głowy, a, nie chcąc przedłużać tej rozmowy, otworzył list Cromwella. Oczy młodzieńca zwolna stawały się znowu przyćmione, szkliste, jak zazwyczaj; aż zapadł w głęboką zadumę.
Po przeczytaniu początkowych wierszy, Mazarini spojrzał z pod oka na Mordaunta, czy nie śledzi czasami jego fizjognomji, lecz, dostrzegłszy jego zupełną obojętność, szepnął zcicha, wzruszając ramionami:
— Powierziajże tu sprawy ludziom, którzy jednocześnie swoje załatwiają. Zobaczymy, czego w tym liście żądają ode mnie.
Przytaczamy list ten dosłownie:

„Do Jego Eminencji monsiniora kardynała Mazarini.
„Chciałem, monsiniorze poznać wasze zamiary odnośnie do spraw obecnych Anglji. Dwa te królestwa nadto są bliskie sobie, aby Francja nie zajmowała się i naszem położeniem, tak, jak my zajmujemy się Francją. Wszyscy prawie anglicy zjednoczeni są dążnością zwalczenia tyranji króla Karola i jego stronników. Postawiony na czele tego ruchu przez zaufanie publiczne, lepiej, niż ktokolwiek, oceniam stan rzeczy i jego następstwa. Teraz prowadzę wojnę i wydam bitwę stanowczą królowi Karolowi. Wygram ją, bo nadzieja narodu i duch boży są ze mną. Gdy to nastąpi, król nie znajdzie żadnego schronienia w Anglji, ani też w Szkocji, a jeżeli nie zostanie wzięty do niewoli, lub zabity, będzie próbował przedostać się do Francji dla zrekrutowania wojska, zdobycia broni i pieniędzy. Przyjęła już Francja królową Henrykę i nienaumyślnie zapewne podtrzymywała ogniska nieuśmierzonej wojny domowej w mym kraju; lecz królowa Henryka jest córką panującej rodziny francuskiej, zatem należała się jej gościnność. Co zaś do króla Karola, kwest ja przedstawia się inaczej: przyjmując go i wspomagając, Francja nie uznawałaby czynów narodu angielskiego i najoczywiściej szkodziłaby Anglji, a nadewszystko zamierzeniom rządu, a taki stan rzeczy równałby się wrogiemu usposobieniu“.
W tej chwili Mazarini, zaniepokojony zwrotem, jaki przybierał ton listu, przerwał czytanie i znowu spojrzał z pod oka na młodzieńca. Ten trwał w swojej zadumie. Mazarini czytał tedy dalej:
„Niezbędne jest zatem, monsiniorze, abym wiedział, co mam sądzić o zamiarach Francji; interesy tego królestwa, jakoteż Anglji, jakkolwiek w przeciwnych kierunkach prowadzone, zbliżają się jednak więcej, niż możnaby sądzić. Anglja potrzebuje spokoju wewnętrznego, by dopełnić wygnania króla; tego samego potrzebuje Francja dla utrwalenia tronu młodego swojego monarchy; narówni z nami potrzebujecie tego spokoju wewnętrznego, którego jesteśmy bliscy, dzięki energji naszego rządu.
„Kłótnie wasze z parlamentem, głośne poróżnienia z książętami, którzy dziś walczą za was, a jutro przeciw wam będą, zaciętość gmin, podtrzymywana przez koadjutora, prezydenta Blancmesnila i radcę Broussela; cały ten nieład nareszcie, przebiegający rozmaite stopnie rządu, winien wam przedstawić nieunikniony wynik wojny ościennej; wtedy bowiem Anglja, podniecona ogniem nowych idej, połączy się z Hiszpanją, która już związku tego pożąda. Znając więc, monsiniorze, rozsądek wasz i stanowisko czysto osobiste, jakie wytworzyły wam dzisiejsze wypadki, myślałem, iż wolelibyście skupić siły wasze wewnątrz królestwa Francji, a pozostawić Anglji jej nowy rząd angielski. Cała ta neutralność zasadzałaby się jedynie na wydaleniu króla Karola z terytorjum francuskiego i niedopomaganiu ani bronią, ani pieniędzmi, ani też wojskiem, temu królowi, najzupełniej obcemu dla waszego kraju.
„List mój więc jest natury najzupełniej poufnej, dlatego też posyłam go przez człowieka, posiadającego moje zupełne zaufanie; poprzedzać on będzie kroki moje w przyszłości, które przedsięwezmę stosownie do stanowiska, jakie Wasza Eminencja w sprawie pisma mojego zajmie“.
OLivier Cromwell sądził, iż lepiej uczyni, trafiając do przekonania człowiekowi wyższego umysłu, jakim jest Mazarini, aniżeli, udając się do królowej stanowczej niechybnie, lecz hołdującej próżnym przesądom urodzenia i władzy od Boga nadanej.
„Adieu, monsiniorze, jeżeli za dwa tygodnie odpowiedzi mieć nie będę, list mój uważać będę za niebyły.

„Olivier Cromwell“.

— Panie Mordaunt — odezwał się kardynał głosem podniesionym, jak gdyby chcąc zbudzić zadumanego — odpowiedź moja na list ten o tyle więcej będzie zadawalająca dla generała Cromwella, o ile większą pewność mieć będę, iż nikomu wiadome się nie stanie, że mu ją dałem. Jedź zatem oczekiwać na nią w Boulogne-sur-mer i przyrzeknij mi, że jutro rano już cię tu nie będzie.
— Przyrzekam, monsiniorze, — odparł Mordaunt — lecz ile dni każe Wasza Eminencja czekać na odpowiedź?
— Jeżeli za dziesięć dni nie otrzymasz jej, możesz odjechać.
Mordaunt skłonił się.
— To jeszcze nie wszystko, mój panie — kończył Mazarini — osobiste twoje przygody żywo mnie obeszły; nadto list pana Cromwella nadaje ci w oczach moich znaczenie ambasadora. Raz więc jeszcze zapytuję, co mogę dla ciebie uczynić?
Zastanowi! się chwilę Mordaunt i po pewnem wahaniu otworzył usta, by przemówić, gdy naraz wszedł z pośpiechem Bernouin i szepnął coś kardynałowi do ucha.
— Monsiniorze — mówił — królowa Henryka, w towarzystwie szlachcica angielskiego, w tej właśnie chwili wchodzi do Palais-Royal.
Żachnął się Mazarini, co nie uszło uwagi młodzieńca i powstrzymało go od zwierzenia, które już miał na ustach.
— Panie — rzekł do niego kardynał, wszak zrozumiałeś mnie?... Oznaczyłem ci Boulogne w przekonaniu, że wszystkie miasta francuskie są ci obojętne; wszelako, gdybyś inne nad to przekładał, wymień je; gdyż, jak łatwo pojmujesz, otoczony różnemi wpływami, uniknąć ich mogę jedynie przy zachowaniu najgłębszej dyskrecji, pragnę więc, aby obecność twoja w Paryżu pozostała w tajemnicy.
— Odjadę, panie — rzekł Mordaunt, postępując ku drzwiom wchodowym.
— Nie tędy, proszę cię!... — gwałtownie zawołał kardynał — zechciej iść przez galerję do przedsionka. — Chcę, aby nie widziano, jak wychodzić będziesz; widzenie nasze winno być zatajone.
Mordaunt wyszedł, poprzedzony przez Bernouina, który przeprowadził go przez salę sąsiednią i powierzył woźnemu, wskazując drzwi do wyjścia. Potem pośpiesznie wrócił do pana swego, aby wprowadzić królowę Henrykę, przechodzącą już pod oszkloną galerją.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.