Dwadzieścia lat później/Tom II/Rozdział XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLII
KRÓLEWSKOŚĆ MAZARINTEGO

Anna Austrjacka raczyła przyjąć deputację paryżan milcząca i wspaniała jak zawsze. Wysłuchała skarg i błagania posłów; lecz, gdy skończyli przemowę, nikt nie był pewny, czy słyszała, co mówili, twarz jej bowiem pozostała zimną i obojętną.
Mazarini, obecny przyjęciu, rozumiał doskonale, czego domagali się deputowani: ani mniej ani więcej, tylko odsunięcia go od rządów, natychmiast i bezpowrotnie.
— „Panowie — przemówił Mazarini — połączę prośby moje z waszemi i błagać będę królową, aby położyła koniec cierpieniom ludu swojego. Robiłem, co mogłem, aby stać się użytecznym i dolę ludu osłodzić — a jednak, według zdania waszego, głos ogółu mnie obwinia, mnie, skromnego przybysza, który nie potrafił podobać się francuzom! Uznaję się za zwyciężonego... Uczynię wszystko czego naród pragnie. Jeżeli Paryżanie zawinili, a któż jest bez winy, panowie?... Paryż jest już ukarany... Dosyć już krwi popłynęło, dosyć nędzy cierpi miasto, pozbawione króla i sprawiedliwości. Ponieważ żądacie, bym się odsunął od władzy, dobrze zatem, odsuwam się...
— Panie kanclerzu — przemówiła królowa do pana Séguier, dawnego naszego znajomego — pan rozpoczniesz rokowania; Reuil będzie miejscem posiedzeń. Co się tyczy wyjazdu lub pozostania pana kardynała, oświadczam, iż za wiele mu zawdzięczam, abym mogła wolność jego krępować. Pan kardynał uczyni, co uzna za stosowne.
Chwilowa bladość pokryła inteligentną twarz pierwszego ministra. Patrzył na królową niespokojnie, lecz nie mógł odgadnąć, co się dzieje w jej sercu.
— Teraz zaś — dodała królowa, oczekując postanowienia pana Mazariniego — proszę radzić tylko o królu...
Deputowani opuścili salę.
Anna spuściła głowę i popadła w zadumę, tak u niej zwyczajną. Przypomniała sobie Athosa... Śmiała postawa szlachcica, mowa ostra a pełna godności zarazem, mary przeszłości, wywołane jednem jego słowem, przywiodły jej na pamięć tę przeszłość, pełną upajającej poezji, młodości ciężkie walki jej obrońców, i krwawy zgon Buckinghama, jedynego człowieku prawdziwie ukochanego, i heroizm ukrytych w cieniu rycerzy, którzy wybawili ją od zemsty króla i Richelieugo.
— Trzeba zatem ustąpić burzy — szeptała Anna Austriacka — trzeba drogo pokój okupić, czekać cierpliwie i z rezygnacją lepszych czasów...
Mazarini gorzko się uśmiechnął: Więc królowa wzięła na serjo jego propozycję?. — pomyślał.
Anna siedziała z głową spuszczoną, nie widziała więc tego uśmiechu; lecz, nie słysząc odpowiedzi na to, co mówiła, podniosła głowę.
— No cóż, nie odpowiadasz, kardynale; nad czem rozmyślasz?
— Myślę nad tem, że ten zuchwały szlachcic, którego kazaliśmy Commingowi aresztować, uczynił aluzję do Buckinghama, którego pozwoliłaś zamordować; do pani de Chevreuse, którą pozwoliłaś skazać na wygnanie; do pana de Beaulort, przez ciebie uwięzionego. Lecz, jeżeli mówiąc to, o mnie myślał, to dlatego, że nie wie czem jestem dla ciebie...
Anna Austrjacka zadrżała, jak zawsze, gdy dumę jej raniono; twarz jej poczerwieniała i, ażeby nie odpowiedzieć, zatopiła paznogcie w piękne białe rączki.
— To człowiek dobry do rady — ciągnął kardynał — honorowy i rozumny, a szczególniej człowiek odważny i stały w postanowieniach. Wiesz pani cośkolwiek o tem, wszak prawda? Otóż, oceniając te przymioty, pójdę do, niego i powiem, w czem pomylił się co do mojej osoby Przyznaj pani sama, że to, co mi proponują, to prawie abdykacja... a rzecz taka zasługuje na zastanowienie i głęboki namysł.
— Mówisz o abdykacji, mój panie!.. — rzekła Anna — sądziłam, że królowie tylko abdykują.
— Czyż nie jestem królem prawie — ciągnął Mazarini — a nawet królem Francji? Zaręczam pani, że moja sutanna, rzucona w nocy nu łoże królewskie, podobna jest bardzo do płaszcza królewskiego.
Było to jedno z upokorzeń, jakie Mazarini najczęściej w twarz jej ciskał, i pod którem zawsze uginała się duma i wstyd królowej.
Anna patrzyła z rodzajem trwogi w groźne oblicze kardynała, który w tej chwili urósł niejako.
— Panie — rzekła — czyż nie powiedziałam, i czyż nie słyszałeś, co mówiłam, że zrobisz, co ci się tylko podoba?
— W takim razie — odparł Mazarini — sądzę, iż powinno mi się podobać zostać tam, gdzie jestem. Nietylko to mój interes, lecz, ośmielę się powiedzieć, w tem jest zbawienie pani.
— Zostań pan zatem, niczego więcej nie pragnę; lecz, zostawszy, nie pozwól, aby mnie znieważano.
— O! rozumiem panią. Mówisz o wspomnieniach, jakie wywołują wiecznie ci czterej szlachcice... Mamy ich przecież w ręku, uwięzionych — a dosyć oni nabroili, abyśmy ich potrzymali, jak długo nam to będzie potrzebne. Jeden z nich jeszcze umknął nam i zucha udaje. Lecz, do djabła! damy i temu radę i zdołamy go połączyć z kolegami.
— Dopóki są w więzieniu — rzekła Anna Austrjacka, dopóty będzie dobrze — lecz przecież wyjdą kiedyś?
— Tak, jeżeli Wasza Królewska Mość rozkaże wolność im powrócić.
— A!... — ciągnęła Anna, odpowiadając myślom swoim — ah! tutaj można dopiero żałować Paryża.
— Dlaczegóż to? — Bastylji, mój panie, silnej i jak grób milczącej.
— Pani, przy konferencjach odzyskujemy pokój; z pokojem mamy już Paryż, z Paryżem Bastylję; naszych czterech rycerzy zgnije w niej ze szczętem!
Anna Austrjacka zmarszczyła nieco czoło, podczas gdy Mazarini całował jej rękę na pożegnanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.