Dwadzieścia lat później/Tom II/Rozdział XLIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia lat później |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt ans après |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
W podwórzu starego zamku kardynał wsiadł do karety, pojechał i przebył Sekwanę w Chatou. Książę pan udzielił mu eskorty, złożonej z pięćdziesięciu konnych, nie tyle do pilnowania jego osoby, ile dla okazania deputacji, że dowódcy wojsk królowej z łatwością rozporządzają siłą zbrojną i mogą ją wysyłać, gdzie im się żywnie podoba.
Athos, strzeżony pilnie przez Comminga, konno, bez szpady, jechał za kardynałem.
Grimaud, zostawiony przy bramie przez swego pana, dowiedział się o aresztowaniu wtedy, gdy Athos oknem zawołał do Aramisa, a na znak hrabiego, ust nie otworzywszy — przysunął się do d‘Herblay i został przy nim.
Deputowani, zaraz po audjencji powrócili do Paryża, to jest, poprzedzali kardynała o jakie pięćset kroków. Athos mógł zatem widzieć tył figury Aramisa, którego złocony pas i szlachetna postawa zwracały uwagę w pospolitym tłumie.
Aramis znów udawał, że nic go nie obchodzi, iż Athos za nim jedzie. Jeden jedyny raz tylko się obejrzał; było to wówczas, gdy dojeżdżali do pałacu.
Athos minął Chatou razem ze świtą kardynalską.
Na rozstajnych drogach Aramis znów się obejrzał. Tym razem nie omyliło go przeczucie: Mazarini skręcił w prawo i Aramis zobaczył przyjaciela znikającego poza drzewami. W tej samej chwili Athos jakby poczuł wzrok Aramisa — spojrzał poza siebie.
W dziesięć minut potem, Mazarini wjeżdżał ze świtą w podwórze pałacu.
W chwili gdy zsiadał z konia u drzwi pałacowych, Comminges przystąpił do niego.
— Monsignorze — zapytał — gdzie Wasza eminencja rozkaże umieścić pana de la Fére?
— W pawilonie oranżeryjnym, naprzeciw pawilonu, w którym się znajduje odwach. Pragnę, by oddawano hrabiemu de la Fére honory wojskowe, ponieważ jest więźniem Jej Królewskiej Mości.
— Monsignorze — odważył się Comminges — hrabia chce być zaprowadzonym do pana d‘Artagnana, który, według rozkazu Waszej eminencji, zajmuje pawilon myśliwski, naprzeciw oranżerji.
Mazarini myślał chwilę. Comminges widział, że się waha.
— Odwach jest silny — dodał — czterdziestu pewnych ludzi, żołnierzy wypróbowanych, prawie samych niemców, a co zatem idzie, nie mających nic wspólnego z Frondą.
— Jeżeli umieścimy tych trzech ludzi razem, mości Comminges — rzekł Mazarini — musimy chyba straż podwoić; nie posiadamy zaś obrońców do zbytku, aby nimi szafować w ten sposób.
Comminges ukłonił się i powrócił do Athosa, czekającego napozór obojętnie, lecz z prawdziwą obawą, wyniku narady kardynała z oficerem.
— Na czem stanęło?... — zapytał porucznika gwardji.
— Panie hrabio — odrzekł Comminges — to czego pan żądasz, jest niepodobieństwem.
— Panie Comminges — zaczął Athos — całe życie byłem żołnierzem, wiem, co znaczy rozkaz; lecz nie wykraczając przeciw karności, mógłbyś mi oddać jedną usługę.
— Z największą chęcią — odparł Comminges — możesz pan na mnie rachować, oprócz jedynie złamania dzisiejszego rozkazu.
— Ponieważ wolno mi jest wiedzieć, że pan d‘Artagnan tu się znajduje, sądzę, iż nie będzie to zdrożnem, jak on się dowie, że i ja tu jestem?
— Nie odebrałem żadnego rozkazu w tym. względzie, panie hrabio.
— Otóż chciej pan pozdrowić go ode mnie i oznajmić, że jestem jego sąsiadem. Powiesz mu także to, co od ciebie usłyszałem, mianowicie, że pan Mazarini zamknął mnie w pawilonie oranżeryjnym, aby mi złożyć wizytę, do dasz także, że skorzystam z tego zaszczytu, aby otrzymać niejakie ulgi w naszej niewoli...
— Która nie może trwać długo — dodał Comminges — pan kardynał sam mi to mówił: a zresztą, tu niema wcale więzienia.
— Są pułapki, w które wtrącają zdradziecko.
— O! to co innego — rzekł Comminges. — Wiem, że jest tradycja w tym względzie; lecz człowiek nizkiego urodzenia jak nasz kardynał, który przyszedł z Włoch, aby zrobić fortunę we Francji, nie ośmieliłby się używać podobnych sposobów z ludźmi naszego pokroju... toż byłoby krzyczące! Pod tym względem, nie miej żadnej obawy. Ja ze swej strony, uprzedzę pana d‘Artagnana o przybyciu pańskiem. Kto wie, za kilka dni możesz mi pan oddać podobną przysługę?
— Ja, panie?
— E! bez wątpienia, czyż nie mogę z kolei zostać więźniem pana koadjutora?
— Wierz mi pan, że w takim razie — rzekł Athos z ukłonem — zrobię wszystko, aby stać się panu użytecznym.
— Czy będziesz łaskaw zjeść ze mną kolację, panie hrabio?... — zapytał Comminges.
— Dziękuję panu, smutny wieczór spędziłbyś, niewesoły ze mnie współbiesiadnik. Dziękuję raz jeszcze!
Comminges zaprowadził tedy hrabiego do pokoju na dole, w pawilonie przytykającym do oranżerji i będącym na równym z nią poziomie.
Athos, wszedłszy do pokoju przeznaczonego dla siebie, ujrzał przez okno szczelnie zakratowane mury tylko i dachy.
— Co to za budynek?... — zapytał.
— Tylna ściana pawilonu myśliwskiego, gdzie zamknięci są pańscy przyjaciele.
— Czy jesteś pewien, panie Comminges, że kardynał zaszczyci mnie swemi odwiedzinami?
— Tak przynajmniej zapewniał.
Athos westchnął, patrząc na zakratowane okna.
— Tak, prawda — odezwał się Comminges — to wygląda na więzienie, nic nie brakuje, nawet krat żelaznych.
— Oto przyjemny rezultat służby kardynalskiej! — rzekł Athos. — Spójrz pan na te mury bez okien, panie Comminges, one ci opowiedzą piękne historje o wdzięczności Mazariniego.
— O tak — odparł Comminges ze śmiechem — przedewszystkiem, jeśli powtórzą wszystkie przekleństwa, jakie od tygodnia pan d‘Artagnan rzuca na niego.
— Biedny d‘Artagnan!... — rzekł Athos, — taki waleczny, zacny, dobry; taki straszny dla tych, co nie lubią jego przyjaciół! Masz twardych więźniów, panie Comminges, żałuję cię serdecznie, jeżeli na pana włożono odpowiedzialność za tych dwóch niezwyciężonych.
— Niezwyciężonych!... — rzekł śmiejąc się także Comminges — e! panie, chcesz mi strachu napędzić. Pierwszego dnia niewoli pan d‘Artagnan wyzywał wszystkich żołnierzy i oficerów niższych stopni, zapewne, aby mu szpadę oddano; trwało to nawet na drugi dzień; lecz potem uspokoił się i złagodniał jak baranek.
— A pan du Vallon?... — zapytał Athos.
— O! ten, zupełnie się różni. Przyznam się, że jest to przerażający szlachcic. Pierwszego dnia powywalał wszystkie drzwi, jednem podważeniem ramienia; oczekiwałem tylko jak uwolni się z Reuil, na podobieństwo Samsona, gdy wyszedł z Gaza.
Lecz usposobienie jego zmieniło się, równie jak pana d‘Artagnana.
— Tem lepiej — rzekł Athos — tem lepiej! Athos doszedł do przekonania, że dobry humor powrócił przyjaciołom jego z powodu jakiegoś planu powziętego przez d‘Artagnana. Nie chciał im zatem szkodzić, chwaląc zbytecznie.
— O! oni, proszę pana — powiedział — to gorące głowy; jeden gaskończyk, drugi rodem z Pikardji; obaj zapalają się łatwo, lecz stygną bardzo prędko. Masz pan dowód z tego, coś naopowiadał w tej chwili, że prawdą jest, co mówię.
Tego samego zdania był i Comminges. Athos pozostał sam w wielkim pokoju, gdzie, według rozkazu kardynała, traktowany był z uszanowaniem należnem szlachcicowi.