Dwie matki/Część pierwsza/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XIX.
W pokoju mamki.

Był już dzień, kiedy powóz prowadzony przez Sostena de Perny, zajechał przed zamek drogą polną.
Słońce zaczynało siać swoje blaski w dolinę, przeglądając się niby w brylantach, w każdej kropelce rosy. Powietrze było jeszcze przesiąknięte wonią i świeżością nocy. Łąka lśniła barwami tęczowemi. Do śpiewu ptasząt, łączył się cichszy brzęk owadów, w akord harmonijny przyrody zbudzonej ze snu złotemi słońca promieniami. Był to istny koncert.
Pani de Perny już powstała z pierwszym dnia brzaskiem, nadsłuchując pilnie. Pierwsza też wybiegła naprzeciw podróżnych. Wprowadziła szybko pannę Solange do zamku razem z dzieckiem, podczas gdy syn pozostał, aby wyprządz konie i powóz wtoczyć do wozowni.
Nikt go nie widział, gdy zajeżdżał przed zamek. Ogrodnik ze swoim pomocnikiem byli zajęci na drugim końcu parku. Dopilnowała tego pani de Perny. Co do żony ogrodnika, to karmiąc dziecko najmłodsze, jeszcze spała o tak wczesnej porze.
Weszła Solange do pięknego, dużego i jasnego pokoju, gdzie stało wygodne łóżko, a obok niego śliczna kolebka z palisandru, z koroną margrabiowską u góry, i firankami z niebieskiego adamaszku, przykrytego białemi koronkami. Ten pokój przeznaczono dla mamki i dziecka.
Pani de Perny otworzyła szuflady w komodzie, pokazując pannie Solange wyprawkę bogatą, jaką przygotowuje się zwykle dla niemowląt, w domach wysoce arystokratycznych.
— Proszę zdjąć natychmiast z dziecka, to, co ma na sobie, a przebrać w rzeczy dlań przysposobione.
Niemowlę przebudziło się nareszcie. Otwierało jedno po drugiem, swoje ładne, duże oczęta i mlaskało języczkiem, szukając instynktownie pożywienia.
Solange napoiła malca tymczasem wodą z cukrem, czego się nauczyła od akuszerki w Asnières. Następnie przebrała dziecię i obwinęła w nowe pieluszki i poduszeczki, jak miała nakazane.
— Malca czeka świetny los — powtarzała w duchu — ale jego matka... jego biedna matka!...
Nakarmione, usnęło dziecko na nowo. Ułożyła go w kolebce i usiadła obok. W pół godziny pojawiła się znowu pani de Perny, prowadząc silną kobietę młodą i piękną; której trupia bladość i wyraz boleści w twarzy wyryty, uderzyły pannę Solange.
— Wygląda zupełnie na posąg chodzący — pomyślała.
Matka popchnęła Matyldę aż do samej kołyski. Wzrok młodej kobiety zatrzymał się pomimowolnie na ładnej twarzyczce, dziecka uśpionego. Rzuciła się w tył natychmiast z krzykiem serce rozdzierającym. Następnie zwróciła się ku matce, z dziwnym i nieokreślonym wyrazem w oczach:
— A więc dopięliście celu — szepnęła Matylda głosem zdławionym. Nie cofnęliście się przed niczem! Zbrodnia spełniona, bez wstydu i bez skrupułu!
— Wkrótce może podziękujesz moja córko za naszą przezorność.
— Za co moja matko? — Za nieszczęście i straszliwą odpowiedzialność, które zaciężą na mnie dopóki nie legnę w grobie!
Przygnębiona przez chwilę, wyprostowała się nagle:
— A więc — odezwała się z ponurą energią — znalazła się gdzieś na świecie kobieta na tyle podła; matka niegodziwa i nikczemna, która nie wahała się wam sprzedać własnego dziecka!
Załkała głucho i wybiegła z pokoju, z palcami kurczowo we włosy wplecionemi.
Pani de Perny zbliżyła się do p. Solange osłupiałej ze zdziwienia, mówiąc szybko i tonem wyniosłym:
— Nigdy, przed nikim, żebyś mi się nie ważyła powtórzyć, coś tu usłyszała! Czy panna rozumiesz?
— Będę milczała jak grób! — odpowiedziała Solange.
— Zresztą idzie tu moja panno i o twoją własną skórę. Wszak i tyś w tę sprawę grubo wmięszana.
Po tych słowach wyszła z pokoju.
— Co prawda — pomyślała Solange — nie spodziewałam się wcale podobnej awantury na samym wstępie. Cóż się tu dzieje? W każdym razie, coś nader tajemniczego i niezrozumiałego!
Nie miała czasu zastanawiać się dłużej nad tą kwestią drażliwą, wsunęła się bowiem do pokoju zaraz po odejściu matki, sama margrabina. Szła niby cieńsi zapytała cicho:
— Więc to pani przywiozłaś dziecko?
— Ja, do Usług jaśnie pani...
— Powiedz skąd je wzięłaś?
Solange zmięszana, milczała.
— Czy znasz matkę dziecka?
— Nie znam wcale — odpowiedziała szybko.
— Powtarzam więc... skąd je wzięłaś?
— Oddano mi dziecko wczoraj na wieczór.
— Któż taki?
— Mężczyzna w średnim wieku.
— Znasz go?
— Nigdym go przedtem nie widziała, pani margrabino.
— A od kogoż dostałaś pieniądze?
— Mam dopiero otrzymać wynagrodzenie... ale sama nie wiem, kto mi je wypłaci.
— Czy rzeczywiście?...
— Jestem ubogą kobietą — mówiła dalej Solange tonem zupełnie szczerym na pozór. — Nieznany mi człowiek wszedł wczoraj wieczorem do mego mieszkania i rzekł, podając mi niemowlę, starannie owinięte.
— „Zawieziesz je o dwadzieścia pięć mil od Paryża. Zbieraj się natychmiast! na rogu ulicy czeka powóz na ciebie. Nie potrzebuję dodać — kończył nieznajomy — że będziesz hojnie wynagrodzoną za przysługę oddaną i trud poniesiony“. Usłuchałam rozkazu, licząc na wynagrodzenie, obiecane mi przez owego nieznajomego.
— Nie wiesz więc zresztą o niczem?
— O niczem... przysięgam na to jaśnie pani!
— Jak się nazywasz?
— Rozalja Dubois.
— Mieszkasz w Paryżu?
— Na ulicy Saint-Denis, Nr. 70-ty.
— Dobrze.
Po chwili namysłu dodała Matylda:
— Zdejmiesz z dziecka to wszystko, w czem przyjechała.
— Jużem tak zrobiła, według polecenia odebranego od tamtej pani.
— Aaa!... Gdzież są te rzeczy?
— Zrobiłam z nich to oto zawiniątko.
Margrabina pochwyciła je szybko.
— To do mnie należy rzekła. — Solange zerwała się na równe nogi: Przepraszam jaśnie panią — zaprotestowała — energicznie — ale niebawem powróci może tamta, starsza osoba, i zażąda odemnie tych rzeczy.
— Cóż mam jej odpowiedzieć?
— Słuszna uwaga... Nie pomyślałam o tem... Powiesz, żeś wszystko spaliła z nadmiaru przezorności.
— Potrzebuję tylko spojrzeć w kominek, aby się przekonać o mojem kłamstwie.
— Nie, musi ci uwierzyć... Zaczekaj na mnie minutę.
Wybiegła spiesznie Kastylda unosząc pod pachą rzeczy zdjęte z dziecka, i powróciła w okamgnieniu ze świecą płonącą i całem naręczem bielizny. Nie przebierała w komodzie, tylko porwała pierwsze lepsze kawałki, które znalazła pod ręką. Cienkie serwety adamaszkowe, batystowe i chusteczki prześlicznie haftowane. W oczach Solange osłupiałej, ułożyła z tych gałganków stos w kominku i podpaliła. Gdy już wszystko spaliło się i zostało trochę popiołu, Matylda podniosła się i rzekła:
— Dzieło dokonane!
Z palcem na ustach, nakazując tym giestem wymownym milczenie pannie Solange, cofnęła się zwinna Matylda ku swojemu pokojowi.
— Zaiste, sprawa wikła się coraz bardziej! — szepnęła Solange. — Domyślam się dla czego zabrała te rzeczy. Koszulka i pieluszki znaczone są monogramem G. L. Jeżeli sądzi atoli, że z tego odszuka matkę dziecka, to się bardzo myli. Może jej szukać do końca świata!
Około dziewiątej rano, żona ogrodnika, obdarzona chwilowo godnością kuchmistrzyni i panny służącej, przyszła pod rozkazy do pani de Perny. Zastała ją niesłychanie wzruszoną, załzawioną i krzątającą się gorączkowo. Oświadczyła ogrodniczce radosną nowinę, że nad ranem margrabina de Coulange wydała na świat syna, bardzo dobrze i szczęśliwie.
Poczciwa kobiecina ucieszyła się również tem niewymownie. Zapewne, że podobne słowa, nakazywał jej niejako i kładł w usta szczęśliwy wypadek. Można było jednak odczuć w nich szczerą prawdę, płynącą z serca. W chwilę później poszła na wieś po zakupno wiktuałów, i nie omieszkała wypaplać wszystkiego przed ciekawemi kumoszkami, które spotkała po drodze.
Cała wieś była w ogromnem poruszeniu. Wszyscy wieśniacy, tak bogatsi jak i ubożsi, okazywali na wyścigi, że i oni cieszą się radosnym wypadkiem w rodzie margrabiów de Coulange.
Po dziewiątej zrana, zjawiła się i mamka, przywieziona z Paryża. Zaprowadzono ją natychmiast do niemowlęcia.
— Przeznaczyliśmy ten pokój dla ciebie i dziecka, moja kochana — rzekła pani de Perny. — Spodziewam się, że ci w nim będzie przestronno i wygodnie.
— Oh! będzie nam tu doskonale, proszę jaśnie pani!
Mamka podeszła do kolebki, patrząc na niemowlę.
— Jaki śliczny i tęgi chłopak! — zawołała. Wzięła go na ręce, całując ostrożnie w czoło.
— Czuję, żem go już pokochała! — wykrzyknęła serdecznie.
Pani de Perny uśmiechała się dziwnie znacząco.
Po przybyciu mamki, panna Solange nie będąc już potrzebną przy dziecku, została zawołaną na śniadanie. Gdy wstawała od stołu, lokaj Sostena, który przywiózł mamkę przed chwilą, wszedł do sali jadalnej, aby ją zaprowadzić do pani de Perny.
— Przeglądnęłam cały pokój dziecka — rzekła ostro — i nie znalazłam zawiniątka z rzeczami malca.
— Coś panna z niemi zrobiła? — Może zbłądziłam proszę jaśnie pani — rzekła Solange z miną pokorną — ale sądziłam, że dobrze uczynię i wszystko spaliłam...
— Widzę z tego, żeś panna sprytna i nader przezorna... Tak właśnie chciałam ja uczynić. Dobrze więc. Wiem żeś panna odegrała w tej całej sprawie nader ważną i czynną rolę. Masz zatem prawo do naszej wdzięczności. Chcę uiścić osobiście dług wobec ciebie przez nas zaciągnięty. Proszę przyjąć to odemnie.
Podała pannie Solange banknot na tysiąc franków.
— Zatrzymamy pannę jeszcze dwa tygodnie w zamku, płacąc jej osobno za ten czas — mówiła dalej pani de Perny. — Potem możesz powrócić do Paryża. Nasza służba, którą uznałam za stosowne wydalić z zamku na jedną dobę, ma być z powrotem dziś na wieczór. Sądzę, że byłoby zbytecznem zalecać pannie wobec sług jak najwyższą dyskrecję. Szczególniej proszę o tem nie zapominać, że dla wszystkich w zamku jesteś akuszerką, sprowadzoną z Paryża do margrabiny.
— Jaśnie pani może być zupełnie spokojną pod tym względem.
— Nie myślę zresztą więzić pannę w jednym pokoju — kończyła pani de Perny. — Nasze ogrody są prześliczne i park bardzo rozległy. Możesz przechadzać się po nim, po za godzinami, które spędzisz z obowiązku, przy łóżku margrabiny, i przy kąpieli dziecka.
— Dziękuję jaśnie pani za łaskawe pozwolenie.
Solange skorzystała natychmiast z udzielonej wolności, i poszła park obejrzeć.
Po południu Sosten de Perny pojawił się na merostwie w towarzystwie dwóch świadków. Pierwszym był notarjusz z pobliskiego miasteczka, a drugim jeden z dzierżawców margrabiego. Oświadczył merowi, że w tym samym dniu, o godzinie piątej rano, urodziło się w zamku Coulange, dziecię płci męzkiej, z ojca Karola, Edwarda, dwojga imion, margrabiego de Coulange i z matki Ludwiki, Eugenji, Matyldy, trojga imion de Perny, margrabiny de Coulange.
Sporządzono na poczekaniu metrykę, podpisaną przez mera, Sostena de Perny i dwóch świadków wiarogodnych.
Papier cierpliwy; pozwoli wszystko na sobie napisać; można zaś oszukać i ludzi najzacniejszych.
W ten sposób akt urzędowy, legalizował i uprawniał zbrodnię popełnioną!
Pani de Perny napisała długi list do zięcia, donosząc o przyjściu na świat syna. Nie omieszkała podać, że Matylda przyzywała przez ten cały czas męża w niebogłosy! że tęskni za nim niesłychanie, i że wszyscy żyją w najlepszej i błogiej nadziei zobaczenia wkrótce margrabiego zupełnie zdrowego i silnego, dzięki błogosławionemu wpływowi łagodnego klimatu na wyspie Maderze.
Nie zapomniała na końcu listu, o frazesie nieodzownym, w tym wypadku:
„Matka i dziecię, są zupełnie w stanie zadawalającym, nawet mają macierzyńską troskliwość“.
Ze swojej strony doniósł o tym wypadku Sosten, doktorowi Gendron, z dodatkiem: — „Że tak wieś, jak i cała okolica, radują się przyjściem na świat, przyszłego ordynata de Coulange“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.