<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Dwuch w jednym...
Pochodzenie Partja winta
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Mieczysław Birnbaum
Tytuł orygin. Двое в одном
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dwuch w jednym...

Nie wierzcie tym judaszom, kameleonom! W naszych czasach łatwiej jest stracić wiarę, niż zgubić starą rękawiczkę. Właśnie ja ją straciłem.
Było to wieczorem. Jechałem tramwajem. Jako osobistości na wysokiem stanowisku, nie wypada mi, co prawda, jeździć tramwajami, ale tym razem byłem w obszernem futrze i mogłem się wtulić w kuni kołnierz. I jakby nie było — taniej jest, proszę kogo... Nie bacząc na mróz i późną godzinę, wagon był przepełniony. Nikt mnie nie poznał. Kuni kołnierz pozwalał mi zachować incognito. Jechałem sobie, drzemałem i obserwowałem tych maluczkich...
— Nie, to nie on! — pomyślałem, patrząc na jednego maleńkiego człowieczka w zajęczem futerku. — To nie on! Ależ to on! On!...
Tak myślałem, wierzyłem i nie wierzyłem własnym oczom...
Człowieczek w zajęczem futerku był niezwykle podobny do Iwana Kapitonycza, jednego z moich kancelistów... Iwan Kapitonycz — jest to maleńkie, przybite, spłaszczone stworzenie, które żyje chyba tylko poto, żeby podawać upuszczane chustki do nosa i życzyć wesołych świąt. Jest młody, ale zgięty w kabłąk, ma uginające się kolana, zabrudzone i wyciągnięte ręce... Twarz — jak gdyby przytrzaśnięta drzwiami lub wyświechtana mokrą ścierką. Gęba — skwaśniała i godna politowania. Patrząc na niego, ma się ochotę nucić „Łuczynuszkę“ i płakać. Na mój widok zawsze drży, blednie i czerwieni się, jakgdybym go miał zjeść lub zarżnąć, a jak mu robię wymówki — truchleje i trzęsie się na całem ciele.
Nie znam nikogo na świecie bardziej poniżonego i milczącego. Nie znam nawet zwierząt, które byłyby tchórzliwsze od niego...
Człowiek w zajęczem futerku przypominał mi bardzo tego Iwana Kapitonycza: jota w jotę! Tylko że człowieczek ten nie był taki zgięty, jak tamten, nie robił wrażenia osoby przybitej, zachowywał się rozwięźle i, co najbardziej było oburzające, rozprawiał z sąsiadem o polityce. Cały wagon przysłuchiwał mu się.
— Gambetta umarł! — opowiadał, wiercąc się i wymachując rękami. — To jest Bismarkowi na rękę, bo Gambetta był chłop nie głupi. Onby poprowadził wojnę z Niemcami i wziąłby kontrybucję, Iwanie Matwieiczu! Bo to był genjusz! On był Francuzem, ale miał rosyjską duszę! Talent!
Ach ty, kanaljo jedna!
Gdy konduktor podszedł do niego z biletami, zostawił Bismarka w spokoju.
— Dlaczego w pańskim wagonie jest tak ciemno? — obruszył się na konduktora. — Świec pan nie ma, czy co? Co to za nieporządki? Bata na was trzeba! Zagranicą nauczyliby was rozumu! Publiczność nie jest dla was, a wy dla publiczności! Niech to wszyscy djabli wezmą! Nie rozumiem, co te władze robią!
Po chwili zażądał, żebyśmy się wszyscy posunęli.
— Proszę się posunąć! Do pana mówię! Proszę zrobić miejsce dla paniusi! Delikatniej trochę! Panie konduktor! Proszę tutaj, panie konduktor! Pieniądze brać umiecie, a miejsc nie dajecie! To — świństwo!
— Tutaj palić nie wolno! — krzyknął na niego konduktor.
— A kto to zabronił? Kto miał prawo? To jest zamach na wolność osobistą! Nikomu nie pozwolę ograniczać mojej wolności! Ja jestem wolnym człowiekiem!
— Ach, ty drabie jeden! Wpatrywałem się w tę gębę i własnym oczom nie wierzyłem. — Nie, to nie on! To wykluczone! Tamten nie zna takich wyrażeń jak „wolność osobista“ i „Gambetta“.
— Niema co, ładne porządeczki — dodał i rzucił papierosa. — Żyj tu z takimi panami! Zbzikowali na formie, na literze prawa! Formaliści! Filistry! Gnębią!
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Usłyszawszy mój śmiech, spojrzał przelotnie na mnie i... głos mu zadrżał. Poznał mój śmiech i, prawdopodobnie, również futro. Kark mu się natychmiast zgiął, w jednej chwili twarz skwaśniała, głos zamarł, ręce wyciągnęły się, kolana podgięły. Momentalnie się zmienił! Przestałem już wątpić: to był Iwan Kapitonycz — mój kancelista. Usiadł i wtulił „nosek“ w futro zajęcze.
Teraz spojrzałem na jego twarz.
— Czyżby ta przybita, spłaszczona figurynka — pomyślałem sobie — potrafiła wymawiać takie słowa, jak „filister“ i „wolność osobista?“ Co? Czy to być może? Tak, potrafi. Nieprawdopodobne, ale prawdziwe... Ach, ty drabie jeden!...
Wierz tu potem, człowieku, nieszczęsnym gębom tych Kameleonów!
Ja już nie wierzę. Finis! Już się nie dam nabrać!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: Mieczysław Birnbaum.