Z wieczora na dżdżu stali dwaj młodzieńce[2]
Pod jednym płaszczem, wziąwszy się za ręce:
Jeden, ów pielgrzym, przybylec z zachodu,
Nieznana carskiej ofiara przemocy; 5
Drugi był wieszczem ruskiego narodu,
Sławny pieśniami na całéj północy.
Znali się z sobą niedługo, lecz wiele —
I od dni kilku już są przyjaciele.
Ich dusze, wyższe nad ziemne przeszkody, 10
Jako dwie Alpów spokrewnione skały,
Choć je na wieki rozerwał nurt wody:[3]
Ledwo szum słyszą swej nieprzyjaciółki,
Chyląc ku sobie podniebne wierzchołki.
Pielgrzym coś dumał nad Piotra kolosem, 15
A wieszcz rossyjski tak rzekł cichym głosem:
»Pierwszemu z carów, co te zrobił cuda,
Druga carowa pamiętnik stawiała.[4]
Już car, odlany w kształcie wielkoluda,
Siadł na bronzowym grzbiecie bucefała,[5] 20
I miejsca czekał, gdzieby wjechał konno;[6]
Lecz Piotr na własnej ziemi stać nie może,
W ojczyznie jemu nie dosyć przestronno;
Po grunt dla niego posłano za morze.
Posłano wyrwać z Finlandzkich nadbrzeży 25
Wzgórek granitu; ten na Pani słowo
Płynie po morzu i po lądzie bieży,
I w mieście pada na wznak przed carową.[7]
Już wzgórek gotów; leci car miedziany,
Car knutowładny w todze Rzymianina; 30
Wskakuje rumak na granitu ściany,
Staje na brzegu i w górę się wspina.
Nie w téj postawie świeci w starym Rzymie
Kochanek ludów, ów Marek Aureli,
Który tém naprzód rozsławił swe imie, 35
Że wygnał szpiegów i donosicieli;
A kiedy zdzierców domowych poskromił,
Gdy nad brzegami Renu i Paktolu[8]
Hordy najeźdźców barbarzyńskich zgromił,
Do spokojnego wraca Kapitolu. 40
Piękne, szlachetne, łagodne ma czoło,
Na czole błyszczy myśl o szczęściu państwa;
Rękę poważnie wzniósł, jak gdyby wkoło
Miał błogosławić tłum swego poddaństwa,
A drugą rękę opuścił na wodze, 45
Rumaka swego zapędy ukraca.
Zgadniesz, że mnogi lud tam stał na drodze,
I krzyczał: »cesarz, ojciec nasz powraca«!
Cesarz chciał zwolna jechać między tłokiem,
Wszystkich ojcowskiem udarować okiem: 50
Koń wzdyma grzywę, żarem z oczu świeci,
Lecz zna, że wiezie najmilszego z gości,
Że wiezie ojca milijonom dzieci,
I sam hamuje ogień swéj żywości;
Dzieci przyjść blisko, ojca widzieć mogą, 55
Koń równym krokiem, równą stąpa drogą.
Zgadniesz, że dojdzie do nieśmiertelności![9]
Car Piotr wypuścił rumakowi wodze,
Widać, że leciał, tratując po drodze,
Odrazu wskoczył aż na sam brzeg skały, 60
Już koń szalony wzniósł w górę kopyta,
Car go nie trzyma, koń wędzidłem zgrzyta;
Zgadniesz, że spadnie i pryśnie w kawały!
Od wieku stoi, skacze; lecz nie spada:
Jako lecąca z granitów kaskada, 65
Gdy ścięta mrozem nad przepaścią zwiśnie: —
Lecz skoro słońce swobody zabłyśnie,
I wiatr zachodni ogrzeje te państwa,
I cóż się stanie z kaskadą tyraństwa?«