Dziecię nieszczęścia/Epilog/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Herminia nie mogła powstrzymać lekkiego okrzyku.
— Mego ojca... — wyszeptała.
— Hrabiego de Nathon! — powtórzyła zdumiona Berta.
— Jego samego, pani hrabino...
— Ależ to pan nie wiesz, że hrabia jest zagranicą?.. Od czasu wojny nie miałam o mężu żadnej wiadomości... Nie znane mi jest nawet miejsce obecnego jego pobytu.
Pan Gastein uśmiechnął się.
— Będę więc miał zaszczyt udzielić pani wiadomości o nim... — wyrzekł,
— Pan?
— Tak, pani, i to wiadomości świeżych, ponieważ powiada pani, że nie wie, gdzie się znajduje pan de Nathon... a niech mi pani wierzy, że sobie nie pozwolę: podejrzewać szczerości pani słów... Hrabia wrócił do Francji na niedługo przed oblężeniem Paryża, przybył do tej prowincji, własnym kosztem wysztyftował oddział ochotników i z nimi ciągle prowadzi wojnę podjazdową z nami, ciągłe utarczki niespodziewane, ciągłe zasadzki... Już nam wybił sporo żołnierzy...
Krew z serca powlekła szkarłatem piękną twarz Berty, przed chwilą jeszcze bladą. Błyskawica radości i pełnej dumy, opromieniała jej czoło.
— Słyszysz, Herminio, moje dziecko — rzekła — słyszysz, co uczynił twój ojciec?
Dziewczę zarzuciło ręce na szyję matczyną i ucałowało matkę, mówiąc:
— O! dumna jestem z niego,
Prusak mówił dalej:
— Po zniesieniu waszej ostatniej armii, hrabia de Nathon i jego oddział, liczący już zaledwie kilku ludzi, nie złożyli broni...
— Zapewne ci dzielni ludzie i ich bohaterski dowódzca przeszli granicę i schronili się do Szwajcarji — zawołała Berta.
— Nie, pani... Według wiadomości ze źródeł francuzkich, których wiarogodność jest niewątpliwą, hrabia nie chciał czy nie mógł przedostać się przez linie naszych wojsk i mamy wszelkie dane po temu mniemać, że się ukrywa w tym zamku...
Hrabina drgnęła.
— Oświadczam panu, że się pan myli — rzekła — a jeżeli potrzeba gotowam przysiądz...
Oficer skłonił się.
— Niech Bóg uchowa, ażebym miał niedowierzać słowom pani hrabiny... — odparł. — Hrabia może chciał zaoszczędzić pani wrażliwości słusznego niepokoju... Bynajmniej nie jestem daleki od przypuszczenia, że, jeśli się tu znajduje, to przebywa bez wiedzy pani.
— To niepodobna...
— Nie moja to rzecz wyrokować o możebności lub niemożebności... Ciężki mam obowiązek do spełnienia, ale mam rozkazy, a pani hrabinie wiadomo, że bierne posłuszeństwo jest pierwszym obowiązkiem żołnierza... Żałuję, że te rozkazy są tak ścisłe... O! żałuję, ale cóż pani chce, to wojna.
— Przystąp pan do rzeczy bez ogólników, bez czczych słów — przerwała Berta. — Cóż to za rozkaz masz pan wykonać?
— Mam zrewidować cały zamek od dołu do góry, wraz z wszelkiemi przyległemi zabudowaniami.
— Dobrze, mój panie, niech będzie siła przed prawem! Rewiduj pan, rewiduj, ile ci się spodoba... Spodziewam się jednak, że wyjątek uczynisz pan dla pokoju, gdzie śpi moja krewna chora...
— Chciałbym, pani hrabino... O! chciałbym, ale nie mogę — to wojna!.. Ale przez grzeczność sam wejdę do tego pokoju i nic nie przeszkodzi pani towarzyszyć mi... Żałuję surowości rozkazu, ale bardzo nam zależy na pochwyceniu hrabiego...
— Nie pojmuję tego wcale, wyznaję, wojna skończyła się... jesteśmy zwyciężeni. Co może zależeć na jednym więźniu mniej lub więcej, choćby się on nazywał hrabią de Nathon?
— Wojna nie kończy się nigdy, dopóki pokój nie jest zawarty i póki strzelają z po za płotów. Hrabiego chcemy nie dlatego, ażeby mieć z niego więźnia, ale dla dania przykładu z niego!..
— Przykładu? — powtórzyła Berta, a dreszcz przebiegł po jej ciele.
— Tak pani... Kiedy w okolicy posłyszą, że pan de Nathon został rozstrzelany, górale, którzy ukradkiem polują na niemców, zapewne ochłoną w swym zapale...
Herminia jęknęła i na wpół zemdlona, osunęła się na fotel.
Pani de Nathon zbladła i zachwiała się, ale natychmiast zapanowała nad sobą i wzruszając ramionami z przygniatającą pogardą:
— O! mój panie!.. — odparła. — Czy sądzisz że ci uwierzę? Odkądże to u narodów cywilizowanych rozstrzeliwa się żołnierza w niewoli?
— E! wolni strzelcy nie są żołnierzami!
— A czemże są?
— Mordercami a niczem innem... Ktobądź kryje się, ażeby zabić człowieka, popełnia zbrodnię, karaną przez wszystkie prawa i musi ponieść karę. My, niemcy, jesteśmy nieprzyjaciółmi uczciwymi i szlachetnymi...
— Uczciwymi i szlachetnymi. Boże sprawiedliwy! — wykrzyknęła hrabina, podnosząc ręce ku niebu — zapomniałeś pan o Bavilles, gdzie żołnierze wasi bagnetami wpędzali do gorejących domów kobiety, dzieci i starców!..
— To wojna!.. My walczymy w otwartym boju, wy, francuzi, apostołujecie morderstwo, a wasi wolni strzelcy są po prostu zbóje!..
— I pan śmiesz tak nazywać ludzi gotowych na wszystko, byleby kraj swój ocalić?.. Śmiesz pan patryotów stawiać na równi ze zbrodniarzami?..
Oficer pruski uśmiechnął się gracko.
— Wierzaj mi, pani hrabino — rzekł -nie mów o patryotyzmie... Istnieje on u nas w wielkiej i pełnej chwały ojczyźnie niemieckiej, ale we Francji on przepadł!.. To wyraz bez znaczenia na ustach francuza!
— Milcz pan! milcz! zawołała Berta w uniesieniu. — Kłamiesz pan!
Pan de Gastein cały zbladł.
Przygryzł wargi aż do krwi, targnął się za brodę i parę razy przeszedł się prędkim krokiem po salonie, jak zwierz dziki, zamknięty w klatce.
Gdy wrócił jednak na dawne miejsce przed ogniem i oparł się o kominek, wszelki ślad wzruszenia zniknął z jego twarzy i znowu się uśmiechnął.
— Można wiele wybaczyć gniewowi kobiety... — rzekł. — Mężczyźnie odpowiedziałbym strzałem z rewolweru... Pani, pani hrabino, odpowiem argumentami... Tak, patrjotyzm wygnany został z waszego kraju pokonanego!.. Któż lepiej od nas może o tem wiedzieć?.. Chcę pani dać dowody... Odkąd nasze wojska depczą po ziemi Francji, która występuje z rewolucją nazajutrz po klęsce, cóż się dzieje w oczach naszych? W każdem mieście zajętem przez wojsko nasze, komendant nasz zasypywany jest listami, pisanymi przez francuzów, denuncjujący mi innych francuzów. A małoż to widziałem milionerów, ratujących swe ekwipaże i samych siebie od wszelkiego niebezpieczeństwa przez pomalowanie na powozach czerwonego krzyża genewskiego i obszycie ich w płótno ambulansowe... Widziałem jak wieśniacy w wioskach waszych odmawiali żywności żołnierzom francuzkim, zachowując ją dla naszych... Widzieliśmy, jak rady miejskie, zawczasu uchwalały wysokość kontrybucji wojennych, ażeby zjednać sobie naszą życzliwość swym służalczym pośpiechem. Widziałem wiele jeszcze innych, których szczegółami nie chcę pani utrudzać... Oto dlaczego powiedziałem przed chwilą, że we Francji patrjotyzm przepadł! Oto dlaczego i teraz to powtarzam i mam zupełną słuszność!..
— A ja — zawołała pani de Nathon, a oczy jej zabłysnęły oburzeniem szlachetnem — nie chcę panu wierzyć i dodaję, że taka mowa do żony zwyciężonego jest niegodną szlachcica! Czy te fakty, o których pan wspomniał, są prawdziwe czy fałszywe? Niewiem, ale choćby były nawet prawdziwe, nie mają jeszcze żadnego znaczenia! Występki kilku jednostek nie bezczeszczą całego narodu! Wszędzie i zawsze znajdą się podli! Nie, panie, patrjotyzm nie wygasł w sercach francuzkich! Mój mąż już dowiódł panu, czyniąc to, co uczynił, przejmując was przestrachem przez swą bohaterskość, a Francja, która wam się wydaje umarłą, najlepiej wam dowiedzie w dniu swego odrodzenia.
Po tych słowach nastało milczenie.
Hrabina po tej gorączkowej tyradzie, zdawała się już nie widzieć obecności oficera, który znowu przygryzał wargi i targał brodę.
Zajęła się Herminią, której na wpół omdlenie ledwie przechodziło.
Po upływie przeszło minuty, p. Gastein skłonił się i odezwał:
— Teraz, pani hrabino, niech mi pani raczy pozwolić bez zwłoki już spełnić rozkaz, który mi został dany.
— Jak się panu podoba,.. — odrzekła Berta lodowatym tonem. — Pokażę panu drogę...
Pani de Vergy, która się położyła spać przed nadejściem niemców, a pokój jej znajdował się w tylnej części zamku, nic nie słyszała co się dzieje.
Łatwo wyobrazić sobie, jakie było jej zdumienie, gdy zobaczyła Bertę, wchodzącą do jej pokoju w towarzystwie oficera pruskiego.
Chciała już wypytywać, ale pani de Nathon przyłożyła palec do ust, dając jej znak milczenia.
Dawny drugi sekretarz ambasady pruskiej, był gorliwy w całem znaczeniu tego wyrazu.
Żaden ajent policyjny nie szperał z taką dokładnością i uwagą, jak on.
Zajrzał do każdego kąta, na wszystko zwrócił uwagę, patrzał pod łóżkiem, badał grubość materaców, dla przekonania się, czy w nich kto się nie schował, podnosił w szafie suknie, jednę za drugą.
Naturalnie nie znalazł nic.
— Pani hrabino — rzekł — wezmę teraz żołnierzy, ażeby w innych pokojach zamku uczynili to samo, co ja tutaj, a co się tyczy pani, sądzę, że obecność pani przy tej rewizji jest zbyteczną, chyba, że pani sobie życzy...
— Niech pan sam idzie — odparła Berta. — Ja zostanę w tym pokoju z córką i kuzynką...
— Ma pani wszelką swobodę wyjść ztąd, tylko, ażeby kto nie wszedł tutaj bez mojej wiedzy, postawię przy drzwiach żołnierza na straży.
Poszukiwania trwały do trzeciej zrana i naturalnie nie doprowadziły do niczego.
Zjawił się znów pan Gastein.
— Zaraz się oddalimy, pani hrabino — rzekł — ale przed złożeniem pani mego uszanowania i pożegnania się, pragnąłbym widzieć się z pani intendentem...
— Nie mam intendenta.
— Do kogóż więc mam się zwrócić o prowiant.
— Do mnie.
— Dobrze! w takim razie niech pani hrabina raczy dać do mego rozporządzenia pięćset butelek dobrego wina i wszystką wódkę, jaka jest w piwnicy... Noc zimna, więc żołnierze moi potrzebują się rozgrzać... To wojna...
Berta zadzwoniła.
— Antoni — rzekła — oddaj piwnicę do rozporządzenia tego pana.
— Pani hrabino, mam zaszczyt złożyć pani pokorne moje uszanowanie... Wierzaj mi, pani, iż bardzo sobie życzę nie spotkać pana de Nathon.
— I ja dla pana życzę, ażebyś się z panem de Nathon nie spotkał!