Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/Krąż, 30. sierpnia, 6 rano

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Dziedzictwo
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Rob. Chrześc. S.A.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Krąż, 30. sierpnia, 6 rano.

Przybyłem tu wczoraj, tak samo jak i pierwszym razem późno w nocy, tylko teraz księżyc biały oświecił mi drogę. Noc sierpniowa była cicha, upalna. Na dworcu oczekiwał stary Krzepa, witając mnie z radością wzruszającą. Powóz galowy zaprzęgnięty w najpiękniejszą czwórkę, odświętna liberja uroczystego Bogdziewicza i uniform strzelecki borowego, o który go nie posądzałem, wszystko to świadczyło jak byłem tu przez całą administrację, i służbę oczekiwany i witany. Bo przecie nie Gabrjel zarządził taką paradę. Czyżby to był pomysł babki?... Wątpię!...
W pawilonie służba męska stanęła strojnym szeregiem na schodach. Korejwo i Chmielnicka oczekiwali mnie u wejścia. Babka, pomimo tak późnej godziny, siedziała w sali jadalnej przy stole. Gabrjela nie było. Babka podała mi rękę serdecznie.
— Dziękuję ci, żeś przyjechał — szepnęła. — Długo na ciebie czekałam.
Twarz staruszki była bardzo mizerna, blada, jakby wyrzeźbiona ostrym rylcem z kości słoniowej. Rysy miała prawie zastygłe, usta zaciśnięte, w oczach jej gorzał jakiś nowy płomień, którego za pierwszej swej bytności nie dostrzegłem. Gdy całowałem jej rękę, babka objęła nagle moją głowę i... o dziwo! na czole uczułem dotyk jej suchych ust.
Podczas kolacji patrzyła na mnie tym zagadkowym płomieniem oczów; u ludzi czynu jest on świadectwem niezłomnej woli, u osób zaś tak zrujnowanych jak babka... niemym krzykiem duszy... Gdy ją zapytałem o zdrowie, machnęła ręką.
— Duszę mam chorą, nawet konającą, ale ciało!... trzyma się silnie ziemi, jakby na ironję. Czasby już na mnie, ale muszę żyć, byleby jeszcze....
Ucięła nie dokończywszy zdania i zaraz zmieniła temat. Żaliła się na Gabrjela, opowiadając o jego brewerjach. Parę razy załamała ręce i, schyliwszy ciężko głowę, powtórzyła z bezmiernym tragizmem:
— Oddany chleb! Oddany chleb!...
W pewnej chwili zawołała głosem pełnym bólu, przejmującym:
— Czy ty wiesz, co Gabrjel mi zapowiedział? Że jak się tylko ożeni z tą lafiryndą, to mnie z Krąża wyrzuci precz, jak starego grata. Sam mi to powiedział.
— Gabrjel jest brutal i wszystko teraz czyni pod wpływem swojej narzeczonej. Babcia nie powinna dopuszczać do takich jego potworności.
— Brutal, mówisz?... To przedewszystkiem głupiec ordynarny, jeśli on nie widzi tego, co widzą wszyscy, począwszy od Kacpra, że Ślazówna go lekceważy a zależy jej tylko na Krążu. Gdyby on jej się podobał jako mężczyzna, doprowadziłaby napewno do innego stosunku? Ty Romku bądź z nią ostrożny, gdyż ona na ciebie zagięła parol, z powodu różnych tu... takich... okoliczności. Dopytuje się ciągle Chmielnickiej, kiedy przyjedziesz...
— Niech babcia będzie o mnie spokojna!
Staruszka ścisnęła mi rękę.
— Spodziewam się i wierzę ci.
— Ja sądzę, że Gabrjel jeszcze się otrząśnie i bielmo spadnie mu z oczu. Niech się babcia tak nie denerwuje, bo mam wrażenie, Że ten szał Gabrjela bardzo prędko się skończy.
Babka Kunegunda zaśmiała się tym szczególnym zdławionym dźwiękiem śmiechu, w którym nie śmieją się ani usta ani oczy. Lecz odrazu jęknęła żałośnie:
— Oddany chleb!...
Byłem podrażniony i chciałem, by ta przykra rozmowa skończyła się jaknajprędzej. Babka może to odczuła, bo podała mi rękę i rzekła niezwykle miękko.
— Bóg mi ciebie zesłał, Romek. Jego święta woła! Bóg mi ciebie zesłał na ratunek... Idź, odpocznij.
W swoim dawnym pokoju, długo jeszcze przy otwartem oknie patrzyłem na rzekę, zalaną blaskiem księżyca.
Rozmyślałem jak wtedy, gdym w połowie czerwca spędzał pierwszą noc w Krążu. Ileż zmian przez te dwa miesiące!... Uniosła mnie tęsknota do Tereni i nowy przypływ rozdrażnienia.
Poco jestem tu znowu w tym Krążu?... jaki mnie tu właściwie sentyment wiedzie i jaka naprawdę moja rola?... Ha! zabawię parę dni dla babki, ostatecznie przekonam Paschalisa a jeśli trzeba będzie to i Weroninkę, że właścicielem Krąża jest i pozostanie Gabrjel Zatorzecki, i... wyjadę. Za pilno mi teraz do Tereni, by mnie Krąż mógł interesować tak, jak to było w czerwcu.
W pewnej chwili rozległy się tony muzyki Gabrjela. No, tego warto posłuchać! Wszak on chyba wie, że przyjechałem... niezbyt gościnny! Phi! może już zapomniał, że do mnie pisał.... Rapsodja Liszta rozbrzmiewała huczną skalą tonów. Melodja płynęła zda się po falach rzeki, aż hen, w księżycową dal.... Obiecywałem sobie, że jutro popłynę do puszczy pod pamiątkowe jodły.
Po jakimś czasie z głębokich rozmyślań zbudził mnie szelest poza mną.
Obejrzałem się.
W drzwiach stała Weroninka. Zanim ochłonąłem z niemiłego zdumienia, dziewczyna podbiegła błyskawicznie i zarzuciła mi ręce na szyję.
Uczułem się jak sparzony tym uściskiem.
— Co pani tu robi? — zawołałem zły, odsuwając ją stanowczo od siebie. Ramiona jej zdjąłem ze swojej szyji.
— Pan jest niegrzeczny! ja pana witam, a pan?....
— A ja panią proszę aby pani raczyła opuścić mój pokój.
Ślazówna upadła na kanapkę. Swoim zwyczajem założyła nagie ramiona za głowę. Pierś w białych batystach i koronkach odsłonięta nizko, uwypukliła się przy tym ruchu wyzywająco. Nogi z pod krótkiego szlafroczka, nagie, tylko w czerwonych trepkach, założyła jedną na drugą i patrząc na mnie kokieteryjnie, rzekła zduszonym głosem:
— Tęskniłam za panem....
Stałem przed nią wzburzony i, bardzo uprzejmie, raz jeszcze powtórzyłem żądanie, by opuściła pokój. Ognie strzeliły z jej oczów.
— Nie, nie pójdę!... bo ja wiem doskonale, dlaczego się pan odemnie broni, że niby jestem narzeczoną tego muzykusa?...
Zaśmiała się niegodziwie.
— Niech pan się o to nie martwili, już ja sobie poradzę... z takim jak on.... Teraz możemy być pewni, on nam nie przeszkodzi, nie odlezie od fortepianu, żeby się paliło. Czekałam na pana a tam ten mi obmierzł do reszty.
Wyciągnęła do mnie ramiona i czerwonemi ustami mówiła półszeptem:
— Pan mi się strasznie podoba... ja pana kocham! czy pan tego nie widzi?... czy pan jest jak kamień?... Skosztuj moich ust... raz... a już skuję...
Żądza buchała od niej jak z krateru namiętności; dławiła się żądzą.
Było to coś wprost bezczelnie haniebnego.
Pomyślałem mimowoli, że, gdyby tak ta hetera przyszła do mnie przed dwoma miesiącami, może byłbym bezwzględny nawet w stosunku do Gabrjela. Ale dziś?.... Nie!!... Odczuwałem do niej nieprzeparty wstręt. Jej natarczywość odpychała mnie i gniewała.
Z sali dochodziły teraz subtelne tony muzyki Gabrjela. O ironjo! grał „Warum“ Schumanna.
Stojąc ciągle naprzeciw wyzywającej Weroninki i patrząc na nią spokojnie, rzekłem zimnym głosem:
— Mam nadzieję, że pani usłucha mojej prośby, gdyż w przeciwnym razie ja będę zmuszony opuścić ten pokój.
— Nie, bo zostaniemy w nim razem.
— Czy pani nie obliczyła się z następstwami swego kroku?... czy pani nie rozumie na co się naraża?...
Żachnęła się gniewnie.
— Mówiłam już panu, niech pana o to głowa nie boli... to moja sprawa...
— Ach tak, prawda!... Więc zapowiadam pani ostatni raz, że przez wzgląd na Gabrjela, który tam gra, marząc o swojej narzeczonej i przez wzgląd na służbę w pawilonie....
— Wszyscy śpią! — przerwała bezwstydnie. Jesteśmy zupełnie swobodni.
— ...Żądam aby pani wyszła stąd natychmiast — dokończyłem ostro.
— A jeśli tego nie zrobię, to mnie pan wyniesie na rękach? — sarknęła. — Owszem, niech mnie pan weźmie na ręce, tego właśnie chcę!...
Zerwała się i padła mi na piersi, przylgnąwszy do mnie całem ciałem ciasno i silnie, jak ślimak do skorupy. Sięgała do moich ust. Na szczęście jestem za wysoki i wysoko trzymałem głowę.... Odszarpnąć ją od siebie i rzucić na ziemię byłoby dziełem jednej sekundy, lecz brutalem nie jestem. Więc... uniosłem ją w górę i poszedłem w stronę drzwi, zdecydowany. Weroninka zrozumiała mnie inaczej, bowiem wtuliła twarz w moją kamizelkę i szepnęła zdyszana.
— O tak!... tak! Niech pan zamknie drzwi na klucz...
— Właśnie, zamknę na klucz!
Z temi słowami otworzyłem drzwi i prędko niosłem ją przez pokój następny do małego saloniku, tuż obok sali muzycznej Gabrjela.
Zorjentowała się.
— Dokąd pan idzie?... Co to znaczy?...
Położyłem ją na kanapie, w salonie oświetlonym tylko księżycowem światłem wpadającem przez okno.
— Tu będzie pani lepiej słyszała muzykę narzeczonego. Przyjemnych marzeń — rzekłem grzecznie i opuściłem salonik.
Za chwilę byłem u siebie, przekręciwszy klucz w zamku. Odetchnąłem z ulgą.
Pawilon rozbrzmiewał dalej melodją Schumanowską, która była takim dysonansem dla mnie, że pragnąłem by Gabrjel zaczął grać co innego. Lecz „Warum“ tęskniło jakby się skarżąc.
Biedny Gabrjel! Czyż nie posiada on najelementarniejszej intuicji i poczucia własnej godności, że pozwolił się opanować takiej dziewce, jak ta zmysłowa samica. I przez nią, bo tylko przez nią, stał się tak ordynarnym w stosunkach z ludźmi?... A przecież jest on pierwszorzędnym artystą o bardzo subtelnem poczuciu piękna o duszy niezwykle wrażliwej na każde drgnienie serca, zaklęte w muzyce. Och, gdybyś mógł, gdybyś umiał odczuć drgnienia serca w swojej narzeczonej, którą szanujący się mężczyzna musi za drzwi wyrzucać, jak natrętną lubieżnicę. Ale cóż! Weroninka chwyciła cię mądrze w jasyr swoich zmysłowych podniet i zaślepiłeś się w niej, jak stary, zdegenerowany ramol. Gdybyś nie był zarozumiałym cynikiem, mógłbym cię uświadomić dla kogo grasz takie cudowne rzeczy i komu składasz tak bezkrytycznie swoje czołobitne hołdy. — Ale nie chcę się mieszać do waszych spraw, bo ostatecznie cóż mnie może obchodzić twoja miłość! Człowiek każdy jest w znacznej mierze budowniczym własnego gmachu szczęścia, lub niedoli. A już w kwestji małżeńskiej tembardziej. Nie można przewidzieć jak się pożycie małżeńskie dwojga ludzi ułoży, zwłaszcza, że istotnie narzeczeństwo jest enigmą, wedle słów Szrenicza. Ale kobieta, z którą los swój sprzęgamy, chyba zawsze może nam dawać pewne gwarancje, idące w tym czy innym kierunku. Jakieś odcienia i sprzeczności subtelne w naturze kobiecej mogą być trudne do zrozumienia i mogą sprawiać nam niespodzianki. Lecz takie grubo ciosane natury jak Weroninka same się odrazu tłomaczą bez niedomówienia. I chyba najsilniejsza miłość nie zdoła oślepić mężczyzny do tego stopnia, by nie zdawał sobie sprawy, kto zacz jest jego wybrana. Chyba, że wyboru niema, ale może się to zdarzyć tylko w jakiemś bezmiernem oddaleniu od środowiska ludzkiego.
Długo jeszcze w nocy koncert Gabrjela był akompaniamentem do moich rozmyślań na taki stary, oklepany temat, jak stosunek mężczyzny do kobiety. Gabrjel grał Mozarta, potem Beethovena, Wagnera, Verdiego, Griega. Zasnąłem przy cichych preludjach... Chopina.
Dziś rano, o piątej, obudził mnie szalony świst wichru i grzmoty. Burza rozsrożyła się nad Krążem z gwałtowną nawałnicą deszczu. Ubierałem się przy blasku nieustających błyskawic. Piorun za piorunem uderzał w rzekę, aż się mury trzęsły. Rzeka wyglądała jakby ją gigantyczne jakieś miny wysadzały w górę. Zbałwaniona, pokryta fryzami białych pian ryczała dziko, przewalając się wściekle w swem korycie i ciskając na piasek nadbrzeżny mnóstwo spienionych odprysków. Deszcz siekł z góry kaskadą strumieni, wicher uderzał z taką zajadłością, że rzeka niby gad ćwiczony batami, wzdymała się w konwulsjach bezsilnego gniewu.
Lubię burzę, zwłaszcza nad dużą wodą, lub w lesie. Przyglądałem się długo rozkiełznanemu żywiołowi przyrody i dopiero później po nasyceniu się widokiem usiadłem w blaskach błyskawic do pisania.
Teraz jest dziewiąta, deszcz przestał padać, chmury znikły, przebłyskuje słońce przez pryzmat wspaniałej wielobarwnej tęczy, która łukiem otacza Krąż jakby go wieńcząc.
Ten bogaty barwą łuk występuje z prawej strony rzeki, za lasem i ginie na drugim krańcu horyzontu, hen poza zamkiem, przecinając ukośnie rzekę królewską wstęgą, świetną w kolorach.
Wydobyłem z portfelu fotografję Tereni. Uśmiechneła się do mnie moja umiłowana dziewczyna, oczy jej urocze wróżą mi szczęście i dają najlepsze natchnienie.... Jest ona dla mnie bajecznym... kwiatem paproci, istotnym skarbem, znalezionym w puszczy Krąża...
Wyobrażam sobie zdziwienie babki Zatorzeckiej gdy jej opowiem o mojej Tereni. Ciekawym dnia dzisiejszego, głównie spotkania z Gabrjelem.
Idę na śniadanie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.