Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/Wiedeń, 5. sierpnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziedzictwo |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Rob. Chrześc. S.A. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Włóczyłem się po Wiedniu trochę jak lunatyk. Czekam na depeszę z Rzymu ze w zrastającą niecierpliwością. Chyba portjer w „Quirinalu“ będzie wiedział dokąd wyjechały te panie, o ile wyjechały już istotnie. Znowu się zastanawiam czy dobrze zrobiłem, że zamiast jechać samemu wysłałem depeszę. Może nierozsądnie, ale na zbytnim rozsądku wychodzi się często gorzej niż na jakiemś popełnionem kapryśnem głupstwie, które trafi na dobry humor fortuny. Jestem tak roztrzęsiony duchowo, że nie mogę sobie miejsca znaleźć. Wiedeń dla mnie za ciasny, wszystko jest tu nudne, znajome aż do przesytu. Prater, muzea, galerje obrazów, księgarnie, antykwarnie, wreszcie restauracje, cukiernie, tattersale, och, jakież to nudne!
Przechodząc koło wspaniałej wystawy jubilerskiej, zapragnąłem nagle kupić pierścionek zaręczynowy dla Tereni. Wszedłem do sklepu bez namysłu. Cóż za kamienie!... Wybierałem długo, zdawało mi się, że przytem rozmawiam z Terenią, że ona wybiera a ja jej doradzam.
To jest co się zowie wyzywanie przeznaczenia i drażnienie się z fatum, które może ryczy ze śmiechu. Podła mara! Ale jest to również i sugestjonowanie fatum, jakby chwycenie go za czub: — musisz mi służyć, bo ja tak chcę!
Kupiłem śliczny szafir, cudownie szlifowany o głębokich tonach jezior szwajcarskich, okolony tęczą brylantów, w bardzo oryginalnej stylowej oprawie... Jezior szwajcarskich?... O, do djabła z takiem porównaniem! Może jeszcze jeziora genewskiego, na które patrząc Albert Orlicz, marzył o Tereni, zanim wyruszył po szczęście... Po szczęście czy po zawód?... A ja poco jadę?... na co czekam?... Może Terenia teraz w Rzymie zaręcza się właśnie z Orliczem... a ja tu z tym szafirem....
Jedna chwila i byłbym cisnął pierścionek jubilerowi na ladę, ale się powstrzymałem. Psiakrew! trzeba znowu nerwy swoje wziąć na munsztuk, bo się nadmiernie rozhulały.
Wybiegłem ze sklepu jak szalony. Unosi mnie orkan podniet najróżnorodniejszych, jakie w jestestwie człowieka mogą się zrywać. Płonę duchem, goreję zmysłami. Szarpie się we mnie wściekły niepokój, niecierpliwość chwyta mnie za włosy.
Uciekłem z ulicy do hotelu i tu tłukę się jak zwierz w klatce. W ogóle w Erzherzog-Karl mogą mnie łatwo wziąć za warjata. Zachowaniem się przypominam Gabrjela z ostatnich dni mego pobytu w Krążu.
O, właśnie, Krąż! Drażni mnie też Krąż, który mię prześladuje nawet w takich chwilach kiedy wszystkie moje myśli są przy Tereni. Co się tam dzieje?...
Widzę przed sobą oczy groźne babki i widzę portret pradziada. On mnie znowu przywołuje, on mi znowu coś nakazuje...
Co to jest?... ulegam hypnozie czy telepatji?... Co się tam dzieje w tym Krążu?... dlaczego stoi znowu przedemną jak fantom z nieubłaganym uporem?....
Dają dziś Tannhausera. Idę na operę!
Potrzeba mi muzyki, blasku, świateł, widoku nagich ramion kobiecych. Może ucieknę w połowie opery, niewiem, może dziś jeszcze w nocy wyjadę do Rzymu.