Dziennik Serafiny/Dnia 20. Czerwca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 20. Czerwca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 20. Czerwca.

Siedziałyśmy na ławce naprzeciw naszego domu jak to tu jest we zwyczaju; — powolnym krokiem przeciągało przed nami całe towarzystwo, mniej więcej już z widzenia znane, a dosyć w sobie oryginałów zawierające, gdy — spostrzegłam z daleka Ojca...
Mama głowę miała odwróconą ku rzeczce i nie widziała go zbliżającego się ku nam — ja, zmięszałam się zrazu tak, żem jej nie ostrzegła... Szedł nie sam, ale z drugim słusznego wzrostu mężczyzną — domyśliłam się w nim zaraz, Jenerała... Zobaczywszy nas przyspieszyli kroku, jakby się Ojciec lękał, byśmy mu nie uciekły... Jednym rzutem oka pochwyciłam mojego — przeciwnika. Inaczej go nazwać nie mogę. Wzrost i postać piękne, twarz nic nie mówiąca, ale rysy jej znamionują arystokratyczne pochodzenie — wiek nieokreślony... Coś pozostało z młodości, lata też nie przeszły bez śladu... Oczy siwe czy blade, uśmiech na ustach mdły, ułożenie bardzo wykwintne, ubiór staranny.
Wszystko to nie wiem jak pochwyciłam, objęłam w jednej chwili... a w tem przystąpili już do nas. Mama się przestraszona rzuciła, Ojciec zaprezentował po francuzku.
— Jenerał hrabia von Hahlen...
Widziałam jak mnie siadając na przeciw, badał wzrokiem... Przemówił kilka słów do Mamy, i, nie tracąc czasu pochylił się ku mnie.
— Pani się może znudzić w Karlsbadzie; nie jest to miejsce bardzo wesołe, chociaż muzyka gra, tańcować nawet się trafia i okolica prześliczna...
— Jeszczem nie miała czasu go poznać! szepnęłam zimno...
Nie podnosząc oczów i ja też egzaminowałam go pilnie. Bóg go tam może wiedzieć ile ma lat, wprawdzie gdybyśmy szli razem, prędzejby mnie wzięto za jego córkę, niż za wierną towarzyszkę — ale — ale nie odrażający. Mama ani nań chciała spojrzeć, i właśnie gdy Jenerał się ze mną do rozmowy dłuższej gotował, pochyliła mi się do ucha... szepcząc abym poszła zaraz do pokoju. Nie było sposobu — zawinęłam się szybko, jak gdyby najpilniejsza wypadła potrzeba i uciekłam... Widziałam jak Jenerał spojrzał na Ojca, a on na niego... jakby sobie znaki dawali. Nie odeszli jednak. Pan von Hahlen przysiadł się do Mamy z wielką uprzejmością — przypatrywałam się temu z za firanki — począł rozmowę żywą, którą Ojciec podsycać się starał...
Mama z początku siedziała dosyć milcząca, ale zwolna znać ją jakoś umiał rozbudzić i ożywić, bom postrzegła, że z czoła znikły chmury i — ożywiła się znacznie.
Chociaż nie słyszałam o czem mówili, domyśliłam się, iż musiał bardzo zręcznie uprzedzenia Mamy rozpędzić dystynkcją i umiejętnością znalezienia się, które ona ceni wysoko, nawet w tych, których nie lubi.
Siedzieli tak minut ze dwadzieścia razem; na ustach Mamy widziałam kilka razy uśmiech, wywołany jakimś dowcipem; w ostatku Jenerał wstał.... Ojciec także, a Matka powróciła na górę, poruszona mocno i rozdrażniona... Rumieńce miała wypieczone na twarzy...
Ja siedziałam z książką... oczekując czy mi co powie. Przeszła się parę razy po saloniku, gryząc w ustach różę, którą trzymała... Spojrzała na mnie raz i drugi i stanęła...
— Nic się nie domyślasz? spytała...
— Jakto? czego?...
— A... celu który miał Ojciec, przedstawiając nam starego jenerała?...
Na wyrażenie stary, dała nacisk mocny...
— A! niewiem...
— Przyprowadził ci przecie protegowanego przez siebie... (tu się rozśmiała głośno) konkurenta...
Zmierzyłyśmy się oczyma, nie okazałam zdziwienia....
— Ale on niemal starszy jest od ojca twego, tylko c’est un homme du monde, który sztucznie umie sobie nadać pozór mężczyzny w średnim wieku...
I na to nie odpowiedziałam...
— Cóż, nie przestrasza cię to? dodała.
— A — nie, rzekłam, — bo — Ojciec mi go gwałtem nie narzuci...
— Jużci niepodobieństwo, aby ci się podobał! rzekła — chociaż, muszę wyznać, miły jest bardzo.. Ale, ten dowcip, żargon, nauka, wszystko to cudze, pożyczane, pochwytane, nabyte...
Ruszyła ramionami. — Im tego więcej, tem dla kobiety większe niebezpieczeństwo. Wierz mi, świetne zjawiska nie dają szczęścia... prości, dobrzy ludzie... łatwiejsi są...
Przeszła się parę razy po pokoju... złożywszy ręce na piersi — z głową spuszczoną.
— Proszę cię, żebyś ile razy spotkamy się z jenerałem, albo do nas przyjdzie... unikała go... wysuwała się i nie dopuszczała zbliżenia się do siebie...
— Spełnię Mamy rozkazy...
— Ale ja ci nie rozkazuję — dodała żywo ściskając mnie — ja chcę szczęścia twojego i radzę... radzę jak matka... Trafi ci się przecież coś lepszego, niż stary jenerał, któremu Ojciec cię chce zaprzedać... Człowiek, muszę to powiedzieć, bo mi na sercu leży — lekkomyślny... Tak — ja go znam lepiej...
Szczęściem niemiłą tę rozmowę przerwał Baron, a Mama rzuciła się ku niemu i zaczęły się szepty po cichu — ja poszłam do okna. Widziałam, że się naradzano, że Herman poszedł do pokoju Mamy, napisał depeszę, i natychmiast ją wyprawiono.
Wieczorem, Mama będąc już na ten dzień zabezpieczoną, że się do nas nie mogą przywiązać na przechadzce, wyprowadziła mnie tę śliczną dolinę wśród gór, — która prowadzi ku fabryce porcelany... Mnóstwo osób krzyżowało się z nami... Przyłączyła się wkrótce pani Celestyna ze swym ex-bankierem, niosącym za nią parasolik i chustkę... Wieczór po deszczu był śliczny, powietrze odświeżone... zdala dochodziły dźwięki muzyki... Pomimo Jenerała... czułam się wesołą. Szliśmy tak z pół godziny, gdy naprzeciw nas postrzegliśmy wracających już trzy osoby, dwie trzymające się pod ręce... a obok nich ładną dosyć, słusznego wzrostu panienkę, mojego wieku, z bukietem.
— Celestynko — kochanie moje — odezwała się Matka... gdybym pewniejsza była moich oczów... powiedziałabym że to Mościska... moja dawna przyjaciółka Helena... ale... to nie może być... Dziesięć lat niewidziałyśmy się... zamieszkali w Królestwie...
— Bo to jest Mościska! odparła pani Celestyna...
Z tamtej strony znać także rozpatrywano się w nas... wahano...
— Helusiu — serce moje! zawołała Matka i rzuciły się sobie w objęcia... Ponieważ męzczyzna, towarzyszący pani Mościskiej, sam został, a na nogach z trudnością się trzymał, córka... (domyśliłam się, że nią być musiała) pobiegła go podtrzymać...
Dopieroż nastąpiły prezentacje, najczulsze, a że ławka stała blisko — starsi siedli... Nam z panną Adelą kazano prawem spadku po matkach, być przyjaciółkami, nimeśmy się miały czas w sobie rozpatrzeć...
Mościski jest podagryk, nogi ma mocno obrzękłe, twarz zbyt rumianą i jakby nalaną, ale wesół i miły...
— Cierpię, rzekł do mojej Matki za grzechy ojców, bo wina przecie nie pijam... a podagra mnie ściga...
Sama pani Helena ani ładna ani brzydka, starsza się wydaje od Mamy, bez pretensji, kobieta bardzo skromna i prosta, ale dobrze wychowana...
W oczach znać rozum, który aż mięsza, tak jest przenikliwym. Pan Mościski wszystko w żart obraca, to jego usposobienie. Syknie, gdy go nogi zabolą i wnet się uśmiecha, a podżartowywa, aby to pokryć. Adela piękna, zupełnie piękna, ale tak nic się o tem nie zdaje wiedzieć, tak o to niedba, tak jest serjo, że się przez to nie wydaje na pierwszy rzut oka ani tak ładną jak jest, ani tak miłą jak być umie.
— My starzy będziemy sobie trochę odpoczywali — odezwał się Mościski, a panienkom dajemy swobodę zawiązać dobrą znajomość i przyjaźń, tak daleko od nas jak oko sięgnie.
Adela wzięła mnie pod rękę, poszłyśmy po woli ścieżką... Ucieszyłam się bardzo tą rówieśnicą i przyjaciółką, bo otoczona starszemi ciągle, czułam się bardzo osamotnioną.
— Dawno jesteście w Karlsbadzie? zapytała.
— Zaledwie od dni kilku...
— My dopiero od trzech... okolica cudownie piękna — lubisz pewno naturę i malownicze widoki?.. Spojrzałam niewiedząc co odpowiedzieć.
— Lubię, rzekłam wreszcie — ale przyznam się, że tak szczególnej uwagi nigdy na to nie zwracałam...
— Ja bo rysuję... odparła Adela. Lubisz muzykę?.. dodała zaraz.
— Musiałam się jej uczyć, gram, spiewam, ale — niestety i w tem niemam nadzwyczajnego upodobania...
— Czytasz dużo...
— O! i tem się nie mogę pochwalić — rzadko co mnie bawi.
— Lubisz robótki?
— Nie cierpię.
Adela stanęła zdumiona; — mnie wypowiedziawszy tak całą prawdę, zrobiło się wstyd trochę samej siebie. Tak dziwnie rozpoczęła się nasza rozmowa. Byłam w usposobieniu jakiemś do prawdomowstwa — może chciało mi się okazać oryginalną... Adela wysłuchała chłodno, i gdym ją z kolei wypytywać zaczęła, czem się zajmuje, przyznała mi się, że bardzo lubi rysować, że muzyka jest dla niej potrzebą duszną, że czyta i uczy się... i... że jest bardzo szczęśliwą.
Jeśli ja jej wydałam się dziwnie, nie mniej ona mnie... Gwarzyłyśmy idąc przodem, o tem o owem... porównałyśmy nasze lata, okazała się różnica zaledwie pary miesięcy... Umie ona mimo tej strasznej uczoności być dziecinną i wesołą... coś ma w sobie sympatycznego i dobrego... Obiecałyśmy sobie jak najczęściej się schodzić i być w jak najlepszej przyjaźni...
Gdyśmy powróciły do domu, a Mama poszła spocząć, długo myślałam o Adeli. Jak to różne są charaktery — czy ja nie wiem... usposobienia — czy wychowania... Ona zupełnie w innym żyje świecie... Jakto może być? Któraż z nas ma słuszność? która droga prowadzi do celu? Dlaczego ona z takim spokojem patrzy na przyszłość, ja z taką gorączką?
Mówiła mi, że nie chciałaby nigdy wyjść na świat większy, że świetności, ani wielkich dostatków nie pożąda, że lubi ciszę i wieś...
A jednak nie jest ona ograniczoną, umie więcej odemnie... umysł otwarty.., czemże się to dzieje?
Wszystkie te tajemnice chyba mi bliższe poznanie się z nią odsłoni.
Co zagadek na tym świecie!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.