Dziennik Serafiny/Dnia 28. Czerwca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 28. Czerwca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dnia 28. Czerwca.

Z rana znowu Oskar się nastręczył i — przylgnął do mnie, a Stryj, Baron i Mama, zdaje się umyślnie tak ułożyli przechadzkę, aby nas zostawić samych i wcale nam nie przeszkadzać. Rozmowa z nim jest czemś tak oryginalnem, że... trudno by w nią uwierzyć, gdyby nie była tak okrutnie jasną i boleśnie rażącą...
Zaczął od pożerania mnie oczyma, i zwykłego oblizywania się na mój widok, jak gdyby chciał istotnie zjeść na śniadanie. Po tem przysuwał się do mnie tak, że ja odsuwając się, szłam prawie ocierając się o skały... Nareszcie podał mi rękę, której nieprzyjęłam..
Westchnął straszliwie, zatarł włosy i rozpaczliwe wejrzenie wlepił w firmament...
— Panna Serafina zawsze niełaskawa! rzekł.
— Panie Oskarze... cóż to za wymówka...
— A bo, pewnie — kiedy ja... ja uwielbiam... a nawet ręki mi nie wolno... jak Boga kocham!
— Ale cóż by to miało za minę?...
— Jak Bo’a kocham... że choć sobie życie odebrać....
Zaczęłam się śmiać — i on poszedł za mną — śmieliśmy się oboje. — No to, przepraszam — rzekł — to przepraszam.
Po chwili, zaczął bez żadnego związku z tem co poprzedzało.
— Panna Serafina nie zna Herburtowa?
— Nie.
— To mój majątek — hrabstwo... Mam bardzo śliczny pałac... Jaka wielka sala... jak huknąć w niej, albo się roześmiać, to się rozlega jak w lesie. — Jak Bo’a kocham...
Na pułapie złocono...
— Bardzo panu winszuję...
— Co z tego, kiedy nudno samemu...
Ja się muszę ożenić... Mnie już dawno czas...
— Czemuż się pan nie żeni?
Rozśmiał się, i rzekł cicho. — Niech panna Serafina pójdzie za mnie.
Złożył ręce na piersiach...
— Jak Bo’a kocham... e! co to gadać! co zechce to będzie miała...
Spuściłam oczy, jakbym nie słyszała... wnet zmienił ton i mówił dalej...
— Wszystko w Herburtowie jest... Co dusza zapragnie... a pieniędzy huk. A sad? a ogród? a kucharz... jak on gotuje... to tutejsze traktyjery, z pozwoleniem — świństwo!!
Spojrzałam na niego ostro...
— A! przepraszam, bo to się nie mówi... ale ja przy pannie Serafinie — zapominam się...
To mówiąc, począł pracowicie zdejmować rękawiczkę. Na palcu się pokazał pierścień z brylantem, bardzo ładny. Jak dziecko odstawił palec i począł nim błyskać przeciw światła...
— Czy nie ładny? jak stryja kocham... tysiąc reńskich...
Odwróciłam oczy...
— Jabym go pannie Serafinie na palec włożył? he? na takim palcu, to dopiero by mu było! hę? jak Boga kocham...
Począł się śmiać okrutnie — ja zrobiłam minę surową. Zmiarkował się, rękawiczkę mozolnie nasunął znowu na palce i pierścionek. Szliśmy milczący... aż szepnął mi do ucha.
— Może potem?
— Co — potem?
Wskazał na pierścionek... odwróciłam głowę...
— Cztery konie siwe — rzekł nagle... a chomąty prawdziwem srebrem nasadzane... karetka wiedeńska!
I spojrzał na mnie; śmiech mnie brał.
— Czem wybita?
— Axamitem prawdziwym, po pięć reńskich łokieć, wiśniowym — rzekł bardzo serjo... Latarnie szlifowane.
— A służby masz pan dużo? spytałam ironicznie...
— E! to tam tego tałałajstwa jest... o! jest. Liberja czarna z lampasami, kamizelki wiśniowe, i kamasze... i akselbanty —
Spojrzał mi w oczy, klasnęłam w ręce i zaczęłam przesmiewając kręcić głową.., Rozśmiał się i bez powodu zaszedł się tak ze śmiechu, że na bliską ławkę paść musiał. Niecierpliwość mnie brała — ale zmuszona mieć go za towarzysza, chciałam wypróbować posłuszeństwa... Podniosłam głowę — kwiatek rósł dosyć wysoko, polne dzwonki, wpatrzyłam się w nie... on także...
— Czy pani? co? dostać?
— Chciałabym je mieć...
Rzucił się z razu, ale skała była stroma — odskoczył, namyślając się — koniecznie?
— Koniecznie — rzekłam ironicznie...
Chłopak biegł drogą bosy... mój cavaliere nie wiele myśląc, chwycił go za ramię, dobył guldena i wskazał mu kwiatek. — Dzieciak w moment się wdrapał na skałę i rzucił kampanellę, którą Oskar mi podał, uśmiechając się.
Podziękowałam mu...
Teraz, gdy o tem myślę, znajduję, że to było bardzo, bardzo charakterystyczne — życia nie narazi, na złapanie choćby guza dla mojej miłości się nie porwie, ale guldena dla dogodzenia mojej fantazji, da chętnie.
Trudno od niego wymagać heroizmu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.