Dziennik Serafiny/Dnia 3. Maja

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 3. Maja
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 3. Maja.

Awantura co się nazywa!! Mama wyprawiła mnie z Bomburry na przechadzkę do dębiny. Jak mnie bawią te spacery z Angielką, to Bóg wie tylko jeden, a ja druga; ale gdy się mnie chcą pozbyć z salonu, Ciocia nastaje na to że mi służy bardzo świeże powietrze... Cóż robić — gryzę wstążkę od kapelusza i ruszamy...
Pod dębiną... patrzę — Morozkowicz i Opaliński... coś mierzą... Nimeśmy doszły do nich, nasz rządca odszedł, a mój nieprzyjaciel został, coś rozmierzając i zapisując... Angielka słowa po polsku nie umie.
Osnułam sobie, nimeśmy się zbliżyły, że zaczepię raz przecie pana hrabiego... choćby, choćbym i burę od mamy otrzymać miała... Podchodzimy bliżej, skłonił się z dala i myśli uciekać...
— Cóż tu pan porabia? zapytałam...
— Mierzymy pola... i zamilkł...
— Na pola pan łaskawszym jesteś niż na nas, poczęłam śmiało — Mama zawsze go zaprasza, nigdy nie chcesz pan ani spocząć...
Popatrzał zdziwiony. Spojrzałam na niego tak... ale tak... Dopiero po chwili odparł:
— Cóż bym ja robił w salonie? moje miejsce i obowiązki na polu...
— Przecież wiemy, że nie zawsze byłeś pan zmuszonym do takiej pracy i nawykłeś do towarzystwa? Znowu długo zmilczał... namyślać się zdawał. — Spojrzał mi w oczy zdziwiony, a ja mu odpowiedziałam wzrokiem...
— Są to dawne dzieje — o których trzeba zapomnieć — rzekł zimno.
Angielka niegodziwa trąciła mnie łokciem, Morozkowicz nadszedł, dumnie głową mu dałam znak, że go żegnam, poszłyśmy. — Jeżeli nie uczyniłam i dziś na nim wrażenia, to moje oczy nic nie warte.
To człowiek jak lód — widziałam na twarzy jego trochę zdumienia i mało co więcej. Powinien się był zmięszać... zarumienić, zblednąć! nic a nic... Boję się, żeby mnie jeszcze śmieszną nie uznał...
Intryguje mnie doprawdy.
Miss Bomburry, ledwieśmy odeszły, zgorszona mocno, nie omieszkała uczynić uwagi, iż nie wypadało zaczepiać młodego człowieka. — Odpowiedziałam dumnie, że przecież to jest nasz oficjalista. Cóż to może mieć za znaczenie?
I co to do niej należy?
Trzeba się pozbyć tego grata nieznośnego z domu... Przez cały czas przechadzki słowaśmy już nie mówiły do siebie... Dawać sobie tony guwernantki, których ja nie znoszę!!
Niewypada mi się skarzyć Mamie... boć przecie i sama sobie dam radę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.