Dziennik Serafiny/Neapol 1. listopada

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Neapol 1. listopada
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Neapol 1. listopada.

Dziwisz się Mamo droga, że nie powracamy, że podróż się nad wszelką miarę przeciąga i niema i niewidać jej końca... Wyrzucasz mi, że przez egoizm zapomniałam o tobie, o kraju.... że się rozkoszuję kąpiąc we włoskiem powietrzu...
Chciałabym abyś jak najdłużej zachowała to szczęśliwe złudzenie. Starałam się w niem utrzymać ciebie — ale w końcu prawdę ci wyznać muszę...
Jak najdłużej usiłowałam Oskara zatrzymać zdala od oczu ludzkich — w pośród obcych, zawsze mając nadzieję, że potrafię wam go przywieść nieco zmienionym, trochę innym, mniej strasznym... Niestety, Mamo droga, są ludzie, których nic, ani miłość, ani uległość i dobroć, ani groza i walka zmienić nie może... są umysły na wieki zamknięte, których żaden klucz nie otworzy — są kobiety, których losu nic w świecie zmienić i poprawić nie potrafi... Do tych ludzi Oskar należy, do kobiet tych — ja. Jestem złamana, znękana, nieszczęśliwa i wypłakuję oczy...
Wysłuchaj wszystkiego...
Myśmy sądzili, że słaby na umyśle, dosyć łagodny Oskar, da sobą powodować, będzie przynajmniej w pożyciu łatwym i posłusznym... Omyliliśmy się okropnie... Z ograniczonym umysłem, łączy on upór niewypowiedziany, a w temperamencie chorobliwym jego są zarody niemal konwulsyjnych gniewów i uniesień, które go czynią — nietylko strasznym, ale czasami niebezpiecznym.
Nie obwiniaj mnie o przesadę, nie jest to co piszę skutkiem jednego przemijającego wrażenia, ale długich prób i doświadczeń... Oskar jest gwałtowny, dziki niemal... w gniewie pieni się i traci przytomność. — Największa łagodność go nie rozbraja... Potrzeba żeby szał doszedł aż do tłuczenia, co ma pod ręką, aż do trzaskania mebli, aż do wybuchu jakiegoś, po którym pada osłabły, bezsilny i dopiero nierychło powraca do siebie.
Wpływ moralny nic tu nie może. Wzywałam lekarzy, radzili środki różne... nie pomogło nic. Najlżejsza na pozór okoliczność, niecierpliwi go naprzód, potem gniew rośnie, wzmaga się, — następuje wściekłość — a naówczas — i ja już nie jestem poszanowaną. Uciekam, zamykam się, zostawiam go w ręku służącego, którego z sobą wziął z domu, i nie wracam, aż gdy ochłonie...
Oprócz tego jest namiętny, podejrzliwy, zazdrośny — chce się okazywać panem, a w istocie brudno skąpy — w ostatku — moja Mamo! — jak w Karlsbadzie pożerał oczyma piękne panny, tak tu... lata za ładnemi twarzyczkami świeżemi, bo moja już mu się przykrzyć zaczyna.
W kilka miesięcy po ślubie, znalazł naprzód Szwajcarkę, którą koniecznie chciał mi narzucić za garderobianę, a gdym się oburzyła i zagroziła że go porzucę, dopiero się opamiętał. Wiem że Szwajcarka jechała osobno... tyle tylko na tem zyskałam, żem jej mogła nie widzieć...
Była bym zupełnie na to wyrozumiałą, gdyby raczył zapomnieć o mnie, ale — niestety — miłość powraca paroksyzmami... a jego przymilania się, są dla mnie męczarnią i wstrętem. — Zdrowie jego od tych wszystkich razem szałów, znacznie się pogorszyło... a humor nie naprawił...
Wystaw sobie moje życie? Mamże z niem wracać w nasze strony, po to, aby się ludzie litowali nademną i szydzili z tego szczęścia, jakie mi się dostało...
Przebiegliśmy Szwajcarję, Włochy, niewidziałam nic, oprócz własnego nieszczęścia mojego. — Odbiegła mnie ochota do życia... Zbrzydł mi ten tak piękny tutejszy świat... Dosyć czuć i widzieć go u boku, ażeby zapomnieć o reszcie.
Siedzieliśmy czas jakiś w Sorrencie, potem w Castallamare... teraz powróciliśmy do Neapolu. — Dokąd teraz pojedziemy? niewiem. — Daje mi się wieźć — nie sprzeciwia w tem, byleby podróż jak najmniej kosztowała, życie było jak najtańsze. — Nieszczęście nauczyło mnie jednego — uciekłam się do czytania, aby zapomnieć o tem co mnie nęka i otacza... Czytanie go gniewa... Muszę się chować z książkami... Jego zabawy są tak dziecinne, że mi wstyd. Nad brzegiem morza po całych dniach rzucał miedziaki chłopcom, którzy po nie nurka dawali. Często bardzo miedziaka zastępowała w papier uwinięta skorupka. Śmiał się, gdy lazaroniki łajali go i grozili...
Rozmowa z Janem, lokajem, nie mogę już powtórzyć o czem — najmilszem przepędzeniem czasu... Z nim jeszcze czasem się śmieje, ale i Jan w godzinach szału bywa pokrwawiony...
Powiedzże mi, Mamo droga — co mam czynić? wracać? uciekać, utopić się — otruć — czy oszaleć...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.