Dziennik Serafiny/Październik

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Październik
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Październik.

Lwów.
Nie mam już prawie ochoty dalej ciągnąć dziennik. Do czego mi się to teraz zdało, gdy ani nadziei, ani projektów, ani zmian żadnych przyszłość dla mnie nie ma. Wprawdzie dwadzieścia i parę tam jakichś lat... ludzie zowią młodością — ja się okrutnie czuje starą... Szczęściem dla mnie — mnóstwo zastałam dawnych znajomych, koleżanek z pensji, przyjaciółek... Jednej tylko Adeli z mężem braknie, bo ci się na wsi zakopali. Za to Józia, Antosia, Flora... i — cały szereg... Gdy mi wczoraj oznajmiono wizytę Hrabiny... zupełnie obcego, niesłyszanego nigdy w życiu nazwiska, wahałam się długo, bilet obracając w ręku, czy ją przyjąć. Odwiedziny wzięłam za omyłkę, wtem się drzwi otwierają, śmiech i Józia wpadają przez nie. Za nią — tiré a quatre epingles, łysy, stary elegant, z przyzwoicie zaokrąglonym brzuszkiem... Nie mogłam tego pojąć... Huzar, jak się okazuje — ów Huzar snów jej młodości, uleciał gdzieś na Węgry, a Hrabia, jeden z tych Hrabiów tajemniczych, o których pytają:
Il est comte? est-il noble?
Zajął miejsce obok pięknej mojej przyjaciółki... Nie wyspowiadała mi się jeszcze czy w sercu także znalazł gospodę... Milczący człek, jakby się obawiał z jaką niedorzecznością wygadać... Józia nim pomiata, jak wszystkie młode żony... podtatusiałemi mężami...
Wyprawiła go zaprezentowawszy mnie za jakiemiś sprawunkami, zostałyśmy same... Opowiedziała mi naprzód, jak się rozstała z wiarołomnym Huzarem, który — okazało się później, razem ją i pannę służącą na pensji bałamucił... Ostatnią pono z większem szczęściem... Józia, jako kobieta praktyczna — raz na zawsze wyperswadowała sobie miłość i poszła za Hrabiego...
Później ja jej całe moje życie, boleści, smutki, spowiadać musiałam... Mogłam się przy tej zręczności przekonać, jak historja moja, nawet najmniej widna dla obcych oczów, jej części, te które ja za tajemnicą okryte sądziłam — po świecie w różnych wersjach krążyły... Musiałam wiele fałszów prostować... Zaprowadziłam potem Józię do pokoju Stasia i spłakałam się u kolebki.
I jej łzy zwilżyły oczy, ale otarła je prędko — Ja mam ich już dwoje, a trzeciego... się spodziewam — szepnęła — juściż kocham je bardzo, ale żebyś wiedziała jakie to krzykliwe...
Spojrzałam na nią ze zgrozą.
— Nauczysz się je kochać — jeśli uchowaj Boże — utracisz..
Józia zmówiła się z Antosią, aby i ona dziś była u mnie — jednakże nie wiem dla czego, nie przyszła...
Antosia wyszła słyszę za majętnego człowieka, aptekarza, ale żyje w kółku właściwem i w świecie nie bywa... Ma być dosyć szczęśliwą ze swego losu...
— Tylko wystaw sobie — dodała Józia — koło niej i u niej ciągle mi się piżmno czuć zdaje... Gdy posiedzę tam, lękam się, abym go z sobą do domu nie przyniosła... Ubiera się nie smacznie, chodzi piechoto, choć wszyscy mówią, że stałoby ich i na karetę, ale u mieszczaństwa obyczaj jest taki.
— Niewiem — dodała — Antosia może nie śmie zawitać do ciebie.. chociażby pewnie pragnęła...
Dowiedziałam się od niej, że piękna Flora wyszła też świetnie, za jakiegoś rodzaju bankiera...
Ta ma prowadzić train ogromny, ale że i mąż i ona należą do finansowego świata, nie mogą jeszcze przestąpić progów właściwego towarzystwa. Tymczasem w pięknej Florze, arystokracja się cała kocha na zabój, — ona hołdy te i kadzidła przyjmuje z nietajoną radością. Mąż niemi się cieszy także... Dom mają otwarty i niezmiernie zbytkownie żyją... — Józia szczebiotała kilka godzin, rozerwała mnię trochę...
Ojciec nalega abym zaczęła przyjmować, zawiązała stosunki i szukała koniecznie roztargnienia, a ledwie mogłam się wyprosić jeszcze... bo wolę samotność moją.
Czegoś czekam... spodziewam się — sama niewiem. Ile razy drzwi się otworzą, bije mi serce, jakbym kogoś znajomego zobaczyć miała. Niedorzeczne marzenie — przeszłość nie wraca nigdy...
Julia mi opowiada, że u ojca na dole co dzień się prawie zgromadza męzkie towarzystwo i że tam grają do późna... Mówiła mi, że często słyszy spór żywy i hałasy... Wcale mi się to nie podoba. Ale miałażbym być skazaną dawać nauki ojcu — i przedsiębrać jego wychowanie?
Widać że z tych swoich przyjaciół i protegowanych, Ojciec mi chce kilku przedstawić. — Oparłam się temu... Powiedziałam mu wyraźnie, że łatwą do nowych znajomości być nie chcę i mam prawo być wybredną... Ludzie mnie nudzą — wszyscy w ogóle podobni do siebie; twarze, suknie i ruchy, mowa, myśli, dowcipy, jakby w jednej formie odlane, z tą różnicą, że jedne egzemplarze wyszły całe, inne potłuczone i starte... Mówią, że dawniej bywali ludzie oryginalni, że się jeszcze znajdują w Anglii... Być może — mnie się tu ich spotykać nie trafia.
Moda, która suknie kraje, modeluje też i ludzi, podług jakiegoś wzoru wieku... Wszyscy chcą do tej lalki być podobni. Myśli i przekonania nawet święcą pewnej modzie... Świat staje się bardzo nudnym.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.