Dziennik podróży do Tatrów/Na skale Turniska. — Góry jako pole dla poezyi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NA SKALE TURNISKA. — GÓRY JAKO POLE DLA POEZYI.
29 Czerwca 1832.

Lubię bardzo te skały. Odróżniają one tę górę od wszystkich okolicznych, nadają jéj pewną dzikość. Drzewa rozsypane po nich, tworzą cień i ustroń przychylną głębszym myślom.
Niedaleko mam grotę, któréj, według wiary miejscowéj, duch strzeże. Głęboka w tém prawda. Coż jest czego-by duch nie strzegł? gdzieby na dnie duch niemieszkał? gdziebyśmy się mogli przedrzéć, cobyśmy mogli posiąść, nie porozumiawszy się wprzódy z opiekuńczym, panującym tam duchem? W duchu jest źródło i zagadka wszelkiego życia, wszelkiego istnienia. Całe stworzenie widome i niewidome jest czém jest przez Boga, przez Ducha Bożego. Człowiek jest człowiekiem przez ducha ludzkiego, przez część ducha Bożego. Cóż nas upoważnia twierdzić, że skała także, że kamień także niéma swojego ducha? Jest duch stworzenia, jest duch ludzkości, jest duch narodu, jest duch pojedyńczego człowieka, jest duch w ogóle, musi być i w każdéj cząstce ogółu. — «Bóg jest w niebie, na ziemi i na każdém miejscu» — wraża nam Kościół tę prawdę od dzieciństwa naszego. Dzieci wierne w dojrzałości swojéj niewinności religijnéj, kierują podług téj prawdy całe swoje życie; lud prosty, część najdziecinniejsza narodu, trzyma się jéj jak najmocniéj. Nic żartujmy z téj wiary, bo on zawsze na końcu wygra i zawstydzi naszą mądrość zmysłową, całkiem pełzającą po wiérzchu rzeczy. Nie zabijajmy w nim tego uczucia. Biada nam, gdybyśmy potrafili je zabić. Chrystus powiedział o gorszycielach dzieci: ktoby zgorszył jednego z tych, byłoby mu lepiéj żeby sobie uwiązał kamień młyński u szyi i rzucił się z nim w morze. Słowa te mogą się stosować do gorszycieli ludu, który przez prostotę, przez niewinność swoich wierzeń, jest dzieckiem w obliczu Boga.
Oto jest co mię tak przywiązuje do niego, co mię pobudza stać się podobnym do tych, których «aniołowie są zawsze przed obliczem Bożém,» patrzą zawsze na prawdę: oto jest co mną kieruje i w téj pracy. Jeżeli zbieram i podaję innym pieśni, powieści, podania, wyobrażenia, nawet przesądy i zabobony ludu, nie zbieram ich i nie podaję jako kamyczki mniéj więcéj przydatne do utworzenia jakiéjś martwéj mozaiki poetycznéj — nie! wziąłem je z łona życia, jako żyjące czucie ludu i za rzecz żyjącą podaję. Chcę je zachować w życiu dla życia ludu. Chcę je zachować także dla życia naszéj sztuki.
Kiedy rzucę okiem na cały obszar tego kraju przedemną; kiedy się cofnę w jego wieki przeszłe, kiedy nadewszystko zapuszczę myśl w głębie jego życia, niemogę wstrzymać się od żalu że dotąd poezya nasza nie dotknęła tych okolic, nie położyła na nich tego uroku widomego, jak np. w nowszych czasach rozlał Walter-Skott na góry swojéj ojczyzny. Wiém że to niełatwo, ale nie przez brak poetyczności téj ziemi. Jest ona, a może nawet większa jak w ludzie Szkockim. Tylko trzeba odedrzéć nieco zwiérzchną jéj powłokę, dostać się do głębi, zgodzić swojego ducha z jéj duchem, objąć swojém czuciem najżywszém całe jéj życie. A wtedy znajdziesz je wszędzie.
Szyller w jednéj ze swoich poezyi żali się na zamarcie, na bezduszność świata obecnego, tęskni za życiem duchowém Greków, opłakuje Nimfy, Dryady, wywołuje bóstwa Greków. Żal jego słuszny, kiedy go zastosujemy do świata książkowego; — nie ubolewałby za przeszłością, gdyby zeszedł był do naszego ludu: byłby tam znalazł ów świat ducha, którego świat grecki był tylko zamgloném mętném przeczuciem; byłby znalazł między naszym ludem w świecie który go otacza, życie i Nimf i Najad i Dryad, ale prawdziwsze, wyraźniejsze, bo objawione przez ducha chrześciańskiego, nie domysły, nie odgadywania, nie wymysły ludzkie, ale pewność wewnętrzną, silną i oczéwistą jak wiara, nieomylną jak światło wiary prawdziwéj.
Tak jest! wszystko żyje dla naszego ludu. Przytoczyłem na to niemało już świadectw, pozwalam sobie pomnożyć ich liczbę jeszcze kilką nowemi, które, jestem pewny, zajmą same przez się a razem potwierdzają tę prawdę, że lud czuje życie i czucie we wszystkiém.
W mniemaniu Podhalan węże mają swojego króla. Odznacza się on między innemi wielkością, nadzwyczajną pięknością kolorów i koroną na głowie w kształcie złotego grzebienia. Zagrożony wydaje gwizd donośny, a wtedy wszystkie węże których ten gwizd doszedł przybywają mu na pomoc.
Bydło, stworzenie niższe od człowieka, ma także swój język, rozmawia między sobą: można je słyszéć w pewnych chwilach a mianowiciéj w nocy przed Ś. Jerzym. I oto powiastka z tego powodu. Pewien gospodarz wiedzący o téj tajemnicy, chciał podsłuchać swoje woły, ukrył się więc w oborze i w rzeczy saméj po chwili jeden wół westchnął, drugi zapytuje go o przyczynę westchnienia; jutro, rzekł mu piérwszy, czeka nas smutna i ciężka praca — jaka praca? — będziemy wieźli naszego gospodarza na cmętarz. — Wół powiedział prawdę, gospodarz który to słyszał téj nocy jeszcze umarł.
Oko moje w téj chwili zwraca się na górę daleką zwaną Centyrz, czyli Cmentarz, z czasów jakiejś klęski niepamiętnéj, podobno morowego powietrza; to miejsce dostarcza mi także zajmującą powieść. Jest na téj górze pień ogromnéj grubości, z pod którego wychodził czasem duch w postaci Mnicha. W pierwszéj chwili zjawienia się był on bardzo maleńki, ale zaledwo stanął na ziemi rósł nagle i wkrótce przenosił wzrostem swoim najwyższego człowieka. Przybiérał on różne postaci, ale najwięcéj pokazywał się w sukni mniszéj lub bieli. Objawienie jego poprzedzała czasem w wielka burza, czasem mocny zapach kwiatów. Nierzadko wychodził z wody; a kiedy miał odejść wchodził do wody, rozpościerał nad nią swoją odzież, malał stopniami, aż póki całkiem nie zniknął. Dosyć było mówić o nim, aby się natychmiast pokazał. Nic niemówił, nikomu nic złego nierobił; zapytywany odpowiadał jedynie skinieniem głowy lub ręki. Ostatni człowiek który go spotkał, krzyknął na widok jego: «wszelki duch Pana Boga chwali!» Mnich odpowiedział: «i ja go chwalę,» po czém natychmiast zniknął i już go odtąd nie widziano. Miał-to być duch pokutujący Mnicha, który kiedyś uciekł z klasztoru i został w tych miejscach przez zbójców zabity.
Niektóre tu miejsca są obwiane tajemniczością straszną a niezaprzeczoną. Jedno z takich miejsc znajduje się niedaleko drogi do Morskiego Oka, już w głębi gór. Jest-to w lesie ustronnym, odwiecznym, ciemnym i z samego już pozoru niemiłym: a jego własność, że obudzą chęć nadzwyczajną do samobójstwa. W tych kilku ostatnich latach, dwie osoby zastrzeliło się w tém miejscu, obie należały do warstwy wyższéj społeczeństwa. Ten sam który mi to opowiadał, jest także człowiek ukształcony i daleki od ślepowierności w zabobony, a zaręczał mię, że przez ciekawość zwiedził to miejsce i wnet poczuł w sobie samym tę chęć odebrania życia sobie; a w sposób tak silny i tak razem nęcący, że nie wié na czémby się skończyło, gdyby nie był zrobił wielkiego wysilenia i nie oddalił się z lasu jak najrychléj.
Może to być dziwne dla niektórych, dla mnie nie jest bynajmniéj. Dosyć być prawdziwym chrześcianinem, aby sobie rozwiązać tę zagadkę, przynajmniéj do pewnego punktu ogólniejszego. Mamy kościoły, miejsca gdzie człowiek nabiéra życia dobrego, siłę ku dobremu, dla tego że są poświęcone duchem Chrystusowym, że są pod władzą ducha Bożego wyłączną; muszą być także miejsca gdzie wyłącznie zły duch panuje. Nasz lud czuje to na pewnych mieszkaniach, a my możemy widziéć na pewnych miastach, na całych narodach uległych mniéj więcéj złemu lub dobremu duchowi; z tą jedną różnicy, że działanie jego jest tutaj widome, przez narzędzia widome, przez ludzi, a tam mniéj widome, przez przedmioty bezwładne na pozór, przez drzewa, przez skały, niekiedy przez utwory sztuki jak obrazy, posągi, książki, albo wcale niewidome, przez bezpośrednie działanie ducha na ducha, jakiego przykłady każdy z nas mieć może, skoro się zastanowi, albo na samym sobie, albo na innych.
Taka jest ziemia, taki jest lud, nietknięte prawie dotychczas przez naszych poetów. Wiele na tém traci nasza sztuka, nasza literatura. Zaczynaj piérwszy pracę do któréj innych pędzisz! może mi ktoś powiedziéć — i słusznie. Był-to mój głos wewnętrzny, poszedłem za jego nakazem — zaczynam, ale wiém naprzód że nie zdobędę się na więcéj jak na próbkę niedoskonałą. Nie będzie to wina moich chęci, ale położenia całkiem wyjątkowego, a przez które niepodobna mi wejść w życie rzeczywiste tego ludu tak blisko, na tak długo, żebym je mógł schwycić w całéj prawdzie dotykalnéj, co jednak czuje konieczném dla poety tych okolic. Pole to jest dla pisarzy, którzy będą mieli mniéj jak ja przeszkód a więcéj przyjaznych okoliczności: na takich ono czeka. Bodajby jak najprędzéj wystąpili.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.